betowała Dream :)
Cz. II
II.
— Dobrze, że jesteś, Frank — powiedział McGorday, uśmiechając się.
Gabinet
komisarza kalifornijskiej policji był duży i przestronny, znakomicie
urządzony. Znajdowało się w nim duże, drewniane i lśniące biurko, przy
którym McGorday codziennie udawał, że pracuje. Wśród aktów o morderstwa,
rozboje i gwałty, znajdowały się stare, azjatyckie świerszczyki. Kto by
pomyślał, że komisarz policji miał fetysz na punkcie Azjatek sprzed II
wojny światowej? Wszystkie magazyny stanowiły niemal zabytek na rynku
gazet dla panów. McGorday’owi nawet nie drgnęła powieka, kiedy
przyjmując w gabinecie ważne persony ze świata policji czy polityki,
głaskał okładki z nagimi Chinkami. Na szczęście dla niego nikt nigdy nie
przyłapał go na gorącym uczynku.
Ponadto w gabinecie znajdowały się
biblioteczki wypełnione aktami, dokumentami, przepisami czy umowami —
oraz dwa fotele obite bydlęcą skórą. Na jednym z nich ktoś siedział.
— Dzień dobry — przywitał się Frank z komisarzem, patrząc podejrzanie na gościa.
— Spóźniłeś się — oznajmił McGorday, jednak jego pogodny wyraz twarzy nie pozostawiał wątpliwości, że nie miał mu tego za złe.
— Przepraszam.
— Nic nie szkodzi. — Komisarz wskazał ręką wolny fotel. — Usiądź, proszę.
—
Coś się stało? — zapytał Frank, podchodząc powoli do biurka. Miał złe
przeczucia i nawet zaczął już podejrzewać, do czego zmierzała ta
rozmowa.
— Widzisz, Franky, kiedy cię nie było, rozmawiałem sobie z
panem Kipling — wskazał na swoje gościa — o systemie szkoleń
policjantów, o dzisiejszej policji i o przestępczości w Los Angeles. I
wiesz do jakiego wniosku doszliśmy?
— Nie — burknął Frank, czujnie patrząc na nieznajomego. Był to młody, czarnoskóry policjant.
—
Że w Los Angeles jest niezły syf! — zaśmiał się głośno komisarz, aż
uderzając dłonią o kant biurka. Frank uśmiechnął się krzywo, nie
wiedząc, jak powinien zareagować. Mężczyzna siedzący obok niego
uśmiechnął się przyjacielsko i Frank aż rzucił mu niedowierzające
spojrzenie.
„Gówniarz”, pomyślał i gdyby mógł, prychnąłby z pogardą.
—
A skoro w naszym mieście jest niezły syf — kontynuował swoją myśl
McGorday — powinniśmy to zmienić. Właśnie dlatego pomyślałem, że przyda
ci się partner!
— Co?!
— James dopiero skończył akademię, jest
świeżo upierzonym policjantem i wiążę z nim duże nadzieje. — McGorday
uśmiechnął się szeroko. —Pomyśl tylko, Frank, że wynik jego egzaminu
końcowego był najlepszy od kilku lat! A ostatnio żaliłem się, jak
dzisiejsza młodzież zeszła na psy. Ten chłopak jest najlepszym dowodem
na to, że nowe pokolenie może nas jeszcze zaskoczyć.
— Świetnie —
syknął Frank, oddychając głęboko i powoli, żeby się uspokoić. —
Świetnie, jest tylko jeden problem. — Wstał z krzesła i pochylił się nad
biurkiem. McGorday spojrzał z napięciem w jego zielone, błyszczące
oczy. — Czy ja wyglądam na cholerną niańkę? Doskonale pan wie, jak ja
lubię działać, a ten dzieciak będzie mi tylko przeszkadzał!
— Nie masz samochodu, Frank.
— Ale jeżdżę z innymi!
James przysłuchiwał się całej dyskusji ze spokojem, obserwując to swojego przyszłego partnera, to komisarza.
—
Doskonale wiesz, Frank, że potrzebujesz partnera! — syknął poirytowany
McGorday i również podniósł się ze swojego wygodnego fotela. — Mam ci
przypomnieć, co o mało nie zrobiłeś, podczas ostatniej sprawy? —
zapytał, uderzając pięścią w stół. Frank spiął się wyraźnie na tę uwagę.
Zacisnął pięści, jakby chciał uderzyć, jednak ostatecznie zaklął
siarczyście i cofnął się o krok. James obserwował go nieruchomym
spojrzeniem. Słyszał różne plotki o Franku, lecz nie wiedział, której
powinien wierzyć. Jedno było jednak pewne — policjanci szeptali, że
White był niezrównoważony. James domyślił się już, że komisarz chciał go
przydzielić do Franka, żeby ostudzić jego temperament.
— Ten dzieciak będzie mi tylko przeszkadzał.
— Pan Kipling będzie cię hamował, kiedy puszczą ci nerwy. — Komisarz postanowił ująć sprawę eufemistycznie.
— A później będę miał gówniarza na sumieniu! — sapnął Frank, aż unosząc ręce. — Thomson ci podsunął ten pomysł?
— Podjąłem już decyzję, Frank. Od dzisiaj masz partnera i musisz nauczyć się z nim współpracować.
James wstał, kiedy McGorday na niego spojrzał. Uśmiechnął się do szefa i podał mu dłoń.
—
Dziękuję — powiedział mocnym, męskim głosem, a Frank spojrzał na niego
wściekły. Nie żegnając się z komisarzem, wyszedł z jego gabinetu, mocno
trzaskając drzwiami. Kilka zaskoczonych osób, aż się za nim obejrzało, a
nieliczni, znających powód wizyty Whita w gabinecie McGordaya,
uśmiechnęli się kpiąco, myśląc, że największy chojrak w Departamencie w
końcu się doigrał.
Chwilę później przez wydział przeszedł młody, czarnoskóry mężczyzna, dopiero zaczynający swoją karierę w policji.
*
— Który radiowóz ci przydzielili?
James
uśmiechnął się do Franka uprzejmie, nie odpowiadając. Zamiast tego
skierował się do samochodu znajdującego się na końcu parkingu. Usłyszał
za sobą serię siarczystych przekleństw i skrzywił się.
— To ten — powiedział w końcu, kiedy doszedł do auta.
—
Świetnie! — warknął Frank, pakując się po stronie pasażera. Od razu
przesunął swój fotel maksymalnie do tyłu i wyłożył nogi na maskę
rozdzielczą.
— Nie możemy tak jechać — oznajmił James, siadając za kierownicą.
Frank
nie odpowiedział, zaczynając przeszukiwać schowek. Znalazł w nim kilka
papierków po batonach i notes do wypisywania mandatów. James odetchnął
ciężko, obserwując poczynania swojego partnera.
— Jesteś bardzo nerwowy.
Frank
na tę uwagę poderwał gwałtownie głowę i spojrzał na Jamesa spod
przymrużonych powiek. W założonych na czoło okularach i jasnej koszuli
zupełnie nie wyglądał jak policjant — w przeciwieństwie do Jamesa, który
miał na sobie pełen mundur.
— Gówno cię obchodzi, jaki jestem — usłyszał James i zmarszczył brwi.
—
Mógłbyś być bardziej uprzejmy — mruknął, odpalając samochód. Frank
prychnął z rozbawieniem, rozsiadając się na miejscu pasażera.
— Nie jestem tu, kurwa, do wymieniania sobie z tobą uprzejmości.
James
zahamował gwałtownie, przez co Frank o mało nie spadł z fotela. Wciąż
byli na parkingu, więc na szczęście nie uderzył w nich żaden samochód.
— Zdurniałeś?!
—
Od dzisiaj jesteśmy partnerami, więc oczekuję, że będziesz mnie
szanował tak samo jak ja ciebie. Uprzejmość nic nie kosztuje, więc
postaraj się być chociaż raz miłym — powiedział James na wydechu,
twardym spojrzeniem obserwując Franka, który aż zastygł w jednej
pozycji, z uchylonymi ustami patrząc na kierowcę.
— Co, do cholery? — Udało mu się wydusić. Był zbyt zszokowany, żeby powiedzieć coś więcej.
—
Jestem twoim partnerem, nie lokajem, więc masz mnie traktować na równi,
rozumiesz? — James miał zacięty wyraz twarzy, zacisnął wydatne usta i w
napięciu oczekiwał od Franka odpowiedzi. Kątem oka James zauważył, jak
inny radiowóz wymijał ich. Whit zwilżył wargi, nawet nie zwracając na to
uwagi. — Słyszałeś, co powiedziałem? — James pochylił się bliżej, z
napięciem obserwując swojego pasażera. Ten po chwili westchnął ciężko,
przewrócił oczami i uniósł ręce do góry.
— Jedź — warknął i odwrócił wzrok.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę pisać komentarz pod najnowszą notką.