Rozdział 4
San
Francisco posiadało klimat liberalnego miasta prawdziwej Ameryki. Ponad
sto lat temu, kiedy półwysep nawiedziło ogromne trzęsienie ziemi,
większość metropolii została zniszczona. Wielu ludzi straciło wtedy dach
nad głową. Do dzisiaj Sasuke pamiętał zdjęcia w podręczniku szkolnym
historii USA. Kiedy był dzieckiem, znajdujące się pod gruzami San
Francisco zrobiło na nim ogromne wrażenie. Niesamowite, jak miasto w
ruinie mogło tak szybko się odbudować. Zaledwie w ciągu kilku lat
ponownie stanęło na nogi. Zmieniono wówczas całkowicie układ ulic —
powstał fundament, na którym opiera się dzisiejszy plan miasta.
San
Francisco było zupełnie inne niż tłoczne, rozświetlone i szalone Tokio.
Tętniło inną magnetyczną energią. Począwszy od ekskluzywnych ulic Nob
Hill, legendarnego Chinatown, dzielnic biedy Hunters Point, po olbrzymie
osiedla mieszkalne South of Market, Richmond District, czy Sunset
District. Szeregowce wybudowane były w różnych stylach
architektonicznych — od smukłych, szykownych domów wiktoriańskich, po
nowatorskie projekty postmodernistycznych ulic. Kolorowe dzielnice były
odbiciem tego miasta. Zapisanym w jego historii tak jak
charakterystyczne ulice o ostrych stokach, czy czerwone tramwaje linowe.
W San Francisco łagodnym promieniom słonecznym towarzyszył
porywisty wiatr napływający z trzech stron — od ogromnego Pacyfiku,
zatoki San Francisco, po cieśninę Golden Gate. To miasto było niezwykłe z
samego rana, kiedy mlecznobiała mgła budziła je do życia. Kiedy
pogrążało się w gwałtownej ulewie, przypominało amazońską dżunglę.
Gęste, wilgotne powietrze sprawiało, że szare mury miasta rozpływały się
w delikatnej mgle.
Czasami San Francisco wydawało się spokojną mieściną na obrzeżu stanu, innym razem tętniło życiem jak prawdziwa metropolia.
*
Sasuke
nie czuł się w San Francisco tak jak kiedyś. Nie mógł przyzwyczaić się
do tego miasta — wyzwolonych, głośnych Amerykanów, którzy myśleli, że
świat należy tylko do nich. Czuł się tutaj obco, jak turysta
przyjeżdżający do nieznanego kraju. Najbardziej zdziwiło go to, w jaki
sposób patrzył na San Francisco — z obojętnością i dystansem, którego
nigdy by się po sobie nie spodziewał. Naruto został jego samozwańczym
przewodnikiem i pokazał mu miasto z zupełnie innej strony — z dachów
budynków. Uzumaki zupełnie inaczej patrzył na San Francisco. Było jego
częścią, żył nim i znał jego każdy zakamarek, czym może poszczycić się
naprawdę niewielu mieszkańców. Naruto pokazywał mu swoje ulubione
miejsca — gdzie ćwiczył, obserwował tłumy ludzi, czy przychodził, kiedy
był zły i chciał odreagować. Z entuzjazmem opowiadał mu o historiach,
jakie go spotkały na ulicach San Francisco. Sasuke słuchał tego ze
zdziwieniem. Tokio było ogromne, nowoczesne i kolorowe, ale żyjąc w nim
tyle lat, nie mógł powiedzieć o nim połowy dobrych rzeczy, które Naruto
odnalazł w San Francisco. Nie uważał, żeby miasto Świętego Franciszka
było w jakiś sposób lepsze od japońskiej metropolii. W Tokio
przyzwyczaił się do skomplikowanych urządzeń dostępnych na japońskim
rynku, szalonych reklam, gigantycznego ruchu na tokijskich ulicach, czy
podobnych do siebie japońskich twarzy. To wszystko, co zaakceptował w
stolicy Kraju Wiśni, kłóciło się z tym, z czym musiał się zmierzyć w
zróżnicowanym etnicznie, spokojnym San Francisco. Ono zdawało się
zastygnąć w bezruchu, jeśli chciał porównać je z Tokio.
Najbardziej w
San Francisco nie lubił Afroamerykanów. Pamiętał, że będąc jeszcze
dzieckiem, czuł niechęć do Murzynów. Wtedy jeszcze nie wiedział, jak
nazwać to uprzedzenie, dopiero później przekonał się, że to rasizm. W
San Francisco żyło więcej Azjatów, czy Latynosów, ale to Murzyni
stanowili tę grupę etniczną, do której odczuwał największą niechęć.
Zawsze budzili w nim negatywne uczucia, bez względu na to, czy widział w
telewizji czarnoskórą aktorkę, piosenkarza, czy aktualnego prezydenta.
Dla niego czarni zawsze będą symbolem niższej warstwy społecznej. Kiedy
był jeszcze mały, każdy czarnuch przypominał mu małpę. Nie lubił ich
szerokich nosów, ani wydatnych ust. Ciężko było mu zaakceptować to, jak
się zachowywali. Swoją nienawiść ukrywał, podobnie jak inne uczucia. Nigdy nie pozwolił emocjom wydostać się na zewnątrz.
*
Siedzieli na
wzgórzu, spokojnie obserwując czerwony most linowy — Golden Gate.
Sasuke westchnął cicho, przeczesując zmierzwione włosy. Czuł wilgoć na
czole. Porywisty wiatr ochładzał jego rozgrzane, przyjemnie zmęczone
treningiem ciało.
Naruto zabrał go do parku Presidio na trening.
Wśród przybrzeżnych kontenerów i pojedynczych budynków usianych przy
wybrzeżu, Uchiha miał zademonstrować swoje umiejętności. Zabawnie było
ćwiczyć, kiedy najlepszy przyjaciel z dzieciństwa uważnie cię
obserwował. Niemniej, Sasuke dał z siebie wszystko. Chciał zaimponować
Uzumakiemu i chyba mu się to udało.
Był wyczerpany. Miał napięte
mięśnie, a jego ciało było wyczerpane do granic możliwości. Ale nawet
zmęczenie nie uchroniło go od niechcianych myśli.
Przedwczoraj
dzwonił do Sakury. Nie chciał wracać do jej mieszkania na Power Street,
ale zostawił u niej bagaż. Musiał się z nią skontaktować, a to wiązało
się z niewygodnymi pytaniami:
— Sasuke, co się stało? Dlaczego trzy
dni temu tak wybiegłeś z mieszkania? Nawet nie zadzwoniłeś, co się
dzieje? Kiedy wrócisz do domu? — wypytała go, kiedy do niej zadzwonił.
Pomyślał wtedy, że to na swój sposób zabawne, że domem nazwała właśnie
Hotel Świętego Franciszka.
— Przywieź mi walizkę na róg Grove
Street i Stella Street. Teraz mam ważne sprawy do załatwienia —
odpowiedział jej wtedy i znienawidził się za to kłamstwo. Nie dlatego,
że okłamywanie Sakury stanowiło dla niego jakąś nowość, nie. Przez
własną słabość musiał wymyślić tak parszywą wymówkę. To nie było w jego
stylu.
— Wciąż o tym myślisz? — usłyszał spokojny, zachrypnięty
głos Uzumakiego, a zaraz potem poczuł jego dłoń na ramieniu. Uścisk
Naruto było mocny, niemal bolesny i sprowadzał do rzeczywistości. Sasuke
nie odpowiedział, uporczywie wpatrując się w czerwony most.
Dla
Naruto wszystko było proste — albo białe, albo czarne. Nie istniały inne
kolory. Znał Uzumakiego wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że jemu
życie również dało w kość. Różnica między nimi polegała na tym, że w
przypadku Uzumakiego przekonanie, że życie jest banalnie proste,
doskonale się sprawdza. Ale Sasuke nie potrafił tak myśleć.
Most
Golden Gate oprócz tego, że był jednym z największych mostów na świecie,
cieszył się również niechlubną sławą wśród samobójców. Skoczyło z niego
ponad dwa tysiące ludzi. Sasuke uznał, że to musi być naprawdę zabawne.
Najpierw nieoczekiwana wizyta w Hotelu Świętego Franciszka, potem
oglądnie symbolu życiowych frustratów, lubiących skoki do wody. Zaczął
się zastanawiać, co by było, gdyby jego matka właśnie tutaj przyjechała
popełnić samobójstwo. Jaki wtedy jego życie miałoby kolor? Czy patrzyłby
na nie inaczej, tak jak Naruto?
— Ile trenujesz? — zapytał, chcąc
odciągnąć uwagę od tego tematu. Może był tchórzem, może nie miał siły
brnąć w tak poważne tematy właśnie z Naruto. Raz już mu o tym wszystkim
opowiedział, ale teraz nie miał zamiaru ponownie tego roztrząsać. Nie
widział potrzeby w wyciąganiu wszystkich swoich czarnych, brudnych
emocji na wierzch. Nie miał również zamiaru rozmawiać z Naruto o sensie
życia, cudzie narodzin i potępieniu samobójców. Przecież nie byli
jakimiś pieprzonymi filozofami.
— Odkąd wyjechałeś, cały czas.
— A akrobatyka?
Zaśmiał się cicho, kręcąc głową.
Naruto
zaczął trenować akrobatykę jeszcze przed poznaniem Sasuke. Tsunade,
niedoszła mistrzyni kraju z '62 w tej właśnie dyscyplinie, poświęcała
kiedyś każdą wolną chwilę na trenowanie Naruto. Chciała, żeby osiągnął
to, co jej nigdy nie było dane zdobyć — mistrzostwo kraju. Sasuke nie był pewny, dlaczego kobieta
porzuciła swoją karierę gimnastyczki. Podejrzewał, że kontuzja
nadgarstka, na którego wielokrotnie się skarżyła, uniemożliwiała jej
dalsze wykonywanie sportu. Na życie zarabiała jako instruktorka
aerobiku, a gimnastykę traktowała jak pasję. Chyba zawsze liczyła na
to, że może stać się ona jej sposobem na życie. Jeździła z Uzumakim na
zawody, ale on nigdy nie wygrywał. Zazwyczaj zajmował przedostatnie
miejsca, albo był po prostu dyskwalifikowany. Dlaczego? Naruto kochał
wolność, kochał też łamanie zasad. Nienawidził jakichkolwiek ograniczeń,
uwielbiał wyłamywać się ze schematu. Był pieprzonym indywidualistą —
wolnym duchem.
Sasuke uśmiechnął się do siebie na wspomnienie nieustannych kłótni po powrocie Uzumakiego z zawodów.
Zaczął
się zastanawiać, co Tsunade może sądzić o parkourze? Kiedy zrozumiała,
że Naruto wcale nie chce być zawodowym sportowcem?
Życie Uzumakiego
było równie trudne i skomplikowane jak jego własne, ale Naruto, w
przeciwieństwie do niego, wypracował sobie inny sposób obrony przed
światem.
— A ty, Sasuke? Od kiedy trenujesz? — zapytał Naruto, wyrywając go z zamyślenia.
— Od pięciu lat — odpowiedział, wzruszając ramionami. — Przez większość
czasu parkour był jedynie rozrywką, oderwaniem od codzienności.
— Dlaczego?
— Nie domyślasz się? — uśmiechnął się, patrząc na Naruto z rozbawieniem. Uzumaki zmarszczył brwi, kiwając powoli głową.
Sport
to czasami niewyobrażalny wysiłek, sportowiec to maszyna, która ma
osiągnąć najlepsze rezultaty. Sasuke wiedział o tym z własnego
doświadczenia.
— Trenowałeś sztuki walki — stwierdził Naruto,
uśmiechając się lekko. — Musisz przyznać, że Orochimaru jest całkiem
podobny do Tsunade. Dla nich sport jest najważniejszy.
Rzeczywiście,
musiał się zgodzić z Naruto. Ich opiekunowie przyjaźnili się od
niepamiętnych czasów i głównie przez tę znajomość Sasuke i Naruto
zostali przyjaciółmi. Zarówno Orochimaru, jak i Tsunade zajmowali się
kiedyś zawodowo sportem, później swoją pasję przelewając na treningach
chłopców.
— Tylko Jiraiya wyłamał się ze schematu — zauważył, a
Naruto na dźwięk imienia swojego dawnego opiekuna drgnął. Spojrzał na
Uchihe, jakby mówił o inżynierii przestrzennej. W niebieskich oczach
błysnął niespotykany blask niepewności. Co było nie tak? Czy coś stało
się, odkąd opuścił USA?
Chwila zawahania Naruto trwała jedynie kilka sekund i Sasuke zaraz usłyszał jego śmiech.
— Jego pornosy też można uznać za pewien rodzaj sportu. Gdybyś tylko wiedział, jakie on tam rzeczy wypisuje!
— Czytałeś jego książki? — zapytał zaskoczony, a Naruto roześmiał się, drapiąc z zakłopotaniem po karku.
— Kilka — mruknął, po czym zarumienił się jak pensjonarka. Ponownie
zaśmiał się głośno, ale w jego śmiechu Sasuke nie znalazł już dawnej
lekkości i rozbawienia. Coś było nie tak.
Czyżby Naruto krępował
temat seksu? Nadal był prawiczkiem? Ciężko było w to uwierzyć. Naruto
nie zachowywał się jak frajer, który nie dobrał się do majtek żadnej
dziewczyny. Może ukrywał jakąś inną tajemnicę? Co to jednak mogło być?
Wszystko wskazywało na to, że odpowiedź znajduje się w książkach
Jiraiyi.
*
— Samolot przylatuje za dwie i pół godziny —
zauważył Naruto, zerkając na tarczę eleganckiego, drogiego zegarka
Sasuke. — To prezent od twojej dziewczyny? — zapytał, ostrożnie
dotykając nadgarstka Uchihy, jakby spodziewał się, że mężczyzna odsunie
się na jego dotyk, albo go uderzy. Sasuke nigdy nie lubił bliskości, jego strefa osobista była rzeczą świętą, a naruszenie jej, groziło
poniesieniem poważnych konsekwencji.
Sasuke kiwnął głową, ale co
najbardziej zdziwiło Naruto, nie zabrał swojej ręki. Uśmiechnął się
lekko na ten niewerbalny gest zaufania.
Tarcza zegarka była duża, pokrywała niemal cały nadgarstek Sasuke. Złote wskazówki na czarnym tle wskazywały godzinę dziesiątą.
„Omega”,
przeczytał nazwę firmy. Zegarek posiadał dwie mniejsze tarcze,
znajdujące się w środku i Naruto nie miał pojęcia, do czego ich wskaźniki
mogły służyć. Przejechał palcami po czarnej obwódce, na której wypisany
był rząd cyfr. Począwszy od pięciuset, na sześćdziesięciu kończąc.
— Ten zegarek wygląda jak z filmu. Nie zdziwiłbym się, gdybyś za jego
pomocą łączył się z kosmitami — zażartował. Sasuke prychnął, wyrywając
swoją rękę z uścisku Naruto i zmierzył go pogardliwym, niedowierzającym
spojrzeniem. Kiedyś powiedziałby pewnie, że Naruto był idiotą i to
jego, a nie zegarek, kosmici przysłali na Ziemię, żeby uprzykrzyć mu
życie. Ale teraz nawet słowem nie skomentował tego głupiego żartu.
Naruto czuł się zażenowany. Wiedział, że dawniej zacząłby się bronić na
ten przytyk, a później doszłoby do kłótni, może nawet do rękoczynów.
Teraz jednak nie byli już dziećmi, tylko dorosłymi, zupełnie innymi
ludźmi. Trudno było im przyzwyczaić się do swojej obecności. Naruto
często nie wiedział, jak powinien zachować się w stosunku do Uchihy.
Czego może on od niego oczekiwać? Ciężko było to określić po jego
nieruchomym, uważnym spojrzeniu. Naruto miał wrażenie, że pod tym
wzrokiem wszystkie jego tajemnice były widoczne jak na tacy. Czasami go
to denerwowało. Nikt nigdy nie patrzył na niego z taką uwagą, jakby
chciał zapamiętać każdy jego ruch, gest czy słowo. Często panowała
między nimi krępująca cisza. Sasuke jak zwykle nie odzywał się zbyt
dużo, zawsze był milczkiem, bardziej skupionym na analizie otoczenia,
niż na rozmowie. Naruto nie chciał odzywać się zbyt wiele, wciąż czując
się niepewnie w towarzystwie Uchihy. Nie chciał skompromitować się w
jego oczach. Starał się wyjść na pewnego siebie i dojrzałego faceta.
Udawał? Nie, po prostu chciał wymazać wspomnienie rozwrzeszczanego,
głupiego dzieciaka, jakim kiedyś był. Teraz dostał drugą szansę. Czasami
bał się, że jakimś idiotycznym zachowaniem może ją zmarnować.
*
Na
dwunastą trzydzieści zaplanowany był przylot samolotu linii All Nippon
Airways z Tokio do San Francisco, którym mieli przylecieć Orochimaru i
Itachi. Naruto był zmuszony pożyczyć samochód od Jiraiyi, żeby móc
odebrać ich z lotniska. Ino nie odzywała się do niego od czasu pamiętnej
kłótni, dotyczącej jej narzeczonego, dlatego rozlatujący się mustang był
w tym momencie nieosiągalny.
Jiraiyi nie było w mieszkaniu, kiedy
przyszli po wóz. Jego właściciel, jak zdradziła im Tsunade, poszedł
przejść się do pobliskiej biblioteki w celu zebrania materiałów do
swojej najnowszej książki, którą pisał. Zarówno Naruto, jak i Sasuke
doskonale wiedzieli, co kryje się za słowami kobiety.
— Przyjedźcie
od razu do mnie. Obiad będzie gotowy, po raz pierwszy od dawna zjemy
razem — powiedziała, wręczając im kluczyki do samochodu.
Do portu
lotniczego dojechali w ciszy. Pochłonięci własnymi myślami, tylko
czasami wymieniali między sobą nieistotne uwagi. Naruto z cieniem
uśmiechu zauważył, jak Sasuke zaciska mocno ust, starając się nie
skomentować jego nieumiejętnej, niezgodnej z przepisami jazdy. Sprawiło
mu dziką przyjemność obserwowanie mierzącego się z własną cierpliwością
Sasuke. Tylko czekał, aż Sasuke go skrytykuje, ale, koniec końców, dotrwał jednak do
końca trasy. Na twarzy Uchihy pojawiła się trudna do ukrycia ulga, gdy w
końcu wysiadł z samochodu. Naruto miał szczęście, że po drodze nie
spotkali policji.
— Terminal Międzynarodowy, Hala H, wejście szóste — powiedział Sasuke, kierując się w stronę budynku lotniska.
„Orochimaru
jest bardzo wyniszczony. Wygląda jak cień samego siebie”, pomyślał
Naruto, kiedy opiekun Sasuke pojawił się na lotnisku. Zaraz za nim, niosąc bagaże, szedł Itachi. Żaden z mężczyzn nie uśmiechnął się w ich
stronę.
— Witaj Naruto — przywitał go Orochimaru cichym, zmęczonym
głosem. Uzumaki był zbyt zaskoczony, żeby odpowiedzieć, dlatego skinął
tylko głową. Mężczyzna miał szarą, ziemistą skórę, jakby długo nie
wychodził na słońce. Z jego podłużnej twarzy o zapadniętych policzkach
emanowało wyczerpanie. Wyglądał na kogoś, kto przez długi czas walczył z
chorobą.
— Weź bagaż od brata — powiedział do Sasuke, nawet się z
nim nie witając. Powolnym, niepewnym krokiem skierował się w stronę
wyjścia. Dumny i wyniosły, tak samo jak jego podopieczni.
Nie
odzywali się do siebie przez resztę drogi. Naruto czuł się skrępowany w
ich towarzystwie. Zachowywali się względem siebie chłodno i trzymali
dystans. Zupełnie inny był Itachi — pobudzony i niecierpliwy, jakby zupełnie nie
odczuwał zmęczenia po kilkugodzinnym locie. Naruto zapamiętał go jako
zamkniętego w sobie, ponurego nastolatka, który nigdy się nie uśmiechał.
Zawsze wydawało mu się, że Itachi musiał być bardzo nieszczęśliwy,
przynajmniej sprawiał takie wrażenie. Ale teraz był inny, jego oczy
lśniły, a ręce drżały lekko, gdy pakował bagaż do wozu. Płytki oddech i
nerwowy uśmiech na jego ustach były niepokojące.
Nie był podobny do Sasuke. Wysoki i bardzo szczupły, zupełnie różnił się budową od
umięśnionego i niższego brata. Twarz młodszego Uchihy miała regularne, łagodne rysy, jego bardzo ostre. Itachi posiadał duży nos w kształcie
litery „L” oraz wąskie usta, co nadawało jego obliczu bardziej posągowy
wyraz. Sasuke i jego niewielki, prosty nos oraz pełniejsza, dolna warga
sprawiały, że twarz młodszego z braci przypominała złotą maskę, wprost
stworzoną do tego, aby tłumić emocje. Naruto prychnął cicho, poirytowany
własnymi określeniami. Przebywanie z Ino szkodziło mu na tyle, że
właśnie pomyślał o twarzy Uchihy, jako o pięknej masce. Dobrze, że nie
zaproponował mu udziału w konkursie piękności!
Atmosfera w
samochodzie, gdy jechali autostradą James Lick Fwy, była napięta. Sasuke
patrzył przed siebie, zaciskając mocno pięści na materiale spodni.
Orochimaru drzemał z głową opartą o szybę, a Itachi kręcił się
niespokojnie.
— Co, braciszku, zadomowiłeś się już w San Francisco?
Byłeś odwiedzić kilka historycznych miejsc? — zapytał Itachi, śmiejąc
się cicho. — Złożyłeś wizytę mamie? Na pewno tęskniła.
Sasuke
zacisnął mocniej pięści, które drżały od tłumionego gniewu. Naruto
spojrzał na niego zaskoczony, ale po spojrzeniu Uchihy poznał, że powinien się odzywać. Był zdziwiony, że Itachi mówił o tym bez żadnego
skrępowania, z kpiną i żartem w głosie. Pamiętał zagubienie Sasuke, jego
strach, kiedy przyszedł do niego po wizycie w Hotelu Świętego
Franciszka.
Może Itachi był silniejszy od swojego brata? Może już
dawno pogodził się z samobójstwem ich matki? "Niektórzy potrafią to
zaakceptować", myślał, kiedy słuchał prowokujących komentarzy Itachiego.
Naruto nawet prowadząc, widział, jak klatka piersiowa Sasuke
unosi się i opada powoli w rytm głębokiego oddechu. Miał przymknięte
oczy, jakby starał się odgrodzić od rzeczywistości.
— Jesteśmy na
miejscu — powiedział w końcu Naruto, parkując pod odremontowaną, kamienicą na Valencia Street. Miał złe przeczucie, że ich wspólny obiad
może okazać się prawdziwą katastrofą.
*
Mieszkanie opiekunów
Naruto było takie, jakim je Sasuke zapamiętał. Mała kuchnia, łazienka i dwie
sypialnie oddzielone od siebie przestronnym salonem, w którym jedynie
ciemnoczerwona tapeta zastąpiła białe ściany mieszkania.
—
Przygotowałam pieczonego indyka. Święto Dziękczynienia jest dopiero w
listopadzie, ale uznałam, że takie tradycyjne, amerykańskie danie będzie
idealne na przywitanie was w USA — powiedziała Tsunade głosem rasowej
kury domowej.
— Tradycyjne amerykańskie dani to hamburger i hot-dog
— mruknął Naruto, zasłaniając się kieliszkiem wina, kiedy Tsunade
rzuciła mu mrożące krew w żyłach spojrzenie. Kobieta miała słabość do
alkoholu. Sasuke pamiętał, że na kolacji u Naruto zawsze obowiązkowo
musiała pojawić się butelka czegoś mocniejszego.
Uśmiechnął się
lekko, kiedy przypomniał sobie, jak z Naruto, gdy mieli jeszcze
jedenaście lat, ukradli butelkę taniego, półwytrawnego wina z kuchni
Tsunade. Nigdy nie zapomni kaca, jakiego po nim miał.
— Mam
nadzieję, że przywieźliście mi z Japonii butelkę jakiejś dobrej sake? —
zapytała Tsunade podejrzliwie. Oprócz napojów wysoko procentowych,
specjalnymi względami darzyła również hazard. To ona nauczyła ich grać w
pokera i blackjacka. Stara wyjadaczka.
„Butelka by jej raczej nie zadowoliła”, pomyślał złośliwie Sasuke, mrużąc rozbawiony oczy.
— Jiraiya za chwilę powinien wrócić. Bardzo czekał na wasz przyjazd.
— Jak zwykle się spóźnia. — Orochimaru uśmiechnął się oszczędnie,
sięgając po kieliszek starszego, półwytrawnego wina, którego butelkę
Tsunade otworzyła specjalnie na tę okazję.
Sasuke siedział i
obserwował ich uważnie, dochodząc do dziwnego wniosku — ich opiekunowie
zachowywali się tak, jakby te osiem lat nie zmieniło zupełnie nic w ich
relacji. Sprawiali wrażenie, jakby widzieli się w zeszły piątek, na
cotygodniowej rundce pokera. Byli tak naturalni i szczerzy w swoim
zachowaniu, że Sasuke zaczął się zastanawiać, ile Tsunade i Orochimaru
musieli razem przejść, jego więź z Naruto wydawała się przy tym tak nietrwała
i słaba.
Droga Koko! Tu Shauu_ z era-krytyki.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam Cię już na wstępie, ale nie mogę ocenić Twojego bloga. Zauważyłam już na początku czytania, że masz bardzo dojrzały styl, że pisać potrafisz, mogę Ci to przyznać. Tworzysz naprawdę ładne opisy, ale wiem, że nie o tym miałam mówić. Wina lezy po mojej stronie, bo myślałam, że dam radę ocenić Twojego bloga, ale niestety. Po przeczytaniu Wyspy Kobiet nie mogłam nic wypisać. To dla mnie za dużo oceniać tekst pisany w czasie teraźniejszym (którego nie jestem w stanie znieść) oraz zawierające tak doskonale opisane sceny erotyczne. Masz talent, Koko, naprawdę! Ale ja nie portafię pisać ocen blogów takich jak Twój. Naprawdę bardzo mi przykro! Nie wystawiam Ci odmowy, bo to przecież nie Twoja wina, ale prosiłabym Cię o zmianę oceniającej. Z góry dziękuję i jeszcze raz bardzo przepraszam! Trzymaj sie i życzę mnóstwo weny!
Pozdrawiam! ;)
Droga Koko! ;)
OdpowiedzUsuńWidzę, że to opowiadanie jest lżejsze, już po pierwszym rozdziale, a więc je ocenię! Cieszę się, że doszłyśmy w tej sprawie do porozumienia, ale mam jeszcze jedną prośbę...
Czy byłabyś zła, gdybym najpierw oceniła pamiętnik, który jest w kolejce za Tobą? Połowę już mam, bo owy blog był moją próbną oceną, a do Twojego musiałabym znaleźć więcej czasu, którego na razie nie posiadam.
Pozdrawiam i z góry dziękuję za odpowiedź! ;)