To moje pierwsze autorskie opowiadanie, które na pewno będzie posiadać wiele niedoskonałości. Piszę je dla treningu i sprawdzenia samej siebie, czy potrafię napisać coś innego niż fanfik. Liczę na wasze szczere opinie i zapraszam do czytania :)
betowała Dream i Ayu :)
Cz. I
— Uważaj, jak chodzisz, szczeniaku — syknął Frank do jakiegoś dzieciaka,
który na niego wpadł. — Jeszcze przewrócisz się na jezdnię i samochód
ci po głowie przejedzie — dodał, uśmiechając się złośliwie.
— Przepraszam — wydukał sprawca zamieszania, czerwieniąc się w mocnym słońcu kalifornijskiego wybrzeża.
Frank
tylko prychnął, sięgając po papierosa. Zmrużył oczy, obserwując
ruchliwą drogę. Po drugiej stronie znajdowała się cukiernia, do której
zmierzał. Cierpliwie czekał, aż zmienią się światła i będzie mógł wejść
na pasy. Nienawidził dzieci i nawet nie chciał myśleć, co by było, gdyby
się jakiegoś dorobił. Zaciągnął się mocno papierosem, a kobieta stojąca
po przeciwnej stronie jezdni, przyciągnęła jego uwagę. Miała na sobie
obcisłą sukienkę i buty na wysokim obcasie. Rozmawiała przez telefon,
wymachując przy tym energicznie ręką. Za nią Frank dostrzegł jakiegoś mężczyznę,
który niepostrzeżenie wsuwając rękę do jej torebki. Tuż przed tym, jak
zmieniły się światła, złodziej odsunął się, a w jego dłoni mignął różowy
portfel, który pośpiesznie schował do kieszeni luźnych spodni.
Samochody zatrzymały się przed pasami i światło dla pieszych zmieniło
się na zielone. Obrabowana kobieta szybko ruszyła przed siebie, nawet
nie zauważając, że jej torebka została otwarta. Wciąż rozmawiała przez
telefon, kłócąc się z kimś zawzięcie. Frank mijając ją, rzucił jej
kpiące spojrzenie, jednak nieznajoma nie zwróciła na niego żadnej uwagi.
Wchodząc na chodnik, wyrzucił peta na jezdnię i obejrzał się za nią
jeszcze raz. Zaczął zastanawiać się, kiedy nieznajoma zorientuje się, że
ją okradli? Z nadal obecnym szyderczym uśmiechem na ustach Frank,
skierował się w stronę cukierni. Sprzedawali w niej jedne z najlepszych
pączków, jakie w życiu jadł, więc codziennie musiał tam zajrzeć.
Właściciel, gruby, wesoły emigrant z Włoch zdążył go już dobrze poznać, dlatego
pilnował, żeby Frank zawsze wychodził z jego cukierni zadowolony.
—
Hej, Franky! — zawołała Tina, gdy wszedł do środka. Kiwnął jej głową,
nawet nie zwracając uwagi na tyłek, który wypięła niby przypadkiem w
jego stronę, kiedy wycierała stolik.
— To samo, co zwykle — mruknął
do kasjera. Chłopak zrobił duże oczy i nawet nie ruszył się z miejsca,
patrząc na niego ze zdezorientowaniem. Frank rzucił mu zirytowane
spojrzenie i już chciał coś powiedzieć, gdy obok niego pojawiła się
Tina, odkładając na ladę tacę z brudnymi naczyniami.
— Dwa
czekoladowe doughnutsy i jedno cappuccino —powiedziała do chłopaka, po
czym spojrzała na Franka. — Wybacz, to jego pierwszy dzień w pracy.
— Więc niech się nauczy, co będę kupował.
— Jasne. — Tina uśmiechnęła się do niego słodko, łokciem opierając się o ladę. — Do pracy?
Jedyne,
na co mogła liczyć ze strony Franka, to niedbałe skinięcie głową, które
w gruncie rzeczy nie wiadomo, czy było potwierdzeniem, czy
zaprzeczeniem jej słowom. Tina była kelnerką w cukierni i Frank podobał
jej się już od dawna. Niestety, chociaż on był w jej typie, ona nie była
w jego.
— Dzięki — powiedział Frank, kiedy niedoświadczony
sprzedawca w końcu podał mu zamówienie. — Dzisiaj nie dostaniesz
napiwku, może następnym razem, jak się spiszesz. — Zmrużył oczy,
przeszywając chłopaka wzrokiem. Wyjął z kieszeni pieniądze i położył je
na ladzie. Już miał odchodzić, ale Tina zatrzymała go, dotykając jego
przedramienia.
— A może mi dasz napiwek? — zapytała, przybliżając się do niego o krok. — Co robisz wieczorem?
Frank z rozdrażnieniem spojrzał na niebieskie pudełko, które trzymał w ręce. Chciał już zjeść te pączki.
—
Mam pracę — mruknął w końcu, otwierając kubek z cappuccino. — Zapytaj
nowego chłoptasia, może on dobierze ci się do majtek? — Uniósł brwi do
góry i wziął łyk ciepłego cappuccino, kątem oka zerkając na zaskoczonego
kasjera. Tina zaśmiała się, żeby ukryć skrępowanie.
— Jak zwykle
wzorowy dżentelmen — prychnęła, zabierając tacę z lady. Frank rzucił jej
zblazowane spojrzenie, po czym piorunując kasjera wzrokiem, zabrał
swoje zamówienie i ruszył do wyjścia.
— Pieprzeni policjanci — usłyszał jeszcze głos Tiny, kiedy ją mijał.
—
Znajdź jakiegoś, który chciałby cię aresztować — burknął, wychodząc z
cukierni i mocno trzaskając drzwiami. Tina aż się wyprostowała, patrząc
za nim błyszczącymi oczami.
*
— Spóźniłeś się
—
Naprawdę? — zapytał Frank, ostentacyjnym gestem ściągając z nosa
okulary. Uśmiechnął się szeroko do sierżanta Thomsona i spojrzał na
zegarek, unosząc brwi. — Miałem być o dwunastej.
— Jest trzynasta —
prychnął tamten, mrużąc oczy. Nie lubił Franka, odkąd ten pół roku
temu zaczął pracować na ich wydziale. Podobno Whit otrzymał referencje
od samego Kelly’ego, szefa nowojorskiej policji, więc ich komendant był
zachwycony, mogąc przyjąć w swoje szeregi policjanta z takimi
referencjami. Frank wcześniej, to znaczy w Nowym Jorku, należał do ESU,
elitarnej jednostki do zadań specjalnych, której odpowiednikiem na
zachodnim wybrzeżu był SWAT. Nie można było jednak być pewnym, co do
tego, że Frank rzeczywiście służył kiedyś w oddziałach Jednostki do
Sytuacji Zagrożenia. Krążyło o nim wiele plotek — niektóre nawet sam
prowokował. Frank, jak sugerował, należał kiedyś do FBI — tak uważał
zazwyczaj w poniedziałki. We wtorki swoją przeszłość łączył z DEA,
jednostką zajmującą się zwalczaniem produkcji, handlu
i przemytów narkotykami. W środki i czwartki twierdził, że współpracował z mafią. W
piątki był bezrobotnym, który posiadał dobre znajomości. W weekend
nikomu jeszcze nie zdradził, co mogło się z nim wcześniej dziać.
—
Musiał zepsuć mi się zegarek — mruknął Frank, uśmiechając się szeroko.
Był dużo młodszy od Thomsona, którego traktował bardziej jak dobrego
kolegę, niż swojego przełożonego.
„Arogancki prostak”, pomyślał z
nienawiścią sierżant. On w przeciwieństwie do ich komisarza wiedział,
jak ten wariat, White, pracował. Nie nadawał się do tego zawodu, co
Thomson wiedział od początku. Hierarchia i szacunek, które wiązały się z
byciem w policji zupełnie nie obchodziły Franka, były poza nim.
Niestety komendant się tym nie przejmował, patrząc jedynie na wyniki. A
do nich, jeżeli chodziło o Whita, nie można było mieć zastrzeżeń — był
jednym z najskuteczniejszych policjantów na ich wydziale. Problem tylko w
tym, że jego działania nie zawsze pokrywały się z legalnością.
— Uratowałem dzieci przed wpadnięciem pod rozpędzony autobus — wytłumaczył się Frank, a Thomson prychnął wzgardliwie.
— McGorday na ciebie czeka.
—
Dostałem awans na sierżanta? — Frank zaśmiał się, wsuwając okulary na
czoło i odgarniając tym samym kosmyki jasnych włosów do tyłu. — Coś taki
sztywny, Thomsy? — Uśmiechnął się do niego prowokacyjnie. Starszy mężczyzna pozostał jednak niewzruszony i nie dał po sobie poznać, że był wściekły zachowaniem kolegi.
— Mam nadzieję, że
niespodzianka ci się spodoba — powiedział tajemniczo, a Frank, słysząc
to, aż przekrzywił głowę. Wiedział, że skoro Thomson tak mówił, nie
mogło to być nic dobrego. Zasalutował mu teatralnie i z wojskowym
wigorem odwrócił się, żeby pomaszerować na trzecie piętro, gdzie mieścił
się gabinet komendanta kalifornijskiej policji.
najlepszy rozdział jaki napisałaś *^* :P
OdpowiedzUsuńAyu