Rozdział 2
betowała A.
„Nic
się nie zmieniłeś”, przemknęło Naruto przez myśl, kiedy patrzył na
dorosłą już twarz swojego dawnego przyjaciela. Zdziwiło go, że pomimo
kilkugodzinnego lotu mężczyzna wcale nie wydawał się być zmęczony tak
jak reszta pasażerów. Szedł szybkim krokiem, sprawnie wymijając innych
podróżnych, jakby mógł przewidzieć każdy ich ruch.
Naruto uśmiechnął
się szeroko, odsłaniając białe zęby. Jego niepewność i niepokój
zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
„Sasuke trenuje
parkur”, szepnęła jakaś zbłąkana myśl w jego głowie, dzięki której
Uzumaki pozbył się wszystkich wątpliwości, jakie miał, zanim zobaczył
Uchihe. „Musi go trenować”, pomyślał z determinacją, obserwując płynne,
zdecydowane ruchy swojego dawnego przyjaciela, oceniając jego sylwetkę —
Uchiha miał ciało kogoś, kto w pełni nad nim panuje, to nie
pozostawiało najmniejszych wątpliwości. Ćwiczył, ćwiczył bardzo dużo, co
było widać już na pierwszy rzut oka.
„A co, jeśli jest lepszy ode mnie”, zapytał sam siebie, nie mogąc oderwać wzroku do mężczyzny. „Kiedyś był.”
Na ustach Sasuke błąkał się cień uśmiechu, który Naruto doskonale znał, ponieważ był on przeznaczony tylko dla niego.
Poczuł, jak Ino szarpie go za ramię i zaraz potem usłyszał jej podniecony szept:
— Och, to on? — Tak jak Naruto, patrzyła prosto na idącego ku nim
bruneta. Uzumaki skinął nieznacznie głową, nie mogąc pozbyć się z wyrazu
szaleńczej radości, jaki malował się na jego twarzy.
Zignorował panujący w terminalu chaos i to,
co mówiła do niego Yamanaka. Całą swoją
uwagę skupił na mężczyźnie, który był coraz bliżej. Poczuł, jak robi mu
się gorąco, kiedy Sasuke stanął tuż przed nim.
„Mógłbym go dotknąć,
gdybym tylko chciał”, pomyślał, oddychając ciężko. Czuł, jak jego serce
bije w szalonym rytmie, a krew pulsuje w żyłach, jakby zaraz miała
eksplodować.
Sasuke był tu, naprzeciwko, i patrzył na niego
spokojnym, pewnym wzrokiem. Na jego twarzy nie było żadnych emocji,
oprócz maski chłodnej obojętności.
„Nic się nie zmieniłeś”, pomyślał
kolejny raz Naruto, uśmiechając się jeszcze szerzej, jeśli to w ogóle
możliwe. Czuł, jak jego serce uderza boleśnie w klatkę piersiową, jakby
miał zaraz dostać zawału. Nie chciał się zastanawiać, jak wysokie musi
mieć teraz ciśnienie. Tak, zdecydowanie tylko Uchiha potrafił
doprowadzić je do takiego stanu.
— Naruto — powiedział w końcu
cichym, głębokim głosem, o który Uzumaki nigdy by go nie podejrzewał.
Chyba przeszedł go dreszcz, nie pamiętał. Wiedział jedynie, że przełknął
ciężko ślinę, czując nieprzyjemne gorąco na twarzy. Dlaczego nagle w
tej przeklętej hali G zrobiło się tak ciepło? Nie mógł oderwać wzroku od
poruszających się warg Uchihy. „Idealne”, pomyślał, nie zdając sobie
nawet sprawy z własnych spostrzeżeń ani też tego, co Sasuke do niego
mówił. Słyszał jedynie ten głęboki i męski glos, nie docierał do niego
sens wypowiadanych przez Uchihę słów.
„Sasuke jest już mężczyzną”,
przemknęło mu przez myśl w niespodziewanym momencie olśnienia. „Tak,
jest już dorosłym mężczyzną, moim dorosłym przyjacielem.”
— Sasuke
cholerny Uchiha — uśmiechnął się, bo nie wiedzieć czemu wcześniejszy
obezwładniający uśmiech, zgubił się gdzieś pomiędzy „Mógłbym go
dotknąć”, a „Dlaczego Sasuke ma tak cholernie seksowne usta?”.
—
Zmieniłeś się — powiedział Uchiha, przybliżając się jeszcze bardziej do niego. Naruto spojrzał na zaciśnięte mocno w pięści dłonie Sasuke.
— A ty nie — odpowiedział po prostu, starając się brzmieć najbardziej
nonszalancko, jak się tylko dało. Nie wiedział, czy mu się udało. Wyraz
twarzy Sasuke wciąż pozostawał niezmienny. — Wcale, a wcale — dodał w
końcu, śmiejąc się lekko.
Uchiha prychnął cicho, ale jego usta
również wygięły się w lekkim półuśmiechu, na widok którego Naruto
mimowolnie oblizał własne wargi.
Nagle oczy Sasuke zamigotały i wykonał nieokreślony gest ręką, po czym szybko schował ją do kieszeni.
„Czyżby
chciał mnie przytulić?”, pomyślał Naruto, otwierając szerzej
oczy.„Powinienem go wykpić, tak zrobiłby dawny Naruto, prawdziwy
Uzumaki.”
Ale nie zrobił tego. Nie powiedział nic, patrząc na
swojego przyjaciela jak sparaliżowany. Nie widział go osiem okropnie
długich lat, a teraz stoi on przed nim jako dorosły, dojrzały człowiek.
I nagle naszła Naruto inna myśl. Zmarszczył groźnie brwi, zaciskając usta w przypływie niespodziewanego gniewu.
Ten
dupek nie odzywał się przez osiem lat. Osiem lat...! A Naruto nie mógł
się z nim skontaktować, bo nie wiedział jak, nie miał takiej możliwości.
Sasuke miał. I z niej nie skorzystał.
— Ty gnoju! — wykrzyknął
nagle na tyle głośno, że kilka głów obróciło się w jego kierunku. Naruto
jednak zupełnie się tym nie przejął, łapiąc zaskoczonego tym nagłym
wybuchem Uchihe za poły bluzy i przyciągając go do siebie.
Teraz
mógł czuć zapach jego ciała. Zupełnie inny niż ten, który zapamiętał.
Wtedy pachniał jak dziecko, teraz jak mężczyzna. Czuł również świeży,
miętowy oddech Uchihy na swoich ustach.
Kiedy już miał wykrzyczeć mu w twarz to, co o nim myślał, ktoś im niespodziewanie przerwał.
— Puść go! — rozległ się pewny, kobiecy głos. Naruto obejrzał się za
siebie, żeby zobaczyć Sakurę Haruno, modelkę, o której wcześniej
wspominała Ino.
— Nie — warknął, mrużąc groźnie oczy.
—
Powiedziałam: puść go! — warknęła głośniej i dopiero wtedy Naruto
zauważył, że kobieta miała nieco niewyraźną dykcję. Uśmiechnął się
złośliwie.
— Proszę powiedzieć jeszcze raz, bo nie zrozumiałem, co
pani tam mówi — powiedział, czując dziką satysfakcję rozlewającą się po
jego ciele. Gniew powoli go opuszczał, kiedy patrzył na czerwieniącą się
modelkę. Nie wiedzieć czemu, poniżenie tej kobiety sprawiło mu
przyjemność, dzięki czemu zapomniał o wściekłości na Sasuke. Odwrócił
głowę w kierunku swojego dawnego przyjaciela. Oczy błyszczały mu
nienaturalnie, a Naruto nie umiał rozpoznać czających się w nich emocji.
To nie było jednak ważne, ponieważ jego uwagę kompletnie pochłonął
uśmiech, w którym wygięły się usta Uchihy.
— To moja dziewczyna.
— Co? — Naruto zamrugał lekko zdezorientowany, kiedy Sasuke położył dłonie na jego ramionach, ściskając je.
— Puść mnie.
— Nie — odpowiedział, ponownie marszcząc groźnie brwi. Puścił go osiem
lat temu, teraz nie miał zamiaru znów popełnić tego błędu. Czuł, że jeśli
to zrobi, Sasuke po prostu odejdzie. Bo co, jeśli chciał się tylko
przywitać z Naruto? Zobaczyć jakąś znajomą twarz? Cokolwiek, ten palant
mógł myśleć cokolwiek!
— Naruto. — Poczuł rękę Ino na ramieniu i
dopiero wtedy poluźnił nieco uchwyt. Kiedy dziewczyna pogładziła jego
plecy, puścił Sasuke, starając się zachować pełen wyższości wyraz
twarzy.
Oddychał ciężko, a jego serce znów biło w niezdrowym rytmie.
— Naruto. — Tym razem to Sasuke się odezwał. Jego głos był spokojny i
jakby… łagodny? Nie, ktoś taki jak Uchiha nie może być po prostu
łagodny, to nie wchodziło w grę. Tak samo jak to, że Sasuke tak naprawdę
może się okazać kimś innym niż przyjacielem sprzed lat. Ta myśl
przerażała Naruto najbardziej.
— Odwal się! — syknął, nie czekając
na to, co powie Uchiha. Czuł, jak jego oczy robiły się wilgotne, dlatego
odwrócił się na pięcie. Nie chciał, żeby Sasuke patrzył na niego w
chwili słabości. Nie wiedział, czy może ufać Sasuke tak jak
kiedyś.
Nie czekając na nic, wyszedł z terminala, kierując się
prosto w stronę parkingu, gdzie Ino zaparkowała swojego rozlatującego
się Mustanga. Nie obchodziło go, czy dziewczyna szła za nim. W tamtym
momencie zalała go przesłaniająca wszystko wokół, paląca wściekłość.
*
— Jeżeli to są twoi przyjaciele, nie chcę poznać reszty.
Sasuke
uśmiechnął szyderczo, słysząc te słowa. Tak naprawdę Naruto był jego
jedynym przyjacielem, dlatego nie miał już kogo przestawiać. Wyjeżdżając
z San Francisco, zostawił w nim jedynie Naruto. Teraz wrócił, można
chyba zaryzykować nawet stwierdzenie, że specjalnie dla niego.
—
Najgorsze masz już za sobą — powiedział chłodnym tonem, spokojnie
obserwując plecy oddalającego się Uzumakiego. Koleżanka Naruto
pożegnała się speszona, przepraszając jednocześnie za jego zachowanie,
ale to nie miało żadnego znaczenia. Sasuke podejrzewał, że Naruto
zachowa się właśnie w taki sposób, dając imponujący pokaz swojego
wybuchowego charakteru. Urządził scenę na lotnisku, pożegnał się
obrażony, wulgaryzmami manifestując swój gniew i po prostu wyszedł.
Takie zachowanie było wybitnie w stylu Naruto.
— Sasuke? — głos
Haruno wyrwał go z zamyślenia i kiedy spojrzał na kobietę, na jej ustach
błąkał się dość jednoznaczny uśmiech. — Jedźmy do domu, stęskniłam się
za tobą.
Dopiero teraz zauważył stojącego koło niej wysokiego
bruneta. Nieznajomy mężczyzna przyglądał się mu z tajemniczym uśmiechem,
pod wpływem którego Sasuke poczuł się dziwnie. Skrzywił się lekko,
kiedy dostrzegł obcisłą, zdecydowanie za krótką bluzkę odsłaniającą
brzuch nieznajomego.
— To jest Sai — przedstawiła go Sakura, jednak
Sasuke zignorował wyciągniętą ku niemu rękę mężczyzny. Obdarzył go
wyniosłym spojrzeniem, na jego ustach błąkał się
cyniczny uśmiech.
„Gej”, pomyślał z pogardą i obrzydzeniem,
demonstracyjnie wsuwając ręce do kieszeni. Na końcu języka błąkała mu
się jakaś złośliwa uwaga, ale niestosownym byłoby obrażać go w
towarzystwie Sakury. Podejrzewał, że Sai musi być kolegą z branży, co
znaczyło, że jakiekolwiek ubliżające refleksje, nie mają dla niego
żadnego znaczenia.
— Jedźmy już do domu — mruknął cicho. Zmarszczył
lekko brwi, kiedy przyjaciel Haruno z dziwnym, niepokojącym uśmiechem
schował swoją dłoń do kieszeni, wciąż patrząc na niego nieobecnym
wzrokiem.
Sasuke nie rozumiał świata, w którym żyła jego dziewczyna.
Dla niego stanowił on jedynie targowisko próżności i arogancji, a
ludzie, jakich można było w nim spotkać, byli jak puste w środku,
porcelanowe lalki. Uchiha lubił te lalki — modelki myślące, że są
cokolwiek warte. Oddawały mu się równie łatwo jak tanie prostytutki.
Brudny, brutalny seks z nimi był naprawdę zabawny. Wtedy wiedział, że
całkowicie panuje nad sytuacją, że może z ich delikatnymi ciałami zrobić
wszystko. Wówczas posiadał taką kontrolę, jakiej nigdy wcześniej nie
mógł mieć.
Sasuke znał świat podobny do tego, w którym aktualnie
obracała się Sakura. Hermetyczne, bezwzględne środowisko rządzące się
swoimi prawami, w którym nie liczyło się to, kim jesteś, ale jaki
jesteś. Wychował się w takiej rzeczywistości.
Zamknął oczy, czując falę mdłości, która ogarnęła go na samo wspomnienie przeszłości.
Uchylił
szybę w samochodzie, oddychając głęboko, żeby pozbyć się nieprzyjemnego
uczucia. Jechali właśnie autostradą, której nazwy już nie pamiętał. Sai
siedział w tyle, przeglądając jakieś kolorowe rysunki,
najprawdopodobniej będące szkicami jakiejś wiosennej kolekcji. Sasuke
nie obchodziło, czy przyjaciel jego dziewczyny był początkującym
projektantem, czy zwykłym asystentem kogoś, kto mógł stworzyć te
wymyślne stroje.
— Coś nie tak? — zapytała niespodziewanie Sakura,
która w roli kierowcy radziła sobie niespodziewanie dobrze. Nawet nie
oderwała wzroku od jezdni.
— Nie, w porządku.
Sasuke obserwował
spokojną toń zatoki San Francisco. Woda stawała się coraz ciemniejsza
ze względu na zbliżający się wieczór. Ostatnie promienie zachodzącego
słońca mieniły się w niej różowymi smugami. „Wczesnym rankiem wszystko
będzie pokryte gęstą, białą mgłą”, pomyślał. Rozrzedzi się ona dopiero około godziny siódmej — właśnie wtedy, gdy w
San Francisco na dobre rozpoczyna się kolejny dzień.
— Już dojeżdżamy.
Mieszkam na Lowery Nob Hill — poinformowała go Sakura, rzucając szybkie
spojrzenie w jego kierunku. Jej usta wygięły się w ciepłym, pogodnym
uśmiechu.
Nie było widać jeszcze miasta, ale Sasuke wiedział, że
wjechali już do San Francisco. Pamiętał, że za pasem zieleni ciągnącej
się od jego lewej strony znajdują się budynki. Z autostrady nie można
było ich zobaczyć ze względu na bujną, gęsto roślinność rosnącą na poboczu całej
drogi ekspresowej.
Do ekskluzywnej dzielnicy, w której
mieszkała jego dziewczyna, dojadą za kwadrans. Uśmiechnął się na samą
myśl o tym, jak na informację, że będzie teraz mieszkał w dzielnicy
bogaczy, zareagowałby Naruto. Sasuke nie miał pojęcia, gdzie chłopak
teraz mieszka. Jednego mógł być jednak pewien — Uzumaki już dawno
wyprowadził się z Valencia Street. Jego przyjaciel był typem człowieka,
którego priorytet stanowiło usamodzielnienie się. W dorosłość wszedł już
dawno temu, dlatego kwestią czasu było odcięcie się od dochodów swojej
rodziny.
Sasuke uśmiechnął się do siebie. Przeszłość nie była taka zła, jakby się mogło wydawać. Głównie dzięki Naruto.
„Zawdzięczam
mu więcej, niż jestem w stanie sobie wyobrazić”, pomyślał
niespodziewanie, czując dziwny niepokój. Nigdy nie chciał być od
kogokolwiek zależny ani mieć jakichkolwiek długów, ponieważ to wszystko,
wszelkie zobowiązania względem kogoś, ograniczały go.
Nigdy nie
przyznałby się nawet przed samym sobą do tego, że przyjechał tutaj, żeby
wyrównać wszystkie rachunki. Nie wiedział jeszcze, jak miał zamiar
podziękować Naruto za długoletnią przyjaźń. Najgorsze w tym wszystkim
było to, że wiedział doskonale, jak Uzumaki zareaguje na to, że Sasuke
wkrótce zerwie z nim kontakt. To nie było takie proste, jak mogło się
wydawać.
Westchnął poirytowany. Wielogodzinny lot i zmęczenie po
podróży robiły swoje. Jego myśli zawędrowały w niebezpieczne rejony, w
których dochodził do punktu: „Dlaczego jestem takim skurwysynem i
dlaczego tak lubię nim być?”. Nie umiał sobie odpowiedzieć na to
pytanie. A może inaczej, nie chciał odpowiadać na to pytanie, ponieważ
gdzieś w głębi duszy znał na nie odpowiedź. I prawdę powiedziawszy,
trochę go to wszystko przerażało, bo nie umiał sobie poradzić z samym
sobą.
— Gdzie cię wysadzić, Sai? — zapytała nagle Sakura, zjeżdżając z autostrady.
— Możesz na Powell Street. Ten seksowny sprzedawca od Loro Piano kończy
właśnie pracę. Najwyższy czas zrezygnować z mojego celibatu, nie
uważasz? — wymruczał, uśmiechając się przy tym bardzo jednoznacznie.
Sasuke skrzywił się, kolejny raz gryząc się w język, żeby nie powiedzieć
czegoś niegrzecznego. Miał wrażenie, że przyjaciel Sakury zakaża
powietrze wokół niego swoją obrzydliwą dewiacją. Warknął poirytowany,
zwracając tym samym uwagę swoich towarzyszy.
— No chyba, Sasuke, że
ty chcesz mi w tym pomóc. Dla ciebie jestem w stanie zdradzić nawet tamtego
sprzedawcę — wymruczał Sai, pochylając się jednocześnie w kierunku
bruneta. Uchiha spojrzał na niego pogardliwie.
— Obawiam się, że złapałbym od ciebie jakieś świństwo, więc raczej nie skorzystam z twojej propozycji.
— Sasuke! — krzyknęła oburzone Haruno, patrząc na swojego chłopaka z gniewem.
— Nie dowiesz się, dopóki nie spróbujesz — odparował Sai, uśmiechając się niebezpiecznie.
Sasuke prychnął jedynie cicho.
— Nie wiem, czy wytrzymałbyś moje tempo — powiedział, a najlepszym
potwierdzeniem jego słów, było nagłe speszenie Haruno i ognisty
rumieniec, jaki wstąpił na jej policzki.
Sai zaśmiał się na reakcję swojej przyjaciółki i — czy Sasuke tylko się zdawało? — tak samo jak ona, zarumienił się.
— Mimo wszystko chciałbym spróbować.
— Raczej nie będzie ci to dane — opowiedziała nagłe kobieta, oburzona zawziętością Saia.
Sakura
Haruno był dziewczyną Sasuke od trzech miesięcy. Na początku ich
znajomość opierała się jedynie na czystym, niezobowiązującym seksie,
dopiero potem ewoluowała w coś, co można nazwać związkiem. Sakura
naiwnie wierzyła, że Uchiha jest jej wierny i poważnie traktuje relację
między nimi, podczas gdy Sasuke był po prostu zimnym draniem i z tej
funkcji wywiązywał się doskonale. Trzeba przyznać, że jak na parę z
poważnymi rokowaniami na przyszłość, widywali się dość rzadko. Haruno ze
względu na swoją pracę często wyjeżdżała, a Sasuke nie miał zamiaru
jeździć razem z nią. Ten układ dawał mu olbrzymią wolność, która teraz,
po przyjeździe do San Francisco, siłą rzeczy musiała się skończyć, na co
Uchiha nie mógł pozwolić.
— Załatwiłam ci już papiery, wystarczy twój podpis i zostaniesz przemeldowany na Powell Street.
Sasuke
kiwnął głową, nawet nie zwracając uwagi na to, co dziewczyna właśnie
powiedziała. Z niepokojem obserwował mijane budynki. Wydały mu się one
dziwnie znajome. Ciepłe, jasne światło wydobywało się z wnętrza
luksusowych sklepów, które mijali i oświetlało licznych przechodniów.
Kolorowe szyldy mrugające ze wszystkich stron, budziły w Sasuke uśpione
przerażenie. Pamiętał to miejsce, pamiętał je bardzo dobrze…
Wstrzymał
oddech, widząc niewielki plac zieleni — Union Squreare Park. Kilka
egzotycznych palm znajdujących się blisko drogi, nadawało tej
dzielnicyprzyjemny, tropikolny klimat. Wszystkie budynki znajdujące się
wokoło miniaturowego placu zieleni otaczały go ciepłym, żółtym blaskiem.
Lowelly Nob Hill.
„Nie chcę tu jechać”, pomyślał z przerażeniem
Sasuke. Spanikowany, złapał oddech, odkrywając, że nie jest w stanie się
ruszyć, ani też czegokolwiek powiedzieć. Mógł jedynie patrzeć na jedną z
najbardziej luksusowych ulic w San Francisco i poddawać się kolejnym
falom bolesnych wspomnień, które uderzały w niego z zapierającą dech w
piersiach siłą.
Serce biło mocno, tak mocno, jakby chciało uciec, zostawiając go sam na sam z przeszłością.
„To
tutaj, właśnie tutaj, kochanie”, szepnęła jego podświadomość, która
dziwnym zbiegiem okoliczności miała taki sam głos jak jego matka. Na
pewno mu się tylko zdawało… Tutaj nie ma krwi, prawda? Czuł jej
metaliczny, duszący zapach wszędzie wokoło. Spojrzał ze strachem na
ręce. Miał wrażenie, że zamiast swoich silnych, męskich dłoni miał
dziecięce — drobne i całkowicie bezsilne. Nie było na nich jednak
żadnych śladów krwi.
„Nie bój się kochanie, gdy tylko zamkniesz
oczy, wszystko będzie dobrze”, po raz kolejny usłyszał spokojny, pełen
ciepła głos w jego głowie. Poznałby go wszędzie — był to głos jego
matki.
— To tutaj, kochanie.
Drgnął, wciągając ze świstem
powietrze do płuc. Hotel Świętego Franciszka. Spojrzał z przerażeniem na
Sakurę, która, nieco zaskoczona, uśmiechnęła się do niego łagodnie.
— Wszystko w porządku? Jesteś zmęczony, chodź odpocząć — powiedziała, zaniepokojona zachowaniem mężczyzny.
Sasuke
drżał lekko, blady na twarzy wpatrując się w starą architekturę
luksusowego hotelu. Z anemiczną powolnością zaczął liczyć pietra
wysokiego budynku, ledwo łapiąc oddech z wrażenia. Udało mu się w końcu
dotrzeć do dziewiątego, więc odliczył trzy okna od lewej. Czwarte było
puste. Kiedy był w Japonii, dowiedział się, że cyfra cztery jest
symbolem śmierci. Dopiero teraz uświadomił sobie, jak prawdziwy był ten
przesąd.
Nie miał pojęcia, w jaki sposób dotarł do pokoju, w którym
mieszkała Sakura. Pamiętał tylko swój świszczący, ciężki oddech i
przerażony wzrok, kiedy wspomnienia sprzed dziewięciu lat rozdrapywały
stare rany. Wszystko, co wydarzyło się w tym hotelu, każda minuta jaką
tutaj spędził, każde miejsce — począwszy od holu, po windę i korytarz
przypominało mu o t y m. Najgorsze było, że ponownie stał się
przerażonym, zagubionym i zupełnie bezsilnym chłopcem.
— Ja… —
zachłysnął się powietrzem, czując gorąco na twarzy i jednocześnie
diabelnie zimny dreszcz, jaki przebiegł po jego plecach. Zakręciło mu
się w głowie i w ostatniej chwili podtrzymał się ściany,
żeby nie upaść na podłogę. Jego nieprzyjemnie zaciśnięty żołądek wbijał
mu się w kręgosłup. Było mu niedobrze.
— Co ci jest, Sasuke? — Sakura pochyliła się nad nim, dotykając dłonią jego czoła. — Chyba masz gorączkę!
— Ja… — Nie mógł wyksztusić z siebie słowa, chociaż naprawdę bardzo
chciał to zrobić. Jego gardło było tak zaciśnięte, że ledwo przełykał
ślinę. Musiał łapać oddech przez otwarte usta, ponieważ całe ciało
odmawiało mu w tym momencie posłuszeństwa.
Pokój, w którym mieszkała
Sakura był niemal identyczny jak ten, w jakim znalazł się kilkanaście
lat temu wraz ze swoją matką. A w miejscu, w którym stała Haruno kiedyś
było… morze krwi.
— Muszę iść — wykrztusił, gratulując sobie siły woli, dzięki której zmusił się do wypowiedzenia tych słów.
Nie
zwrócił uwagi na krzyki Sakury, kiedy wyszedł na korytarz, kierując się
w stronę windy. Znajdował się na szóstym piętrze. Trzy piętra nad nim
był pokój, w którym…
Zakręciło mu się w głowie, gdy uświadomił
sobie, że znajduje się tak blisko t e g o miejsca. Nie miał pojęcia, jak
mógł się tutaj znaleźć. To wszystko zaskoczyło go na tyle, że nie
zdążył zareagować, był na to chyba zbyt przerażony.
Wchodząc do
windy, zobaczył biegnącą w jego kierunku Haruno. Nie udało się jej
jednak dotrzeć na czas. Drzwi zasunęły się w momencie, gdy od
zablokowania ich ręką dzieliło ją kilka kroków.
Sasuke oparł się o
ścianę windy, jadąc w dół. Przymknął ze zmęczenia oczy, zastanawiając
się, co miał teraz zrobić. Pomimo tego, że dorastał w tym mieście, teraz
San Francisco wydawało mu się wielką, czarną dziurą. Gdzie pójdzie? Przecież nie było tutaj nikogo, kto…
„Naruto!”, pomyślał i
niespodziewanie do okoliczności uśmiechając się. Mogło to zabrzmieć
trochę żałośnie, ale nie miał innego wyboru; musiał jechać do
Uzumakiego.
Z hotelu po prostu wyleciał. Zimne, wieczorne powietrze
trochę go otrzeźwiło. Pod hotelem znajdował się rząd taksówek, których
kierowcy czekali na klientów. Podszedł do żółtego, charakterystycznego
samochodu stojącego najbliżej wejścia i bezpardonowo wszedł do środka.
— Valencia Street — powiedział cichym, zdławionym głosem. Wciąż czuł
wielką gulę w gardle, przez którą ciężko było mu mówić. Modlił się, żeby
taksówkarz nie zauważył, w jakim jest stanie. Czuł zimne dreszcze
przebiegające po kręgosłupie za każdym razem, kiedy jego myśli powracały
do Hotelu Świętego Franciszka. Usilnie próbował odpędzić od siebie
związane z tym miejscem straszne wspomnienia, lecz nie potrafił tego
zrobić. Obraz przeszłości sam nasuwał mu się przed oczy, przez co miał
paradoksalne wrażenie, jakby jego umysł odtwarzał wszystko w
spowolnieniu. Wielka kałuża krwi, w której siedział skulony i przerażony
tak bardzo, że ledwo mógł oddychać. Czyjeś ciepłe ramiona owinęły się
wokół niego opiekuńczo, ale w tym momencie nie obchodziło go nic, prócz
tego, co miał przed sobą.
„Sasuke, zamknij oczy. Proszę, zamknij oczy.”
Przymknął
powieki, rozcierając dłońmi twarz. Wtedy, kilkanaście lat temu, nie
posłuchał swojej matki. Patrzył na wszystko hardo, nieskrępowany tym, co
widzi. Surrealistyczne wydawało mu się to, że ani na moment nie
odwrócił wzroku. Najgorszy był fakt, że nie wiedział
dlaczego. Może przez dziecięcą niewiedzę, naiwną odwagę, których teraz z
pewnością żałował. Przez swoją głupotę zapamiętał wszystko z tamtej
nocy, każdy szczegół, który później męczył go w niezliczonej ilości
koszmarów.
„Dlaczego nie zamknąłem wtedy oczu?”, pomyślał zmęczony,
obserwując mijany krajobraz miasta. Teraz nie obchodziło go już, jak
bardzo zmieniło się San Francisco od jego wyjazdu. Liczył się jeden cel.
Na Valencia Street mieszkała rodzina Naruto. Dowie się, gdzie
aktualnie przeprowadził się Uzumaki i do niego pojedzie. Zaśmiał się na tyle
głośno, że taksówkarz spojrzał na niego dziwnie. Nagle uświadomił sobie,
że posiada numer telefonu Naruto. Mógł do niego zadzwonić i po prostu
go o to spytać.
„Nie zrobię tego, nie uprzedzę go o swojej wizycie”,
pomyślał, zastanawiając się, czy gdyby jednak teraz do niego
zadzwonił, Naruto nie pozwoliłby mu przyjechać, przeklął w kilku
językach (pod warunkiem, że Uzumaki znał jakiś poza łamaną
angielszczyzną), czy może najzwyczajniej w świecie zapytał, co się
stało.
Sasuke wiedział, że to pytanie byłoby najgorszą ze wszystkich
możliwych opcji. Nie zastanawiał się nad tym, że kiedy w końcu
przyjdzie do Uzumakiego, ono w końcu padnie. Po prostu teraz… Nie
potrafił tego wyjaśnić, ale potwornie bał się słów: „Wracam z Hotelu
Świętego Franciszka”. Czy to nie zabawne? Sasuke Uchiha bał się zwykłego
zdania.
— Jesteśmy — odezwał się nagle taksówkach, zatrzymując
samochód pod beżową, odnowioną kamienicą, której Sasuke niemal nie
poznał.
„To jego dom, tutaj mieszkał przez sześć lat”, pomyślał, po chwili kpiąc z samego ciebie, gdy uświadomił sobie własną ckliwość.
— Proszę tutaj poczekać, zaraz wracam — mruknął, wychodząc pośpiesznie z samochodu.
Był
zły na siebie za tak głupie i bezsensowne myśli, a najbardziej za
okazaną w Hotelu Świętego Franciszka słabości. Miał wrażenie, że wszystko to, co budował tak starannie od kilkunastu lat, runęło, gdy
tylko zetknął się ponownie z przeszłością.
Drzwi mieszkania numer
pięćdziesiąt trzy otworzyła Tsunade, opiekunka Uzumakiego. To do niej
zadzwonił przed przylotem do USA, żeby poprosić o numer telefonu Naruto.
Po wylewnym powitaniu Uchihy, miażdżących uściskach i mokrych całusach w
policzki, wyjawiła w końcu, że Naruto mieszka obecnie na rogu Gough Street i
Grove Street. Gdy zdobył potrzebne informacje, pożegnał się szybko,
ignorując zaskoczenie kobiety, która najwyraźniej sądziła, że Sasuke wejdzie
do środka i z nią porozmawia. Była sama, Jiraiya wyszedł akurat do
jakiegoś baru. Wydawać się mogło, że nawet ona w to nie wierzyła, o czym
świadczyła jej mina.
Sasuke nie pamiętał trasy do mieszkania
Uzumakiego. Wiedział, że kiedy w końcu dotarł na miejsce, wręczył
taksówkarzowi wszystkie pieniądze, które posiadał, nie kłopocząc się
odebraniem reszty.
Tsunade powiedziała, że Naruto mieszkał w
czerwonym budynku z dużymi oknami zaraz obok skrzyżowania. Na rogu dwóch
ulic znajdowała się kremowa kamienica, obok której zauważył mieszkanie
Naruto. Miał wejść pod 383 Grove Street, kierując się schodami na drugie
piętro.
Na początku mogłoby się wydawać, że za wejściem do budynku
znajdował się sklep, ale kiedy Sasuke wszedł do środka, okazało się, że
na parterze była jedynie masa niepotrzebnych rupieci. Wszystko otoczone
było słabym światłem jarzeniówki, która pozwalała dostrzec zabrudzone,
zniszczone ściany — tynk odchodził z nich grubymi płatami. W
powietrzu unosiły się drobinki kurzu. Patrząc z zewnątrz nie można było
się spodziewać rozlatującego się parteru i znajdującej się z jeszcze
gorszym stanie klatki schodowej.
Paradoksalnie, chociaż parter
wyglądał, jakby był wyjęty z jakiegoś nieprzyjemnego thrillera, Sasuke
czuł się tutaj dużo lepiej niż w luksusowym hotelu Świętego Franciszka.
Dużo bezpieczniej.
„W końcu na górze jest Naruto”, przemknęło mu
przez myśl, kiedy wspinał się po drewnianych schodach wyłożonych
zabrudzonym, dziurawym dywanem.
Na drugim piętrze znajdowała się
para drzwi; pierwsze, te bliżej schodów, oklejone były czarną taśmą, co
zapewne znaczyło, że nikt tam nie mieszkał. „Albo wydarzyło się jakieś
morderstwo”, pomyślał ponuro Sasuke, przechodząc obok nich. „Gdyby
rzeczywiście tak było, taśma byłaby żółta. Jestem cholernym
paranoikiem”, uśmiechnął się do swoich myśli. Naprawdę czuł się jak
człowiek, który właśnie postradał wszystkie zmysły.
„Może
rzeczywiście zwariowałem?”, zaczął się zastanawiać, stając przed drzwiami mieszkania Naruto. Numerek zawieszony na nich wskazywał
poziomą dziewiątkę, która, gdyby odwrócić ją w drugą stronę, mogłaby
równie dobrze być szóstką.
Kiedy jego pięść zawisła w powietrzu,
tuż przed drewnianą powierzchnią drzwi, Sasuke zaczął się zastanawiać, co on, do
cholery, tu robił? Naruto miałby mu w czymkolwiek pomóc? Żałosne.
„Kiedyś ci pomógł”, szepnęła jakaś zdradziecka myśl w jego głowie, którą Sasuke momentalnie znienawidził.
Był
słaby. Dzisiejszego dnia był słaby — należy sprostować. Ten jeden raz,
tylko ten jeden, ostatni raz poprosi o pomoc, a później nie zrobi tego
już nigdy więcej.
Zapukał mocno do drzwi, a echo stukania poniosło się po korytarzu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę pisać komentarz pod najnowszą notką.