sobota, 28 listopada 2009

Kicz

Minęły trzy lata odkąd poznałem Naruto. Dziewięćset dwa dni odkąd się z nim przespałem i osiemset osiemdziesiąt dziewięć, kiedy zostaliśmy parą. Nasza firma była gigantem. My byliśmy na szczycie. Przez tak długi okres czasu byłem przy Naruto szczęśliwy. Bezpieczny. Nie utonąłem. Wierzyłem, że przy Uzumakim nie mogę utonąć. Czułem to uśpioną intuicją człowieka zakochanego. Nie wiem czy moje zakochanie może równać się z miłością. Nie znam się na miłości. Boję się, że kiedyś przyjdzie zły czas, a ja nie będę mógł się obronić, ponieważ będę zbyt pochłonięty bronieniem Naruto. I kiedyś przyjdzie dzień, w którym utonę.
W snach widziałem, że Naruto nie będzie kołem ratunkowym. Nie będzie też statkiem, którym będę mógł spokojnie wrócić na ląd. Paraliżowała mnie myśl, że mój przyjaciel stanie się wyspą, do której nie będę miał sił dopłynąć.
Bo tak naprawdę jestem słabym człowiekiem. Zwykłym tchórzem z limitem dobroci.


Uśmiechnąłem się i wstałem z łóżka. Wczoraj z Naruto długo się kochaliśmy, dlatego teraz blondyn spał jak zabity.
Lubiłem takie poranki. Lubiłem być budzony przez wiercącego się na łóżku Uzumakiego. Czasami czuć było jeszcze w powietrzu zapach seksu. Był on jednak tak subtelny i delikatny, że prawie wyimaginowany. I zawsze, kiedy w końcu znudziło mi się wsłuchiwanie w oddech blondyna wstawałem i szedłem wziąć szybki prysznic. Później kierowałem się do kuchni, by zrobić temu matołowi śniadanie. Był to czas, w którym w pełni mogłem nacieszyć się ciszą.
Uśmiechnąłem się lekko i zacząłem przygotowywać śniadanie.
Zazwyczaj kuchnia była jasno oświetlona przez poranne promienie słońca. Teraz jednak niebo było zachmurzone. W powietrzu czuć było groźbę deszczu. I nagle całe pomieszczenie nie wydało się już takie ładne jak na początku. Cień jaki rzucały sprzęty kuchenne był długi i posępny.
Taka kuchnia była zapowiedzią czegoś niedobrego.
Kiedy skończyłem przygotowywać śniadanie włączyłem mały telewizor zawieszony nad kuchennym blatem. Kiedy natrafiłem na kanał muzyczny pogłośniłem. Bardzo pogłośniłem. Był to wyjątkowo skuteczny budzik dla Naruto. Uśmiechnąłem się mimowolnie, kiedy w kuchni stanął zaspany Uzumaki.
- Dobry dzień.
- Dzień dobry.
- Budzisz mnie tą piosenką już piąty raz – chłopak wskazał palcem telewizor. Zmarszczył nos i usiadł naprzeciwko mnie.
- Więc chyba ją polubiłeś?
- Nie.
Podałem blondynowi śniadanie, po czym zerknąłem na ekran telewizora. Jakaś dziewczyna udawała, że śpiewa. Wyginała się przy tym na wszystkie strony. Najprawdopodobniej była to wskrzeszona królewna muzyki pop – Britney Spears.
I w jej brzydkiej balladzie o miłości zamilkliśmy.

- Czemu nie jesz? – Zapytałem po kilku minutach niebieskookiego, który siedział wpatrzony w jakiś punkt za oknem.
W Uzumakim przerażające było to, że czasem się zwieszał. Nie było w tym jednak nic zabawnego. Bałem się chwil, w których jego twarz stawała się bledsza, a oczy lśniły niezdrowym blaskiem nocnego miasta, w którym można znaleźć jedynie samotność. Nigdy nie zapytałem o czym wtedy myśli. Bałem się, że kiedy się ocknie powie coś strasznego.
- Chyba kibel się zatkał.
Spojrzałem na niego ze zdziwieniem, po czym westchnąłem cierpiętniczo.
- Ja go raczej nie będę naprawiał.
- Myślisz, że Hinata umie naprawiać kible?
- W końcu za coś jej płacimy. Jedz – dodałem po chwili, kiedy Naruto nadal nie tknął śniadania. Chłopak w końcu mnie posłuchał i zabrał się za jedzenie.
Hinata przyszłą akurat wtedy, gdy zjedliśmy posiłek. Przyszła w samą porę, żeby posprzątać.
Hinata była podobno najlepszą pokojówką na Manhattanie. Była doskonałym przykładem kobiety wyzwolonej, która pomimo swojego wykształcenia i pieniędzy, sprząta ludziom kible. Bo podobno najważniejsze jest to co się kocha i robi najlepiej.

Nasze życie nie różniło się od życia przeciętnego zjadacza chleba. A może powinienem powiedzieć, że nasze życie nie różniło się od życia przeciętnego amerykańskiego milionera?
Wstawaliśmy późnym rankiem. W południe chodziliśmy do głównej siedziby domu mody, a wieczorem prowadziliśmy wystawne życie gwiazd. Czasem wyjeżdżaliśmy za granicę. Czasem robiliśmy sobie wolne od wszystkiego i po prostu cieszyliśmy się życiem. Ale czasami mieliśmy tyle pracy, że musieliśmy zerwać kilka nocy, by ze wszystkim się uporać. Po raz pierwszy lubiłem swoje życie.
I ze szczęściem przychodzi czas przed utratą go.
- Sasuke – usłyszałem cichy głos przy uchu. Odwróciłem się, by zobaczyć jak Naruto uśmiecha się do mnie lekko. – Tyle myślisz, że aż ci para z uszu leci – zaśmiał się, po czym spojrzał w okno samochodu, którym jechaliśmy do firmy. Patrzył w nie zupełnie tak jak ja kilka chwil temu. Lekki uśmiech nie schodził mu z twarzy.
Naruto nie bał się ani dnia jutrzejszego, ani dzisiejszego, ani też wczorajszego. Czasami miałem wrażenie, że Naruto nie boi się niczego. Kiedyś na pewno z nim o tym porozmawiam. Na pewno kiedyś. Chciałbym znać prawdę.
Wysiedliśmy i udaliśmy się do siedziby naszej firmy. Twarze mijanych ludzi śmigały mi przed oczyma niczym światła miasta widziane z jadącego samochodu. Najgorsze było jednak to, że ludzie wydawali się kupką nieszczęścia zamkniętą w ludzkim ciele.
Taki chyba był mój świat, gdy patrzyłem na niego przez różowe okulary.
Westchnąłem, po czym pocałowałem Naruto w usta, gdy jechaliśmy windą na ostatnie piętro. Blondyn wydał się zaskoczony, ale przytulił mnie do siebie i po chwili pogłębił pocałunek.
- Robiliśmy to już w windzie? - Zapytałem.
- Niee… - Uzumaki oderwał się ode mnie i zaśmiał cicho. Następnie zjechał swoim giętkim językiem na moją szyję. Blondyn czasem lubił dominować, a czasem zachowywał się jak niedołężny Kopciuszek czekający na swojego księcia z bajki. Ja lubiłem bawić się jego huśtawkami nastrojów, dlatego czasem pozwalałem mu na nieco więcej.
- Ile pięter zostało nam do końca?
- Dwadzieścia. I nikt na nich zazwyczaj nie wsiada – Spojrzał na mnie z błyskiem w oku i uśmiechnął się jak drapieżnik, który właśnie schwytał swoją ofiarę. Zaśmiałem się cicho widząc takiego blondyna. Chociaż muszę przyznać, że takiego go lubiłem najbardziej.
- Nie zdążymy – zauważyłem.
- Wiem – odpowiedział pośpiesznie i kątem oka zerknął na mały ekran nad drzwiami windy. Miałem wrażenie, że licznik zwariował, a winda mknie w górę z siłą rakiety kosmicznej. Zaraz potem poczułem dłoń w spodniach. Nie czekając na nic złapałem blondyna za pośladki i przyciągnąłem bliżej siebie. Kiedy chłopak jęknął cicho pochyliłem się nad jego uchem i zacząłem je całować.
Nagle winda stanęła, a drzwi rozsunęły się. Powoli oderwałem się od Naruto zdziwiony i rozzłoszczony. Nie zabrałem jednak dłoni z jego pośladków.
W drzwiach zobaczyłem swojego ojca.


- Po co tutaj przyszedłeś?
Chyba nigdy nie zapomnę miny, kiedy ojciec zobaczył mnie i Uzumakiego. Później poprosił, żebym z nim porozmawiał. Zgodziłem się.
- Nasza firma potrzebuje pieniędzy. Upadamy – odpowiedział po zbyt długiej chwili milczenia. Wydał mi się teraz taki bezbronny i zagubiony. Bruzdy na jego twarzy pogłębiły się od naszego ostatniego spotkania. Jego oczy były surowe, dumne i zmęczone. Przez jego czarne włosy prześwitywały siwe odcienie.
- Itachi nie wyciągnął was z kryzysu? – Starałem wyzbyć się ironicznego tonu, ale nie udało mi się to zbyt dobrze. Coś w posągowym obliczu ojca drgnęło. Może nie tego się po mnie spodziewał? Może zobaczył we mnie swoje odbicie?
- Zadłużyliśmy się.
- Dlaczego? – Usiadłem za swoim wielkim szklanym biurkiem, w swoim wielkim skórzanym fotelu. Ojciec stał naprzeciwko mnie z mocno zaciśniętymi pięściami. Och, sądziłem, że już na początku naszego niespodziewanego spotkania rozpracuje moją małą grę. On jednak pogrążał się coraz bardziej.
Jeśli wspaniały Fugaku upada, to i na mnie przyjdzie kolej.
Westchnąłem i odchyliłem się nieco w tył na moim wielkim skórzanym fotelu.
- Pożyczyłem pieniądze, których mi później nie oddano.
- Więc upomnij się o nie.
- Pożyczyłem je swoim przyjaciołom.
Zaśmiałem się cicho słysząc to. Przyjaciele ojca byli niebezpiecznymi ludźmi. Fugaku również za takiego uchodził, ale jego groza przestała już budzić najwidoczniej taki respekt jak kiedyś.
- Dobry zwyczaj nie pożyczaj.
Zapadło milczenie. Wiedziałem, że zaraz usłyszę coś naprawdę godnego uwagi. Czekałem.
Ojciec podszedł do mnie i nachylił się nad biurkiem. Jego oczy były takie jak dawniej. Był w nich ten sam gniew i pogarda. Usta zacisnęły się we wściekłości. Bezsilnej wściekłości.
- Nie będziesz mnie pouczał.
- Człowiek powinien uczyć się na błędach. Nie pouczam cię, ale nie potrafię ci pomóc.
Myślałem, że ojciec mnie uderzy. Jego ręka drgnęła w taki właśnie sposób. Nie zrobił tego jednak. Bez słowa wyszedł z mojego gabinetu. Wypuściłem głośno powietrze i wstałem. Powolnym krokiem podszedłem do wielkiego okna. Czułem się tak, jakbym miał cementowe buty, a wokół szyi zaciskał mi się metalowy pręt.
Nie pomogłem swojej rodzinie.

- Cii.
Nawet nie wiedziałem kiedy Naruto wszedł do gabinetu. Nie wiedziałem również ile tak stałem przy oknie i gapiłem się na panoramę Nowego Jorku. Czarne ściany pomieszczenia, w którym byłem, stały się schronieniem. Nie chciałem się stąd ruszać.
- Firma Ojca bankrutuje.
- Wiem.
- Chciał ode mnie pożyczyć pieniądze.
- Wiem.
- Powiedziałem, że nie mogę mu pomóc.
- Wiem Sasuke, wiem.
Nie chciałem milczeć. Po raz pierwszy w życiu bałem się milczenia przy Naruto. Nagle przypomniałem sobie sytuację w samochodzie, gdy jechaliśmy do firmy. Kiedyś zdawało mi się, że Naruto niczego się nie boi.
- Co będzie jutro?
- Nowy dzień.
- A co było wczoraj?
Nie wiem czy rozumiał to, co do niego mówiłem.
- Wczoraj jest już za nami.
- A dzisiaj?
- Dzisiaj przeżyj dzień najlepiej jak umiesz – wyszeptał do mojego ucha i pocałował je. Odwróciłem się w jego stronę.
- Czego się boisz? – Zapytałem, zaraz po tym jak pocałowałem go głęboko. Blondyn popchnął mnie na moje wielkie szklane biurko. Zaczął mnie powoli rozbierać. Milczał. – Odpowiedz – zatrzymałem jego dłonie, gdy próbował odpiąć pasek. Spojrzał na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. Jego oczy były ciemniejsze niż kiedykolwiek. Było to jeszcze bardziej niesamowite niż wszystko na tym świecie.
- Nie boję się niczego.
- Kłamiesz.
- Tak, kłamię.
- Powiedz mi prawdę.
Naruto wstał. Oparł się plecami o ścianę i zamknął oczy.
- Boję się tylko tego, że kiedyś ode mnie odejdziesz.
Z wrażenia aż podniosłem się do siadu. Blondyn wciąż miał zamknięte oczy. Uśmiechnął się w dziwny sposób, a na jego twarzy błąkał się złowrogi cień.
Przełknąłem ślinę i podszedłem do niego. Teraz nie powinno być milczenia między nami. Przytuliłem go mocno.
- Nie… - nigdy nie powiedziałem Naruto, że go kocham. Nigdy też nie zapewniłem mu, że będę zawsze. Nie dałem mu niczego na czym mógłby się oprzeć.
- Ej – mruknął i schował twarz w zagłębieniu mojej szyi. Musnął ją kilka razy ciepłymi ustami. – Nie mów tego.
- Nie chcesz?
- Może.


Po tym zdarzeniu Naruto złapał przeziębienie. W ciągu następnych miesięcy zaczął coraz częściej chorować. Były to jednak niegroźne choroby, a on nie stracił nic ze swojej dawnej energii. Nie martwiłem się więc tym tak, jak martwić się powinienem.
Kilka dni temu wykryto u niego nowotwór.
Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, co tak naprawdę znaczy bać się jutra. Teraz moje wcześniejsze lęki wydały mi się tylko raczkowaniem głupiego, nieświadomego bachora.

- Sasuke?
- Co? – Odwróciłem się w stronę Uzumakiego. Znajdowaliśmy się w jednym z najlepszych szpitali w USA. Naruto dostał prywatną salę, w której miał wszystko. Trzy pielęgniarki i jeden lekarz byli do jego dyspozycji.
- Wyniki badań będą dopiero jutro rano. Nie ma sensu żebyś tutaj siedział, masz ważniejsze rzeczy do roboty.
Mój partner aktualnie przebywał czwarty dzień w szpitalu. Cały czas byłem przy nim.
- Nie – warknąłem i wróciłem do patrzenia w okno. Na zewnątrz jakaś matka bawiła się z jednym z dzieci. Drugie siedziało w wózku inwalidzkim i patrzyło w przestrzeń identycznym spojrzeniem jak ja. Miało w sobie tyle samo…
Podczas choroby człowiek powinien być wsparciem, nie balastem.
Przymknąłem oczy.
- Pójdę – powiedziałem w końcu. – Wrócę jutro rano.
- Dobrze. Wyśpij się – Uzumaki uśmiechnął się do mnie, jednak ja nie odpowiedziałem mu tym samym. Bez zbędnych czułości opuściłem jego salę. Poszedłem porozmawiać jeszcze z lekarzem, po czym pojechałem do swojego mieszkania.

Byłem tak zmęczony tym wszystkim, że obudziłem się dopiero w południe. Przez te cholerne dni, kiedy Naruto trafił do szpitala nie przespałem nawet godziny. Nie mogłem wyzbyć się wrażenia, że naprawdę jestem tylko przestraszonym dzieckiem.
Przyszedł zły czas.

- Nowotwór na szczęście nie jest złośliwy. Można go wyleczyć.
Kiedy usłyszałem słowa lekarza poczułem, że stalowy pręt, który ktoś wkręcał w moje plecy zniknął nagle, wypalony przez siłę uśmiechu Naruto.
- To dobrze. Dobrze – szeptał blondyn raz patrząc na mnie, a raz na lekarza. – Kiedy będę mógł wrócić do domu?
- Za trzy miesiące.
Zapadło milczenie. Westchnąłem i podszedłem do leżącego chłopaka.
- Dziękuję, proszę już odejść - powiedziałem do lekarza, po czym zwróciłem się do niebieskookiego:- Wszystko będzie dobrze, obiecuję – pocałowałem lekko spocone czoło blondyna. Jego włosy pachniały szpitalem. Skóra była sucha i szorstka, a oczy stały się matowe tak samo jak świat widziany zza okna.
Ponieważ trzeba walczyć ze złym czasem, będę przy Naruto już zawsze.


Naruto nie mógł wrócić do domu po trzech miesiącach. Nastąpiły komplikacje, w wyniku których Uzumaki przesiedział w szpitalu prawie pół roku. Czułem jednak, że komplikacje nie były związane jedynie z nowotworem, a z czymś o wiele poważniejszym. Zbyt długo z nim byłem, żeby nie widzieć, że coś ukrywa. Najzabawniejsze w tym jest jednak to, iż nie próbowałem dociec prawdy. Byłem tak zmęczony tym wszystkim, że czasami myślałem, że już nie dam rady. Nie miałem w sobie tyle zaparcia i silnej woli co Naruto. Byłem o wiele słabszy. Kiedy patrzyłem na to jak walczył z chorobą często myślałem, że jestem dla niego tylko balastem. Dużo prościej byłoby odejść. Ja nie potrafiłem być już wsparciem. O ile kiedykolwiek potrafiłem nim być.
Naruto na pewno sam poradzi sobie lepiej. Na pewno.

Nasza firma upadła nieco, od kiedy dowiedzieliśmy się, że Naruto ma nowotwór. Nie byliśmy jednak u skraju bankructwa, czy usuwaniu któregoś z naszych zagranicznych zakładów produkcyjnych. Przez te pół roku zatrudniłem tyle ludzi, że wciąż paradoksalnie utrzymywaliśmy się na liście jednego z najlepszych domów mody na świecie. W modzie obecne były zarówno moje projekty jak i Naruto, który tworzył w szpitalu. Było ich jednak wiele, dlatego nasz dom mody nie rozwijał się z taką szybkością jak kiedyś.
Ojciec nigdy więcej nie zaszczycił mnie swą obecnością. Nigdy więcej go również nie spotkałem. Najprawdopodobniej wyjechał do Japonii. Zadłużony i przegrany.

- Zrobię ci herbaty – powoli zacząłem przyzwyczajać się do obecności Naruto w mieszkaniu. Chociaż trudno było mi go traktować tak jak przedtem. Pożądanie ugasiła choroba Uzumakiego. Wszystko się zmieniło. Powoli i emocjonalna więź topniała niczym bryła lodu. Ja stawałem się jak lód, a Naruto nie mógł mnie ogrzać tak jak dawniej.
- Nie – złapał mnie w ostatniej chwili za nadgarstek, kiedy już wstawałem z kanapy. Aktualnie oglądaliśmy jakiś pokaz mody.
- Nie chcesz pić?
- Chcę ci coś powiedzieć.
Zamilkłem i uniosłem brwi, kiedy oczy Naruto nabrały odcieniu, jakiego nigdy przedtem u niego nie widziałem.
- Sasuke – wziął głęboki wdech, jakby miał już nigdy nie oddychać, po czym powiedział cichym, zachrypniętym głosem: - Najprawdopodobniej mam AIDS. Za późno wykryto u mnie HIV.
- Zaraziłeś mnie?
Teraz sytuacja nabrała zupełnie innego znaczenia. Niepewność znikła zastąpiona…
- Nie, chyba nie.
- Co to znaczy chyba?! – Syknąłem i złapałem go za włosy. Pisnął, jednak nie odwrócił wzroku. – Z kim się puszczałeś?!
- Ja nie… - jęknął, gdy uderzyłem go w twarz. Później wyszedłem, ignorując wołanie Uzumakiego. Więź między nami roztopiła się jak zeszłoroczny śnieg. Naruto okazał się wyspą, do której dzięki Bogu nie dopłynąłem. Wolałem utonąć, niż pokochać kogoś, kto na moją miłość nie zasługuje.
Wybiegłem z budynku i skierowałem się do parku. Nawet nie myślałem, gdzie mogę iść. Oczy piekły mnie jak w gorączce, jednak jak na złość nie uroniłem żadnej łzy. Przez ściśnięte gardło mogłem jedynie charczeć niczym dzika bestia wypuszczona na wolność. Każdy mięsień ciała bolał mnie bólem podwójnym.
Naruto ma AIDS.
Kiedy znalazłem jakąś ławkę usiadłem na niej i schowałem twarz w dłoniach.
Naruto ma AIDS. Naruto umrze. Naruto mnie zaraził i Naruto… zdradził mnie, a teraz jest sam.
Z całej siły uderzyłem ręką w drewniane belki.
Miałem Naruto obronić, by sam utonąć. Miałem być z Naruto na zawsze.
Powoli wstałem i spojrzałem w stronę, z której przyszedłem. Oczy wciąż mnie bolały, a wiatr dmuchający w moją twarz był tak zimny, że byłby w stanie zamrozić nawet serce Uzumakiego.
Postanowiłem wrócić.
I kiedy stałem przed drzwiami mieszkania cała chęć powrotu gdzieś wyparowała.
Nie mogę, nie dam rady. Muszę się w końcu wydostać z tego bagna. Ale…

sobota, 21 listopada 2009

Kicz

Sasame, dziękuję.
Kushina, powiadamiam jedynie na gg.

Miało być kiczowato, ale chyba trochę przesadziłam…

Od naszego debiutu minęło pół roku. Po wygraniu konkursu nasza kariera nabrała tempa. Pięć minut sławy rozciągnęło się jak guma do żucia i teraz, pomimo upływu sześciu miesięcy wciąż jesteśmy sławni. Dwa razy byliśmy w telewizji. Trzy razy gościliśmy na okładkach najważniejszych magazynów o modzie, a cztery razy braliśmy udział w najbardziej prestiżowych pokazach mody na świecie. Jednym słowem odnieśliśmy olbrzymi sukces. Sasuke mówił, że mało która firma osiągnęła tak wiele w przeciągu pół roku. Ja mu wierzę, bo nie znam się na tego typu rzeczach. Uchiha jest dobry w organizacji, ekonomi i dodawaniu naszych zysków. Ja natomiast jestem dobry w wydawaniu ich. Aktualnie posiadam ładny samochód. Kupiłem sobie jeszcze wielkiego psa, a Sasuke kupiłem kota. Pies był największym i najbardziej śliniącym się potworem na świecie, dlatego nazwałem go Kyuubi. Bardzo nie lubił się z kotem Sasuke, który był małym, spasłym złośnikiem, tolerującym jedynie Uchihe. A to przecież ja go kupiłem, no nie?!
Kot Sasuke nazywał się Madara. Kilkakrotnie pytałem dlaczego nazwał takim dziwnym imieniem swojego futrzaka, jednak mój przyjaciel nigdy jasno i konkretnie nie odpowiedział na to pytanie. Szczerze powiedziawszy to Sasuke był osobą, przy której trzeba było bardzo uważać na słowa i gesty. Był takim małym księciem, którego potrafi urazić nawet pierdnięcie. Oczywiście ja nigdy nie przestrzegałem jego zasad i zawsze zachowywałem się niewłaściwie. Lubiłem patrzeć jak się złości.
- Młotku! – Ktoś krzyknął do mojego ucha, a ja wystraszony wyrzuciłem ręce do góry i spadłem z krzesła. Niefortunnie złożyło się, że w dłoni miałem puszkę coca-coli, która była pół pusta. Kiedy odwróciłem się za siebie, okazało się, że potworem, który mnie przestraszył był pan Uchiha, który patrzył na mnie z mordem w oczach, a kropelki coca-coli kapały mu z włosów, jak poranny deszczyk. Po jego minie wywnioskowałem, że on uważał wylaną puszkę za pół pełną. Uśmiechnąłem się lekko i przyjąłem pomoc od modelki, która przybiegła szybko żeby mnie podnieść. Jej mina nieco zbledła widząc Sasuke.
- Ale z ciebie fajtłapa Uchiha – kiedy byłem już na nogach, oparłem ręce na biodrach i pokiwałem nimi na prawo i lewo. Usta czarnookiego zacisnęły się mocno. Szczerze powiedziawszy to nie lubiłem takiego Sasuke. W tym momencie poczułem się jak w „Szczękach”. W głowie słyszałem pełną grozy muzykę, w sali, w której aktualnie przebywaliśmy zrobiło się nieco zimniej i nagle Sasuke zbliżył się do mnie i… i coś ugryzło mnie w nogę. Krzyknąłem w panice, łapiąc się z serce. Przez chwilę nawet przestałem oddychać. Obraz zamazał mi się niego, a ja czułem jak po nodze spływami coś gorącego. Cholera! To musiała być krew! Rekin odgryzł mi nogę! O boże!
Kiedy zacząłem lecieć w dół i najprawdopodobniej zbliżać się do pani, która miała na sobie gustowną małą czarną i kosę pod pachą, poczułem silne ramiona, które mnie uratowały.
Odetchnąłem w ulgą i w pokiwałem głową z błogim uśmiechem. Teraz Pani Śmierć mnie nie dostanie, choćby wykupiła ode mnie całą kolekcję ciuchów. Jestem bezpieczny w ramionach mojego księcia z bajki.
- Ach! – Westchnąłem naprawdę szczęśliwy i niewiele myśląc ucałowałem mojego wybawiciele w usta. Kiedy otworzyłem oczy zobaczyłem, że moim rycerzem okazał się Sasuke. Pan Uchiha obejmował mnie z dziwną miną. Oblizał usta i kiedy myślałem, że znów mnie pocałuje - czy coś - ten drań puścił mnie. Zaliczyłem bolesny upadek. Pani w małej czarne nie mogła mnie wprawdzie dopaść, jednak dopadła mnie inna pani, w bardzo ładnej sukni w stylu lat 50. Miała ona kremowy kolor, głęboki dekolt i ładnie zaznaczoną talię, z jeszcze ładniejszym czerwonym pasem mojego pomysłu. Była to modelka, która pomogła mi wstać. Jak się okazało nogę miałem całą, a krwiożerczym rekinem okazał się być Madara. Kopnąłem go, jednak wstrętny pchlarz usunął mi się w porę. Głupie zwierze!
- Dlaczego go tutaj przyprowadziłeś?! – Syknąłem w stronę Uchihy. Mój przyjaciel patrzył na mnie uważnym spojrzeniem, jakby nad czymś się zastanawiając. Och. Przecież doskonale wiem nad czym. Musiałbym go nie znać.
Dzisiaj oprócz zaliczenia bolesnego upadku, zaliczyłem również swój pierwszy prawdziwy pocałunek i jakaś mała zielona lampka zapaliła się w mojej głowie. Zbłąkana myśl podpowiadała mi, że już wiem dlaczego znam tyle odcieni błękitnego i z jakiego powodu uwielbiam ubrania.
Najprawdopodobniej jestem gejem.
Sasuke zastanawia się zapewnie, czy aby nie wykorzystać tego w rozreklamowaniu naszego domu mody. A dokładniej nie wywołaniu kolejnej sensacji.
- Nie będę twoją zabawką – powiedziałem i wstałem. Noga bolała mnie lekko, jednak kuśtykając wyszedłem z sali, w której była sesja fotograficzna. Modelka, która mi pomogła poszła do wizażystki, gdyż coś jej się stało z fryzurą. Była to twarz naszej nowej kolekcji. Bardzo ładna i bardzo miła Ino Yamanaka. Polubiłem ją od razu i muszę przyznać, że bardzo fajnie mi się z nią pracuje. Gdyby nie jej miłość do Sasuke, byłoby idealnie. Przymknąłem oczy i skierowałem się w stronę wyjścia z budynku naszej firmy.

- Wracaj do firmy – usłyszałem cichy i spokojny głos za sobą. Nie odwróciłem się. Aktualnie stałem na ulicy i patrzyłem na wystawę, gdzie w kilku telewizorach leciała jakaś bajka. Czułem jak niektórzy ludzie patrzą się na mnie dziwnie. Zapewnie mnie poznali. Pomimo tego, że byłem w pomarańczowych ogrodniczkach, czarnej opasce na czole i fioletowym t-shircie. Zazwyczaj ubierałem się mniej stylowo, dlatego zdziwiło mnie ich zainteresowanie. Sasuke pewnie też zdenerwował się tym, że na mnie patrzą. Za niedługo znów trafie na jakiś brukowiec. Zapomniałem dodać, że gościłem na nim kilka razy. Ale to nie jest już takie przyjemne jak wcześniejsze rzeczy, o których wspomniałem. Dlatego przemilczę moją przygodę z plotkarskimi gazetami.
- Idziemy – zanim zdążyłem zareagować, Uchiha pociągnął mnie w stronę budynku naszej firmy. Warknąłem ostrzegawczo i wyrwałem się mu. Podszedłem jednak posłusznie za brunetem. W głowie pomstowałem na tego drania, ale nic nie mogłem zrobić. Czasami (bardzo rzadko) muszę go jednak słuchać.
Kiedy weszliśmy do wieżowca naszej firmy, Sasuke skierował się od razu do gabinetu. To był znak, że szykuje się poważna rozmowa.
Nie lubię poważnych rozmów.

- Za pół godziny przyjedzie tutaj jakaś modelka, która podobno jest wschodzącą gwiazdą wybiegu. Dzięki niej…
- Mam to w dupie.
- Nie wątpię.
Sasuke uśmiechnął się wrednie, a ja przymknąłem oczy i policzyłem do trzech. Kiedy to nie pomogło, pokurwowałem sobie kilka razy. Ale przekleństwa również zawiodły. Dopiero wtedy wstałem i skierowałem się w stronę wyjścia. Kiedy już miałem otworzyć drzwi Sasuke zapytał:
- Jesteś gejem?
Szczerze powiedziawszy to czekałem na to pytanie. Złościłem się na Sasuke nie dlatego, że jest głupi, ale dlatego, że potraktował mój pocałunek jako jakiś wybryk nastolatka z szalejącymi hormonami. Chociaż prędzej mógł mnie wziąć za niedorozwiniętego idiotę.
Wolę zostać tym nastolatkiem…
Westchnąłem cicho, tak, żeby Sasuke mnie nie słyszał, po czym odwróciłem się w jego stronę. Przedstawienie czas zacząć.
- Gejem?
- To taki chłopiec, który czuje pociąg do mężczyzny – nie wiem, czy specjalnie zaakcentował słowo „chłopiec” i słowo „mężczyzna”. Na jego ustach pojawił się lekki uśmieszek. Oczy błyszczały zaczepnie, a blada cera była tak samo blada jak zazwyczaj.
- Jeśli ja byłbym gejem, to mężczyzna, do którego czułbym pociąg stałby się pedofilem – zauważyłem błyskotliwie i Sasuke wydał się być przez kilka sekund zaskoczony moją odpowiedzią. Kilka sekund szybko minęło.
- Widzę, że masz w tym jakieś doświadczenie.
Nie odpowiedziałem. Podszedłem do jego biurka i pochyliłem się nad nim. Spojrzałem w jego oczy. Te hebanowe tęczówki. Cholernie mroczne, cholernie zasmolone tęczówki, które mierzyły się z moim boskim błękitem.
- Bardzo cię interesuje to kim ja się interesuję, jednak ukrywam obiekt swojego zainteresowania? – Zapytałem niskim, seksownym głosem. Czułem jak w pokoju zrobiło się gorąco. Oblizałem powoli usta, jeszcze bardziej pochylając się w stronę Uchihy. Westchnąłem cicho.
- Wiem jaki jest ukryty obiekt twojego zainteresowania i nie mógłbym się twoim obiektem interesować w taki sposób jakbyś chciał, żebym się interesował, bo zainteresowanie samym sobą podchodzi pod narcyzm, który jest bardziej twoją domeną niż moją.
- Nieprawda! – Krzyknąłem i uderzyłem dłońmi w stół. Bo co on sobie kurde jego mać myśli?! Ja wcale, a wcale nie jestem narcystyczny! Jestem pewny siebie, nieco arogancki i troszeczkę bezczelny, ale nie uwielbiam siebie tak jak uwielbia siebie ten cholerny buc! Znów uderzyłem dłońmi w stół i przedstawiłem mu swoje myśli.
- Och.
Zapadło głębokie milczenie, w którym można było się utopić. Odchyliłem się powoli od bruneta i usiadłem na fotelu, na którym wcześniej siedziałem. Przymknąłem oczy.
- Możesz częściej mnie tak całować.
Zatkało mnie. Po raz pierwszy zatkało mnie definitywnie i ostatecznie. Jeśli sądziłem, że poprzednie milczenie było czymś głębokim, to cisza, która teraz zapanowała mogła się równać jedynie z końcem świata.
Siedziałem w luksusowym gabinecie Sasuke i patrzyłem na niego niepewnie. Zegar tykał cicho. Zza okien słychać było życie Nowego Yorku, ale ja nic nie słyszałem. Nie słyszałem nawet bicia swojego serca. Byłem zamknięty w próżni, a chaos ktoś zatrzasnął w moim umyśle. Najgorsze jednak było to, że ten ktoś specjalnie go tam zatrzasnął, jakby chciał pobawić się moimi uczuciami. Zdenerwowało mnie to.
- Nigdy więcej się do mnie nie odzywaj – wstałem i spojrzałem na Sasuke wzrokiem pełnym wściekłości i smutku. Oba te uczucia były bezsilne w konfrontacji ze wspaniałym panem Uchihą. Uśmiechnąłem się lekko do siebie. Zanim Sasuke zdążył zareagować wyszedłem z jego gabinetu. Na korytarzu, zaraz po zamknięciu drzwi do gabinetu, natknąłem się na jakąś zakapturzoną postać. Minąłem ją i skierowałem się do wyjścia. Chciałem jak najszybciej opuścić to miejsce.

Może zabrzmi to głupio i tandetnie, ale poszedłem do parku, w którym wszystko się tak naprawdę zaczęło. Mam na myśli naszą przyjaźń i takie bajowe rozpoczęcie się działalności naszej firmy.
Usiadłem na ławce, na której siedzieliśmy z Sasuke i kupiłem sobie nawet loda, którego kiedyś kupił mi Uchiha.
W tym momencie zachciało mi się płakać. Żeby dopełnić taki zasrany koniec naszej przyjaźni, rozwyłem się jak małe dziecko. Chociaż jeśli mam być szczery to był to bardziej wymuszony płacz. Po prostu dałem się ponieść urokowi chwili, jak to mówią.
Wiedziałem, że Sasuke po mnie przyjdzie i mnie uratuje. Nie może mnie przecież tak zostawić, prawda? Prawda?
Byłem silnym człowiekiem, który nie przejmuje się tym, co mówią o nim inni ludzie. Pan Uchiha również może mnie dowoli ranić, jednak ja zawsze pozostanę sobą.
Taa.
Powiało grozą filozofii.
Westchnąłem i zacząłem czekać na ratunek.

Ratunku jednak się nie doczekałem. Po godzinie bezczynnego siedzenia, postanowiłem pójść do firmy i wywrzeszczeć temu cholernemu draniu, wszystko co mi na wątrobie leżało.
Po dziesięciu minutach stałem pod jego drzwiami i już miałem pociągnąć za klamkę, gdy usłyszałem w jego gabinecie jakieś głosy. Niewiele myśląc przyłożyłem ucho do drewna i nasłuchiwałem.
- …Sakura… tak… zatrudnimy… cię… w… naszej…
Nie czekając na ciąg dalszy wparowałem do środka. Czy to jest Sakura o której do jasnej cholery myślę?!
Z wściekłości, która mnie ogarnęło, zrobiło mi się aż jasno przed oczyma. A po jasności przyszedł ku mojej rozpaczy róż.
Tak, to była właśnie ta Sakura, o której myślę.
Nienawidzę swojego życia. Zaraz przyjdzie jeszcze Tsunade i wszyscy, którzy nękali mnie przez całe moje wspaniałe życie!
- Co ty tutaj robisz?! – Zapytałem ją, chociaż może nieco za mocno i nieco za głośno. Dziewczyna skrzywiła się, a Sasuke spojrzał na mnie dziwnie. Nie mogłem odszyfrować jego spojrzenia, więc przeniosłem swoje boskie niebieskie oczy na okropną modelkę.
- Będę dla was pracować.
- Nie zgadzam się! – Wrzasnąłem.
- Umowa została już podpisana. Gdybyś nie uciekał jak niedorozwinięte dziecko może byś zdołał to jakoś zatrzymać.
Mina Sasuke była bardzo zła. Teraz brakowało jedynie diabolicznego śmiechu i pocierania rąk, tak jak robią to wszystkie czarne charaktery. Uchiha mógł spokojnie się do nich zaliczyć.
- Ta firma należy również do mnie… - zacząłem i zbliżyłem się powoli do biurka. Spojrzałem na białą kartkę leżącą na nim. Była to z pewnością umowa. – A jeśli firma należy również do mnie, to powinien znaleźć się na tym świstku również mój odpis. – Nie czekając na odpowiedź siedzącej dwójki, zabrałem umowę z biurka i najzwyczajniej w świecie ją potargałem. Teraz to ja śmiałem się szatańsko.
Och, ach!
- Nie przejmuj się, mamy kopie – Sasuke odpowiedział mi wolno i z lekkim uśmiechem na gębie. Jego błysk w oku był przerażający. Nie rozumiałem gry, w która ten drań ze mną gra.
- A podpis?
- Przepisy wymagają jednego podpisu.
Zapadła cisza. Kątem oka zobaczyłem jak Sakura uśmiecha się pod nosem. Sasuke również to chyba zauważył, bo spojrzał na nią tak jak kiedyś i gestem ręki kazał jej wyjść. Zostaliśmy sami.
- Czemu za mną nie pobiegłeś? Czekałem na ciebie w parku, wiesz? – Zapytałem bardzo cicho. Nie spojrzałem na bruneta.
- Nie będę za tobą latał jak jakiś pies.
- Nie pozwolę, żebyś robił sobie ze mnie jaja!
Nie odpowiedział. Wstał i podszedł do mnie. Uśmiechał się przy tym cały czas. Był naprawdę przystojnym, pięknym księciem. Brakowało mu jedynie diademu.
I kiedy tak podszedł do mnie. I kiedy tak złapał moją twarz w dłonie. I kiedy tak przybliżył się do mnie i nasze usta dzieliły milimetry Sekundy od namiętnego pocałunku, zadzwonił telefon Uchihy.
Sasuke jednak zignorował go i wpił się w mojego wargi z zachłannością. Zaczęliśmy całować się mocno i dziko.
- Och tak – jęknąłem. Sasuke położył mnie na swoim biurku i…

- Jesteś wspaniały.
- A ty cudowny – Sasuke po raz pierwszy, albo drugi w życiu powiedział mi komplement. Było to dla mnie wielkie przeżycie.
Wielkim przeżyciem było również leżenie na jego kanapie, bez ubrań, tuż po moim pierwszym razie. Podejrzewam, że rozdziewiczyłem także Sasuke. Albo to on rozdziewiczył mnie. Cóż… punkt siedzenia zależy od punktu patrzenia. W sensie dosłownym i przenośni.
- Musimy to powtórzyć.
- O tak – zaśmiałem się i wtuliłem mocniej w jego szeroką, umięśnioną klatę. Pachniał męskim potem i orgazmem.
Zapadła chwila błogiej ciszy. Wsłuchiwaliśmy się w nasze oddechy i bicie naszych serc.
- Sasuke? – Nagle coś mi się przypomniało.
- No co? – Udam, że nie słyszałem, jego zrezygnowanego głosu.
- Co cię łączyło z Sakurą, wtedy w hotelu Hiltona, jak przyszedłeś do jej pokoju?
Pan Uchiha westchnął cierpiętniczo. Odpowiedział jednak na moje pytanie.
- Byłem wtedy anonimowym projektantem. Potrzebowałem Sakury, żeby zaniosła moje prace do agencji modelek. Ona jednak się nie dostała, więc ich nie mogła zanieść.
- Oj. Ale to nawet i lepiej, co? – Uśmiechnąłem się do niego. On ku mojego zdziwieniu również się uśmiechnął, ale mi nie odpowiedział. Pocałował mnie w czoło i tak leżeliśmy sobie przez chwilę, dopóki znów coś nie przyszło mi do głowy. - A czemu teraz ją zatrudniłeś?
- Może się nam przydać.
- Jasne.
- Jak Słońce.
- Na twoim tyłku chyba jest to słońce egoistyczny dupku! – Syknąłem, jednak żeby Sasuke mnie nie uderzył, powiedział mi coś równie niemiłego, albo po prostu olał to co powiedziałem, wpiłem się w jego usta.
- Teraz będą się jeszcze bardziej nami interesować.
- Tylko dlatego się ze mną przespałeś?
- Nie.

piątek, 13 listopada 2009

Kicz

Wspominałam, że nie lubię większości bohaterów w Naruto? Tej większej większości oczywiście…
Anju, kochanie to nie była moja margaryna tylko Sanu :)

Kicz mam zamiar zakończyć w listopadzie. W grudniu rozpocznie się druga część Refuge, więc dajcie mi już z nim spokój.

Mits moja strona nie jest tablicą ogłoszeń. Jeśli chcesz spamować rób to z łaski swojej gdzie indziej.


Oj biedactwa, jesteście takie niedouchihowacione (fuck!).

To był strasznie głupie. Głupie i naiwne. Zdziwiłem się, że tak właśnie postąpiłem. Zazwyczaj działałem rozsądnie. Byłem racjonalistą. Musiałem dokładnie przeanalizować nawet najmniej ważny szczegół w moim życiu. Liczyło się każde „za” i „przeciw”.
A teraz stałem i patrzyłem na jakiegoś idiotę, któremu nie powiodło się w życiu.
To było jak odruch bezwarunkowy. Może moja intuicja dostrzegła w nim ukryty potencjał? Może zrobiła na mnie wrażenie metamorfoza Sakury? A może w tym wszystkim nie chciałem być po prostu sam?
Bo kiedy toniesz w bagnie, zawsze lepiej mieć obok siebie kogoś. Kogokolwiek. I to naprawdę nieważne, że wspólnie będziecie się podtapiać. Ciągnąć na dno, żeby choć na sekundę zaczerpnąć oddechu. Ponieważ gdy dosięgnę już tego cholernego dna, nie będę sam.
- I co teraz będzie? – Zapytał, a jego pytanie zawiesiło się w powietrzu jak bombka na choince. Na świecie istnieją różne rodzaje pytać. Są pytania proste, są pytania głupie i są pytania, które pomimo ważnej odpowiedzi powinny zostać pytaniami retorycznymi.
- Chodź – złapałem go za łokieć i pociągnąłem w stronę parku. Przeprowadziłem przez jezdnię, a jeden z samochodów o mało nas nie rozjechał.
- Cholera! Chcesz mnie zabić?! Wiesz, że powinno się przechodzić na pasach?!
- Nie.
I nic więcej nie mówił. Kiedy kupiłem mu lody na patyku i kiedy usiedliśmy na ławce, patrzył na mnie jedynie dziwnymi, niebieskimi oczyma. Słońce odbijało się w jego włosach tworząc niezwykły kolor. Równie jasny co to gówno nad nami. Uśmiechnąłem się lekko.
- Projektowałeś kiedyś ubrania?
- Yym – potrząsnął przecząco głową, zlizując truskawkową polewę.
- Będziesz dobrym projektantem.
- Skąd możesz to wiedzieć? – Chłopak zmarszczył brwi i odstawił na chwilę loda.
- Bo wiem.
I znów nastało milczenie. Naruto wlepiał we mnie wzrok, a ja obserwowałem jakichś ludzi wygłupiających się nad stawem. Siedzieliśmy tak przez dłuższą chwilę, dopóki Naruto nie skończył jeść loda. Dopiero wtedy się odezwał.
- Jeśli szukasz jakiegoś barana, którego chcesz oszukać i naciągnąć na bóg wie co, to źle trafiłeś.
- Nie oszukam cię.
- To czemu to akurat mi zaproponowałeś? – Nie wiem czy zdawał sobie sprawę z tego, że z każdym kolejnym słowem, przysuwał się do mnie coraz bardziej. – Jest wiele zdolniejszych ludzi ode mnie. Ja tak naprawdę to jestem nikim.
- Sądziłem, że masz nieco większe mniemanie o sobie – uśmiechnąłem się ironicznie, ale blondyn ku mojemu zdziwieniu również się uśmiechnął.
- Bo mam, ale wiem też co sądzą o mnie inni. Nie oszukujmy się.
W tym co powiedział Naruto kryła się chyba prośba o zaprzeczenie, lub pocieszenie. Ten chłopak musiał być strasznie samotny. Ludzie samotni zazwyczaj są realistami. Wiem coś o tym. Realizm jest strasznie gorzki. Jest jak dobra whisky. Pali od środka. A na zewnątrz jest tak przeraźliwie zimno. I nikt ci nie pomoże jeśli będziesz wśród miliona ludzi.
- Lubisz jedwab?
- Co?
Jedwab jest jak samotność. Jest szlachetny, śliski i zimny. Nie można się przy nim ogrzać. Można jedynie ładnie wyglądać. Jedwab nie jest tkaniną, w którym człowiek czułby się bezpiecznie.
- Jaki jest twój ulubiony materiał? – Zapytałem świdrując sylwetkę blondyna. Czułem, że drgnął pod moim spojrzeniem.
- Lubię moher.
Och… rzeczywiście! Moher jest chyba jeszcze bardziej filozoficznym materiałem niż jedwab…
- Będziemy się musieli zapożyczyć – powiedziałem niespodziewanie.
- Czemu? Przecież masz kasę.
- Mój ojciec ma. Jeśli się dowie o moich planach to mnie wydziedziczy, albo zabije.
- To chyba lepsza już śmierć – Naruto zmarszczył nos i zaśmiał się cicho. – No ale skoro cię wydziedziczy, to tak czy siak będziemy musieli wziąć kredyt. Na jedno wychodzi.
- Z niektórymi sprawami lepiej poczekać.
Lepiej później niż prędzej Fugaku Uchiha dowie się, że jego syn będzie projektował ubrania.
- Sasuke? - Głos Naruto wydał mi się dziwnie niepewny. Spojrzałem na niego uważnie. – Bo mnie wylali z pracy i…
- Wiem. Zamieszkasz w moim mieszkaniu.
Kiedy to powiedziałem jego źrenice stały się większe. Najwyraźniej zaskoczyły go moje słowa. Chociaż ja nic nadzwyczajnego w nich nie widziałem. To chyba logiczne biorąc pod uwagę sytuację Naruto.
Milczał przez dłuższą chwilę. Znudziło mi się wgapianie w jego twarz. Odchyliłem głowę do tyłu i zapatrzyłem się w niebo. Słońce górowało nad horyzontem. Jego promienie przedzierały się przez korony drzew. Dawały złudne poczucie ciepła. Było chłodno. Czułem muśnięcia wiatru na skórze. Jakby bał się dmuchnąć mocniej.
Przymknąłem oczy. Gdyby nie śmiechy i rozmowy ludzi, byłoby idealnie.
Cisza była moim ulubionym dźwiękiem. Większość rzeczy powinna się dziać w milczeniu. Powinno cicho się kochać, umierać i cierpieć.
- Nie znamy się.
- Nie znamy się – poparłem Naruto, ale na niego nie spojrzałem.
- Nie boisz się mnie przyprowadzać do swojego mieszkania? A co jeśli cię oszukam, okradnę, lub zamorduję podczas snu? – Słysząc to roześmiałem się. Odpowiedziało mi kilka śmiechów znajdujących się gdzieś niedaleko. Ich echo poniosło się po parku.
- Nikt nie zaproponuje ci lepszego startu. Jeśli mnie oszukasz będziesz głupszy niż myślałem. I znowu zostaniesz sam – ostatnie zdanie wyszeptałem prosto do jego ucha. Drgnął, a ja uśmiechnąłem się lekko i odgarnąłem jego niesforne włosy z czoła. Odsunąłem się. Nie wiem jak odczytał mój uśmiech. Trudno mi również powiedzieć jaki wyraz miała moja twarz, kiedy na niego patrzyłem. Zobaczyłem tylko jak jego źrenice rozszerzają się, a usta rozchylają lekko w zdziwieniu. Zaraz potem przygryzł wargę bardzo mocno. Zmarszczył brwi.
- Nic o mnie nie wiesz – powiedział, a jego głos drżał od złości. Nie odpowiedziałem. Powoli wstałem i spojrzałem na Naruto. Wyciągnąłem w jego stronę dłoń, tak jak robią to w filmach. Złapał ją po chwili. Pomogłem mu wstać. Blondyn westchnął cicho i dotknął mojego policzka. Zaskoczyło mnie to.
- A co jeśli się nam nie uda?
- Podobno jesteś strasznym optymistą.
- Chcę sobie po prostu przygotować plan B w razie, gdyby coś zawiodło.
- Wiele razy się już w życiu zawiodłeś, co? – Uśmiechnąłem się cynicznie. Zaczęliśmy iść w stronę mojego mieszkania.
- No – odpowiedział tak zwyczajnie. Pierwszy raz w życiu zrobiło mi się głupio. – Ty chyba miałeś wszystko co sobie zażyczyłeś, co? – Zerknąłem na niego kątem oka. Również uśmiechał się złośliwie, jak ja.
- Może.
- Uda się nam?
- Może.
- Może.
Naruto był dziwną, nieobliczalną osobą. Nie spotkałem w swoim życiu jeszcze takiej osoby. Był magiczny jak Harry Potter, dziecinny jak smerfy i kiczowaty jak Paris Hilton. Polubiłem go.

- Masz ładne mieszkanie.
- Wiem.
Zdawało mi się, że głowa Naruto obraca się o 360 stopni, a oczy ma nawet w dupie. Wszystko, każdy szczegół obserwował bardzo dokładnie. Aktualnie przebywaliśmy w kuchni. Jego wzrok cały czas wędrował w stronę lodówki. Można wręcz powiedzieć, że rozbierał ją wzrokiem. Westchnąłem cicho.
- Jeśli chcesz możesz ją otworzyć.
- Co?
Podszedłem i uchyliłem drzwi lodówki. Promienie sztucznego światła oświetliły twarz blondyna.
- A masz ramen?
- Nie.
- To mogę wziąć lody? – Zanim zdążyłem odpowiedzieć, już je wyjął.
- Lepiej byś wciął jakiś jogurt. Roztyjesz się jeszcze jak reszta Amerykanów.
- Trudno.
Zaprowadziłem go do jego nowego pokoju. Spodobał mu się. Kiedy wylądował na łóżku, zaśmiał się i poklepał miejsce obok siebie. Nie skorzystałem z okazji i nie usiadłem.
- W kuchni powiedziałeś tak, jakbyś nie był Amerykanem – wziął z nocnej szafki lody, które odłożył przed skokiem.
- Bo nie jestem. Mój ojciec i matka pochodzą z Japonii.
- A co robi twoja rodzina?
- Produkuje motory – Naruto uśmiechnął się uśmiechem, którego nie zdążyłem jeszcze rozpracować.
- A dostanę jakiś w prezencie?
- Nie.
Chłopak zbytnio się tym nie przejął. Wziął poduszkę i rzucił ją we mnie. Na jego nieszczęście trafił mnie prosto w twarz. Zaczął się głupio śmiać, a ja podszedłem do niego i zacząłem okładać ową poduszką blondyna. Lekki uśmiech nie mógł zejść mi z twarzy. Pierwszy raz biłem się z kimś poduszkami.

Pokazałem Naruto całe mieszkanie. Na koniec zostawiłem pracownię, w której tworzyłem ubrania. Pracownia mieściła się na poddaszu. Prowadziły do niej wysuwane z sufitu schody. Do tej pory nikt ich nie odkrył i mam nadzieję, że tak pozostanie. Dałem Naruto książki, które miał za zadanie przeczytać. Pokazałem swoje szkice i chyba od tego momentu rozpoczęła się nasza współpraca.

- Jutro lecę z Itachim do Londynu. Zajmij się firmą.
- Dobrze.
Mój ojciec siedział w wielkim fotelu, w swoim wielkim gabinecie, w swoim wielkim wieżowcu i wypisywał wiele czeków. Ostatnio nic innego nie robił.
- Wczoraj dzwoniła do ciebie matka. Dlaczego nie odebrałeś?
Fugaku Uchiha był człowiekiem biznesu. Był człowiekiem, który nie nadawał się na ojca. Przynajmniej dla mnie. Uczucie nienawiści było tak silne, że nie mogłem go znienawidzić. Nie mogłem go zawieść, chociaż wiedziałem, że i tak nigdy go nie zadowolę.
- Byłem zajęty.
- Czym?
Zamilkłem. Ojciec uśmiechnął się lekko, jakby coś podejrzewał. Tak naprawdę nic jednak nie podejrzewał. Kiedy byłem mały zawsze bałem się tego uśmiechu. Teraz był mi po prostu obojętny. Bo miałem kogoś z kim będę mógł utonąć.
- Z każdym kolejnym dniem coraz bardziej udowadniasz, że nie nadajesz się do tej pracy.
- Wiem – powiedziałem i ojciec podniósł na mnie głowę. W jego oczach było coś dziwnego. Blask, jaki czasami widzę u Itachiego.
Itachi jest moim bratem. Kiedyś go kochałem. Później nienawidziłem, a teraz jest mi już obojętny.
Obojętność jest wspaniałym uczuciem. Jest jak gwiazdy. Gwiazdy zawsze są obojętne. Piękne, dumne i mające nas całkowicie w dupie. To takie poetyckie.
- Nie możesz się nawet równać z Itachim.
Nie odpowiedziałem. Spojrzałem na ojca jedynie zimnym, cynicznym wzrokiem. Czułem jak moje usta wyginają się w kpiącym uśmieszku, a na język pchają się słowa, których już nie będzie można cofnąć.
Poszedłem za radą Naruto. Ojciec, Itachi i cała ta zasrana firma nie jest mi już do szczęścia potrzebna. Teraz mogliby tylko przeszkadzać w osiągnięciu celu.
Muszę jednak przyznać, że to zabawne. Kiedyś oddałbym nawet życie za te cholerne motory. Byleby tylko ojciec mnie zauważył i docenił, żeby Itachi przyznał, że mogę mu zagrozić w pozycji do objęcia stołka ojca. Bo to on był prawowitym dziedzicem, kurwa. To on zawsze był tym prawowitym.
Ja nie miałem w sobie tyle silnej woli, by pokonać brata i udowodnić ojcu, że jestem lepszy od niego. Mój upór zbudził się gdzieś w szufladzie między szkicami rysunków, a skrawkami materiałów. I nic nie mogłem na to poradzić. Może głównie dlatego, że całe przedstawienie znudziło mi się już dawno temu.

- Wydaje mi się, że dobrze zrobiłeś – Naruto nachylił się nade mną i poklepał po głowie.
- Nie rób – warknąłem i odepchnąłem jego dłoń. Nie byłem w nastroju, na jego wygłupy. Wstałem od stołu, na którym blondyn bazgrał swoje rysunki i podszedłem do ekspresu, żeby zrobić sobie mocną kawę. Siedzieliśmy w kuchni, kiedy wymyślaliśmy nasza pierwszą kolejkę. Naruto powiedział, że najlepiej tworzy mu się w kuchni, więc chcąc czy nie, musiałem się przenieść do kuchni, ponieważ mi, ku mojemu ogromnemu zdziwieniu najlepiej rysowało się przy nim. Było kiczowacie. On był kiczowaty. A głównie jego pomysły. Jest styl okazał się dziwnie niegustowny i dziecinny. Tworzył wspaniałe wzory, których nigdy wcześniej nie widziałem. Miał wyobraźnie, której brakowało mi. Ponieważ wiem, że moje ubrania były bezpieczne. Nie były banalne. Zawsze jednak bałem zaryzykować się tyle, by nie uznano kreacji za kicz. Kicz jest bardzo zły.
- Dodaj pięć łyżeczek cukru i jedną soli.
- Co? – Spojrzałem na Naruto zaskoczony. Chłopak uśmiechnął się do mnie lekko.
- Jeśli robisz kawę, zrób i mi.
- Sam sobie zrób.
- Jesteś niemiły – zauważył.
- No jestem – poparłem go.
Nastała cisza. Blondyn wrócił do rysowania jakiejś sukni. Z sąsiedniego pokoju dobiegał nas cichy dźwięk telewizora. Była druga w nocy. Westchnąłem i zapatrzyłem kawę. Usiadłem z powrotem przy stole.
- Myślisz, że skończymy ją do końca tygodnia? Musimy jeszcze znaleźć materiał i krawca. Jeśli nam się uda to będzie z górki.
- Najtrudniejsze są początki. Podaj mi różowy – rzuciłem w stronę niebieskookiego różą kredkę.
- Jak to możliwe, że ubrałeś Sakurę tak gustownie, a teraz rysujesz takie tandetne rzeczy?
- To źle?
- Nie. Chyba nie – powiedziałem, jednak Naruto wyczuł moje wahanie. Podszedł do mnie i położył dłoń na ramieniu.
- Podobają mi się te ubrania. Chciałem stworzyć coś prawdziwego. Nie wiem, czy będę mógł narysować coś innego.
- Mój styl łagodzi twój styl.
- Mój styl ożywia twój styl, Sasuke.
- Jesteś beznadziejny – uśmiechnąłem się gorzko, jakbym zjadł kilogram cytryn. Naruto uśmiechnął się, jakby zjadł kilogram czekolady. Albo sera.
- Spadaj do lumpeksu! – Zaśmiał się.
Czasami dobrze mieć takiego idiotę przy sobie.

- Widziałem już gdzieś te szkice.
- Kiedyś projektowałem sam. Moje prace ukazywały się głównie w sieci.
Byliśmy właśnie u organizatora konkursu dla młodych talentów. Wygrana w nim gwarantowała nam pozycję w branży. Lepszej szansy chyba już nie dostaniemy.
- Jesteś Mścicielem Kiczu?
Kopnąłem Naruto, który parsknąć śmiechem słysząc mój dawny pseudonim. Nie wybierałem go. Wybrali go internauci i nic już nie mogłem zrobić. Za bardzo im się spodobał.
- Nie sądziłem, że kiedykolwiek się ujawnisz.
- A jednak.
Facet uśmiechnął się do nas.
- Życzę powodzenia.
- Dziękujemy.

Staliśmy za kulisami i patrzyliśmy jak ludzie klaszczą, kiedy kolejne modelki wychodziły na wybieg. Chyba się nad udało. Tak. Na pewno nam się udało.
Mimowolnie uśmiechnąłem się, mocniej ściskając ramiona Naruto, który stał przede mną i zagryzał palce.
- Podoba się im? Podoba? A jak to nie nasza kolekcja?
- Zamknij się młotku.
Zaprojektowaliśmy jesienną kolekcję. Królowały w niej Japońskie wzory. Były kimona i nowocześniejsze wersje tradycyjnych strojów i czarne barwy mieszające się z neonami. Było dużo zebry, gepardzich centków, oraz krowich łat. Wyzywające kreacje przeplatały się w dziecinnymi krojami. Byliśmy prawdziwym objawieniem tego wybiegu.
- Udało się nam? – Wyszeptałem do ucha Naruto, który odwrócił się z wielkim bananem na gębie.
- No.
Udało się nam. Stanęliśmy na schodach do sukcesu. Nasza kolekcja się spodobała.
I dziennikarze byli pod wrażeniem, i organizatorzy i goście pokazu.
Udało się nam.

- No to za naszą firmę!
- A jak ją nazwiecie? – Zapytał ktoś z boku, kiedy Naruto wznosił kolejny toast.
- Jak ją nazwiemy?
- Nie wiem? Sasuke jak ją nazwiemy?
- Sasunaru.
- Wspaniale! – Wykrzyknął i poklepał mnie po plecach.
- Sasunaru podbije świat!

wtorek, 3 listopada 2009

Kicz

Dziękuję za wszystkie komentarze :)

Cieszę się, że Hibari podoba się nagłówek ^-^

Uwaga!
Rozdział wyszedł mi dziwny. Dziwne jest również to opowiadanie, więc ostrzegam, że nie wszystkim może się spodobać.

A teraz pora przekonać się o czym będzie Kicz:



Wyobraź sobie, że stoisz na czele olbrzymiego królestwa. Wyobraź sobie, że twoje królestwo opanowało całą Ziemię i wszyscy ludzie są twoimi poddanymi. Wyobraź sobie, że w każdym państwie tysiące pracowników pracuje tylko dla ciebie.
Jesteś jak Bóg w ludzkiej skórze. Możesz decydować o życiu i śmierci. Jesteś absolutem…

A teraz wróć do rzeczywistości.
Nazywam się Naruto Uzumaki. Osiągnąłem wszystko. Opowiem wam swoją historię…

Mam dwadzieścia pięć lat. Pochodzę z małej, górskiej miejscowości, o której nie chcę za wiele opowiadać. Dzieciństwo było najgorszym okresem w moim życiu. Moja matka umarła, kiedy miałem pięć lat. Właściwie powinienem powiedzieć, że zaćpała się na śmierć, jednak pozostańmy przy bardziej cenzuralnej wersji. O ojcu wiem tyle, że prezerwatywa pękła i jego plemniki zaszły gdzie nie trzeba. Nie miałem innej rodziny, więc po pogrzebie matki trafiłem do sierocińca. W sierocińcu natomiast powierzono mi honorową rolę odludka. Ofiarą nie byłem, bo umiałem się bronić, jednak nikt nie chciał się ze mną przyjaźnić. No i tak sam jak palec trwałem aż do dziewiętnastego roku życia. Potem wyjechałem do Nowego Jorku. Szczęśliwym trafem znalazłem robotę jako pokojówka w hotelu Hiltona. Raz nawet widziałem tą słynną Paris. No i tak sobie jakoś żyłem, aż do pewnego dnia. Dnia, który był początkiem apokalipsy.

- Wstawaj szczylu! – Usłyszałem nad uchem skrzekliwy głos jakiejś starej flądry, która pastwiła się nade mną od początku mojej ciężkiej harówy w tym miejscu. Stara Flądra miała na imię Tsunade, małe, świńskie oczka, pucołowate policzki i strasznie wielkie cycki. Nie miała natomiast kilku zębów. Kiedyś, kiedy bardzo mnie zdenerwowała i śmiała się ze mnie, wziąłem groszek i wycelowałem w szpary między jej pożółkłymi kłami. Miałem takiego cela, że akurat trafiłem, a ona zadławiła się małym groszkiem. Musieli nawet wzywać pogotowie. Oczywiście koszty jego przyjazdu i w ogóle całej akcji poniosłem ja. A dokładniej moja skromna wypłata. Byłem jednak szczęśliwy, że dałem nauczkę tej rozpustnicy. Bo wiecie, chociaż miała już swoje lata to dawała dupy raz po raz. Najczęściej naszemu barmanowi. Barman (o zgrozo) był dość młody, i nawet przystojny, gdyby nie jego dziwne upodobania i stylistyczne, i seksualne, i egzystencjalne.
- Wstawaj wypierdku, bo zaraz wysypię na siebie wczorajsze odpadki! – Ryknęła tak, że szyby zadygotały. Ryknęła nad moim uchem niestety…
- Już! – Syknąłem i wstałem. Rozmasowałem ucho i przetarłem zaspane oczy. W hotelu nocowałem koło pralni. Zdążyłem się przyzwyczaić do hałasu, a tam nikomu nie przeszkadzałem. Oczywiście było wiele innych miejsc, w których również mogłem nocować, jednak wolałem nie narażać się reszcie personelu, która przy byle sposobności oskarżyła by mnie o kradzież albo jedzenia, albo wina, albo ich osobistych rzeczy. Musiałem się bardzo starać, żeby nie stracić tej roboty, bo wiem, że na lepszą nie mam co liczyć.
- Ktoś się porzygał w 324. Bierz mopa i zasuwaj na górę – uderzyła mnie kilka razy po głowie i kiedy jęknąłem w proteście zaśmiała się gardłowo, po czym wróciła do swoich obowiązków. Ja wstałem w mojego posłania, zwinąłem je szybko, zaniosłem do szafki i poszedłem pod prysznic. Kiedy skończyłem umyłem zęby i zrobiłem ogólną poranną toaletę. Ubrałem się i w ciągu następnych pięciu minut, wraz z moimi jedynymi przyjaciółmi – mopem i wiadrem jechałem towarową windą na górę. Wszedłem do wielkiego holu i spojrzałem na zegar. Była dokładnie dziewiąta rano. Aż dziw, że pozwolili mi tak długo spać. Chociaż może i nawet stara flądra ma jakieś serce? Wczoraj w końcu zapieprzałem do piątej nad ranem. Musiałem posprzątać burdel, który zostawiły po sobie jakieś gwiazdy. A wierzcie mi takiego chlewu jeszcze w tym hotelu nie widziałem…
Na samą myśl przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Wolicie nie wiedzieć co musiałem sprzątać. Przeszedłem koło recepcji i zapatrzyłem się na taką fajną dziewczynę, która nosiła super krótką mini i bardzo głęboki dekolt. Ona naturalnie spojrzała na mnie jak na śmierdzącego śmiecia, po czym odwróciła się w stronę komputera i zaczęła coś klikać na klawiaturze. Uważała się za ósmy cud świata, bo wielu facetów za nią gwizdało i ogólnie miała dość duże powodzenie. Była jednak dziewczyną dość płytką. Głownie leciała na kasę. Dla mnie, chociaż oglądałem się za nią, zbytnio się nie podobała. Jej rude włosy i dziwne różowe piegi na nosie przypominały niedoleczoną ospę. Westchnąłem teatralnie i już miałem nacisnąć guzik windy, kiedy ta nagle się otworzyła. Byłem trochę zdezorientowany, ponieważ przed chwilą - oczywiście nie jestem pewny - ale wydawało mi się, że zobaczyłem sutek recepcjonistki. Wystraszony odskoczyłem. Mop wymknął mi się z dłoni i wraz z wiadrem przewrócił się na marmurową posadzkę. Spojrzałem w stronę windy nieco zły. No bo to przecież nie moja wina, że nie zapatrzyłem na tamtą babę, no nie?!
W windzie stali trzej łudząco podobni do siebie faceci. Różnili się tylko wiekiem. Jeden był stary, miał dziwną szczękę, jakby ktoś włożył do niej ten smoczek co wkładają sobie bokserzy prze walką. Mam nadzieję, że wiecie o co chodzi, bo nie powiem wam jak to się zawodowo nazywa. Drugi miał około trzydziestki. Ale to tylko tak na oko. Miał dziwne kreski pod oczyma. Przypominało mi to trochę rany na nadgarstkach – takie, jak robią sobie Emo, jednak on umyślnie zrobił tak, żeby wszyscy widzieli. Spojrzał na mnie dłużej niż najstarszy facet i uśmiechnął się lekko w moją stronę. Był to uśmiech pełen politowania. Nie miał w sobie nic z sympatii. Trzeci z panów był najmłodszy i chyba miał najładniejszą twarz. Nie włożył sobie do szczęki żadnych smoczków bokserów, ani nie ciął się na policzkach. Jego rysy były regularne i męskie. Miał bladą cerę i smoliście czarne oczy. Włosy też miał czarne. Kilka pasem opadało mu na twarz. Był seksowny, kiedy patrzył na mnie z tym chłodem, a jego twarz nie wyrażała nic. Przypominał mi trochę posąg. Bez żadnej skazy, bez żadnej emocji. Kiedy zerknąłem na jego ciało, aż zagryzłem wargi. Był jak młody Apollo, kurde no. Miał na sobie czarny garnitur i białą, lekko odpiętą przy szyi koszulę. Kiedy się poruszał materiał marynarki wydawał się być czarną dziurą, która odbijała od siebie światło lamp mieszczących się w holu. Aż się za nim odwróciłem, kiedy wychodził.
- No i co tak stoisz? – Usłyszałem nad sobą pisk kolejnej baby, której nie umiałem strawić, a ona oryginalnie mnie nienawidziła i jakże niespotykanie uwzięła się na moją niewinną osobę. Mówiłem wam już, że byłem niewinny jak dziecko? Nie? No to powiem. Byłem niewinny jak dziecko. Miałem duże, niebieskie oczy. Jasne, przydługawe włosy sięgające ramion i opaloną fajnie skórę. Gdyby nie moje dziecinne rysy mógłbym zostać kurde jakimś modelem, czy coś. Ale nie narzekałem na to jak wyglądam. Lubiłem swoje oczy, włosy, ciało i w ogóle wszystko co należało do mnie. Chociaż w zasadzie to miałem tylko ciało. I nie chcę, żebyście wzięli mnie za jakiegoś narcyza. Pragnę patetycznie zauważyć, że ktoś musiał mnie lubić, prawda? Chociaż jedna osoba. A że byłem to akurat ja, no to już trudno. Nie da się inaczej.
- Musiałem czekać aż wyjdą goście. To chyba logiczne – odpyskowałem. Moja koleżanka pokojówka, była jedyną osobą, której tak pyskowałem. Ponieważ mogłem sobie na to pozwolić.
- A tą wodę to niby kto posprząta?! – wskazała ręką na wylane wiadro. Z ironicznym uśmiechem spojrzałem na jej nowe tipsy, które były chyba jeszcze dłuższe od poprzednich i miały jeszcze bardziej oczojebny kolor.
- Jeśli tak bardzo chcesz to pozwolę ci po mnie posprzątać skarbie. Możesz wszystko wylizać do czysta – w ostatniej chwili uchyliłem się przed pięścią mknącą w moją stronę. Koleżanka, z którą się właśnie sprzeczałem była tak zwaną żyletą. Przynajmniej reszta personelu tak o niej mówiła. Mieszaniną Gotha z amerykańską sweet dziewczyną. Więc błyskotliwie mówiąc oczy bolały, jak się na nią patrzyło.
- Co tu się dzieje? – Usłyszałem za sobą spokojny, męski głos i aż zamarłem. Odwróciłem się tak, jak zazwyczaj odwracają się aktorzy w strasznych filmach, kiedy za nimi stoi jakaś okropna bestia.
- To ona wywróciła moje wiadro – wskazałem palcem na koleżankę i uśmiechnąłem się do naszego portiera przymilnie. Nasz portier był bardzo złym człowiekiem. Bardzo dużo wymagał, był bardzo zrównoważony i miał dużą władzę, ponieważ cieszył się dużym respektem. Ja niestety również musiałem się przed nim uniżyć.
- Posprzątaj to szybko. A ty rób co masz robić – powiedział do nas i zmierzył nas srogim spojrzeniem szarych oczu. Chociaż muszę przyznać, że z chłodem trójki panów, których przed chwilą widziałem nawet nie ma co konkurować.
- Zapłacisz mi jeszcze! – Syknęła moja koleżanka i zacisnęła usta w bardzo cienką kreskę co spowodowało, że jej krwisto czerwona szminka rozmazała się trochę. Kiwnąłem jej tylko głową i wszedłem pośpiesznie do windy. Mam nadzieję, że na górze będą mieli wiadro z mopem. Bo nie chce tutaj wracać.

Kiedy zajechałem na górę poszedłem do jakiejś pokojówki, która na szczęście dysponowała moimi dwoma przyjaciółmi. Skierowałem się do pokoju 324.
Zapukałem i kiedy nikt mi nie odpowiedział, otworzyłem drzwi sam specjalną kartą. Wszedłem i już cieszyłem się, że w pokoju nikogo nie ma (wolę sprzątać w samotności, niż słuchać żalów i obelg od gości) i nagle rozległ się głos.
- To ty? Jednak przyszedłeś! – Z pokoju wybiegła przeraźliwie chuda dziewczyna. O podkrążonych oczach, zapadniętych policzkach i z kilkoma śladami ukłuć na przedramieniu. Spojrzałem na nią z szeroko otwartymi oczyma. Była naga i… i… i miała różowe włosy i… no i w tym miejscu też miała różowe włosy i chyba otworzyłem buzie ze zdziwienia.
- Kim jesteś?! – Wrzasnęła i zakryła się momentalnie jakimś płaszczem czy czymś.
- E… Eee… Ja? – Wyjąkałem błyskotliwie. Dziewczyna składała się tylko ze skóry i kości. Biustu nie miała prawie wcale. Żebra mogłem policzyć stojąc nawet kilometr od niej, a rączki i nóżki miała chyba chudsze od gałązek. Cud, że jeszcze chodziła.
- Po co tutaj przyszedłeś?! – Zapiszczała, a ja miałem wrażenie, że jej głos też chyba choruje na anoreksje.
- Jestem pokojówką. Przyszedłem posprzątać rzygi w toalecie – odpowiedziałem pośpiesznie i za późno zorientowałem się, że nie była to zbyt dobra odpowiedź. Dziewczyna zmarszczyła różowe brwi i już miała coś powiedzieć, gdy nagle zadzwonił jej telefon. Machnęła więc na mnie ręką i pobiegła w stronę komórki. Ja w cichym westchnieniem weszłam do kibla. I kiedy otworzyłem drzwi to aż słabo mi się zrobiło. Oprócz rzygów była jeszcze krew i jakiś niezidentyfikowany przeze mnie płyn, którego jednak pochodzenia wolałem nie dochodzić. Powiem tylko, że uwalona była cała łazienka, więc miałem dość dużo sprzątania. Zacisnąłem zęby i ubrałem maskę podobną do tych, które noszą lekarze podczas operacji. Z mopem i wiadrem zacząłem czyścić.
- Brzydzisz się mną? – Po jakichś piętnastu minutach usłyszałem głos dziewczyny za sobą. Aż podskoczyłem, tak mnie przestraszyła. A już się ucieszyłem, że zasnęła.
- Nie, czemu?
- To dlaczego założyłeś maskę?
- Muszę mieć maskę, takie są wymagania – Teraz poszło mi chyba lepiej niż poprzednim razem.
- Jestem Sakura.
Spojrzałem na nią, po czym kiwnąłem głową. Nie mam zamiaru się jej przedstawiać, kurde no. Ona jest jakaś dziwna.
- A Ty? – Zapytała i już wiedziałem, że nie odpuści. Po raz kolejny posłużę za ciotkę dobrą radę i będę musiał wysłuchiwać problemów bogaczy. Nawet nie wiecie jakie to jest uciążliwe.
- Nazywam się Naruto, proszę pani – och… nagle przypomniałem sobie o zasadach dobrego wychowania.
- Powiedz mi Naruto – w tym momencie przerwała, chociaż nie wiem dlaczego. Może zrobiło jej się słabo, może nie podobało się jej moje imię, a może po prostu się jej coś przypomniało. – Powiedz mi Naruto fajnie się tak sprząta takie kible? – zapytała po kilku minutach pewniejszym głosem. Ja, kiedy usłyszałem to pytanie niekontrolowanie prychnąłem, ale szybko się opamiętałem i zacząłem kaszleć.
- Lepszej roboty i tak nie dostanę.
- A kim byś chciał być? – Spojrzałem na nią z wątpliwością. Lepiej powiedzieć co myślę, czy być uprzejmym?
- Nie wiem proszę pani – postanowiłem grać porządną pokojówkę.
- Myślisz, że praca modelki jest fajna?
- Nie znam się na tym. – Uprzejmość opiera się na niewiedzy, wiedzieliście o tym? To najlepszy sposób, żeby odstraszyć od siebie klientów.
- Myślisz, że nadaję się na modelkę? – A ona wciąż pytała. Cholerna małpa, no! Nie da mi spokoju?!
- Tak.
- Podniecam cię swoim wyglądem? – Zanim się zorientowałem podeszła do mnie i złapała mnie za ramiona. Pomasowała mnie trochę, po czym pochyliła się i pocałowała mnie w skroń. – Jeśli zrobisz mi dobrze, dostaniesz większy napiwek – wymruczała wprost do mojego ucha, a ja zamarłem.
- Nie jestem dziwką.
- Och! – Krzyknęła i popchnęła mnie lekko. O mało nie przewróciłem się na brudną podłogę. – Taka kobieta jak ja proponuje ci, żebyś z nią szedł do łóżka, a ty jeszcze odmawiasz?! Naruto… - powiedziała niskim, seksownym głosem. – No dalej. Nie będziesz później musiał tego sprzątać. Daj mi kilka chwil zapomnienia.
- Zapomnienie to pani ma, kiedy sobie wciska kokę w żyły – powiedziałem, zanim zdążyłem pomyśleć. Dziewczyna zmarszczyła brwi, a ja pośpiesznie wstałem i ściągnąłem maskę.
- Chcesz wylecieć ze swojej podrzędnej pracy? – Syknęła w moją stronę i złapała mnie za koszulkę. Dziwnie było trochę, kiedy ściskała ją mocno w swoich małych rączkach. – Wiesz, że mogę wyjebać cię do pierdla na pół twojego nędznego życia?!
Przymknąłem oczy. Wśród smrodu wymiocin, z anorektyczką, zaćpaną modelką o różowych włosach wzdłuż i wszerz, mam przeżyć swój pierwszy raz. No po prostu aż mi stanął z wrażenia!
- Chodź! – Syknąłem i złapałem za jej nadgarstki. W miarę delikatnie pociągnąłem Sakurę w stronę łóżka. Brutalnie ją na nie popchnąłem i pochyliłem się nad nią z nieco skwaszonym wyrazem twarzy. W zwolnionym tempie zacząłem się nad nią pochylać i kiedy złożyłem na jej ustach subtelny pocałunek i kiedy różowo-włosa wepchnęła mi język do buzi, drzwi się otworzyły. Momentalnie się od niej oderwałem i spojrzałem w kierunku wejścia z wielkim bananem na gębie. Miałem ochotę rzucić się na szyję mojemu bohaterowi, bez względu na to, czy będzie to Stara Flądra, koleżanka sweet goth, portier, czy…
- Przyszedłeś! – Zapiszczała Sakura i podniosła się z łóżka. Cała drżała. Jej wielkie zielone oczy przybrały wyglądu… no, tego co miała w ubikacji. Twarz też miała podobną barwę.
- Chyba przeszkadzam.
- Nie! Nie! – Wrzasnęła i popchnęła mnie nieco za mocno. Uderzyłem o szafkę przy drzwiach, a jakiś kosztowna waza zachwiała się niebezpiecznie i już spadała, kiedy w ostatniej chwili ktoś ją złapał. Tuż przy ziemi. Wypuściłem głośno powietrze. Ktoś miał czarne włosy, czarne, kocie oczy i wiśniowe usta.
- Dostałaś się? – Zapytał nawet na mnie nie patrząc.
- Ja…? Znaczy ja…
- Dziękuję – powiedziałem nagle, żeby zwrócić uwagę bruneta na siebie.
- Proszę – powiedział cicho, ale nie odwrócił się w moją stronę. – Więc?
- Nie przyjęli mnie – Sakura spuściła wzrok. – Nie! Czekaj! Ja się dostane! Obiecuje, zrobię wszystko, żeby się dostać! – W ostatniej chwili złapała mężczyznę za ramię, kiedy już się odwracał do drzwi.
- Nie mamy o czym rozmawiać – powiedział spokojnie i niesamowicie chłodno. Jeszcze nigdy u nikogo nie słyszałem takiej obojętności.
- Ale… błagam zostań. Bez ciebie jestem nikim – różowo-włosa rozryczała się już na dobre.
- Jesteś żałosna – skwitował ją nieznajomy. Z lekkim grymasem na twarzy zabrał dłoń dziewczyny, ze swojego ramienia, po czym wyszedł. Przed zamknięciem drzwi obdarzył mnie jeszcze znaczącym spojrzeniem.
- No i co narobiłeś?! – Zanim zdążyłem się zorientować dostałem po głowie kosztownym wazonem. Właśnie tym, który uratował brunet. Syknąłem i upadłem na podłogę. Czułem jak coś gorącego spływa mi wzdłuż karku.
- Co ty cipo robisz?!
No i dostałem w pysk.
- Jak śmiesz się tak do mnie odzywać?! Wynoś się! – Złapała mnie za włosy i szarpnęła w stronę wyjścia. Przez chwilę myślałem, że straciłem przytomność. Bolało mnie tak mocno, że zachciało mi się rzygać. Najlepiej znowu się przyczołgać do kibla tej kurwy i tam się wyrzygać, co?
Leżałem tak chwilę i kiedy miałem się podnosić poczułem zimną dłoń na czole.
- Wstawaj frajerze.
Otworzyłem oczy i zobaczyłem twarz bruneta nad sobą.
- Spadaj! – Fuknąłem w jego stronę i zmrużyłem oczy. – Przez ciebie mnie teraz wyrzucą!
- Na pewno nie przeze mnie.
- Ej! – Podniosłem się, ale niestety lekko się przy tym zachwiałem i chcą lub nie musiałem złapać się ramienia nieznajomego. – Głowa mnie boli.
- Chodź – czarnooki westchnął i wziął moją rękę. Przewiesił ją sobie przez ramię i zaczął mnie prowadzić gdzieś korytarzem. Mężczyzna pachniał drogimi perfumami i kasą. Już miał mnie wprowadzić do swojego pokoju, gdy z korytarza wyszła się nagle Tsunade. No rzesz kurwa! Czemu akurat w takim momencie?! Gdybym mógł zacząłbym walić głową w mur.
- Jezus Maria! – I zaczęła się szopka… Prawie jak w Boże Narodzenie.
- Przepraszam. Niechcący uderzyłem w niego drzwiami.
- I dlatego ma całą twarz we krwi?! Jezus Maria! Jezus Maria! – Czułem jak mój mózg wylewa się razem z tą cholerną krwią. – Pewnie znów coś zmajstrował! Jak ja cię tylko dorwę! Przez tydzień nie będziesz mógł siedzieć tak ci żyć złoję?!
- Co? – Usłyszałem nad uchem szept bruneta i no nie mogłem się powstrzymać. Powiedział to tak pełnym, no… pełnym czegoś tam głosem, że musiałem wybuchnąć śmiechem. Trochę oczywiście skrzywionym, przez moje ciężkie rany.
- Oddaj mi go! – Zapiszczała i wyrwała mnie z rąk czarnookiego. – Teraz mnie popamiętasz dopiero!

Nie dostało mi się aż tak bardzo. Chyba ten brunet poprosił, żeby mnie nie biła, bo to przecież niemożliwe, żebym dostał od Starej Flądry tylko jeden raz, no nie? I to nawet tak lekko, że nawet nie mam siniaka! A później Tsunade mi jeszcze głowę opatrzyła. Już miałem się cieszyć i miałem mieć krótki odpoczynek, kiedy nagle w pralni pojawił się sam menadżer hotelu. Jego mina nie była zbyt pozytywna i najgorsze było to, że patrzył właśnie na mnie.
- Uzumaki – Zaczął cichym, syczącym głosem. – Wylatujesz! – Dodał głosem warczącym.
- Za co?! – Wrzasnąłem i podskoczyłem ze swojego posłania.
- Chciałeś zgwałcić dziewczynę z pokoju 324! – Menadżer podszedł do mnie i chciał dać mi w pysk, ale w porę się odsunąłem. Czemu do jasnej cholery dzisiaj muszę robić za worek treningowy?! Zadałem sobie retoryczne pytanie, po czym przyszedł portier i pokazał mi jakiś papierek, który po głębszym zapoznaniu się z jego treścią okazał się moim zwolnieniem. – Powinieneś dziękować jej, że nie poda nas na policję!
- Nic jej nie zrobiłem! – Syknąłem i zbliżyłem się do menadżera. Pan Ważny wyglądał prawie jak gejsza. Miał idealnie biała, trupią twarz no i skośne oczy. Jego asem w rękawie był rekordowo długi język. Kiedyś nawet dyskretnie zaproponowałem mu, żeby zgłosił to do tego sławnego Guinessa, ale się strasznie zdenerwował. Ja bym się cieszył, gdybym miał jakiś fajne skrzywienie. Przynajmniej byłbym sławny.
- Wynoś się stąd zanim wezwę policję.
- Możesz sobie wsadzić język o tam głęboko, wstrętny gadzie! – Pomachałem ręką w nieokreślonym kierunku, po czym prychnąłem teatralnie pod nosem. Z uniesioną wysoko głową odeszłam w blasku chwały i śpiewie tego anioła co się Gloria nazywał. Kiedy wyszedłem z hotelu znowu znalazłem się na ulicy. Miałem jedno wielkie gówno i bagaż doświadczeń jako pokojówka. Kurde no, nawet nie miałem żadnego planu na przyszłość! Gdybym miał teraz jakiś kamień pod nogami to najchętniej wykopałbym go w kosmos. Zszedłem kilka stopni w dół, po kamiennych stopniach, które prowadziły do głównego wejścia do hotelu Hiltona. Przysiadłem mniej więcej w połowie, tak nieco z boku, żebym znowu nikomu nie przeszkadzał. Oparłem głowę o jakiś tam murek i zanurzyłem się w marzeniach, o tym jak… jak… jak mam jakieś marzenia i dążę do ich realizacji.
Szczerze powiedziawszy to cholernie trudno wymyślić sobie przyszłość. Przynajmniej dla mnie. Naruto Uzumaki nie jest szczególnie w niczym dobry (przynajmniej do tej pory nie ujawnił się mój wspaniały talent), nie jest też typem człowieka, który lubi marzyć. Bo marzenia są gorzkie, a jednocześnie bardzo, bardzo słodkie. Są jak jedzenie. Im więcej się ich je, tym rośnie nasza waga. A ja nigdy nie chciałem być otyły. Nie chciałem również żyć w iluzji. Wolę najgorszą rzeczywistość. Wtedy rozczarowanie nie boli tak bardzo. Nie upada się tak mocno i nie dotyka brutalnie dna.
- Cholera – westchnąłem teatralnie. Te rozmyślania zaczynają mi już szkodzić. Przetarłem dłonią zmęczone oczy i rozejrzałem się w koło. Kiedy natrafiłem na wejście do hotelu, aż zadławiłem się śliną. – Co ty masz na sobie? – zapytałem patrząc na znienawidzoną różową landrynę. Hm… i widzicie, tutaj macie przykład zbyt częstego zanurzania się w krainę marzeń.
- Nic ci do tego! – Burknęła i nawet na mnie nie spojrzała. Powoli zaczęła iść w dół, po schodach. – Wybieram się naprawić to, co ty zniszczyłeś!
- To chyba założyłaś zły strój…
- Coś ci w nim nie odpowiada?! - Sakura zmrużyła wściekle oczy i w końcu się na mnie popatrzyła. Ja uśmiechnąłem się lekko.
- W takiej… kreacji – przerwałem, przyglądając się dokładnie owej kreacji – to ja bym się wybrał na jakąś imprezę, gdzie jest ciemno jak w dupie.
- Nie wiedziałam, że nosisz damskie ciuchy.
- No widzisz. A założyłaś, że jestem takim ogierem. Najwyraźniej zbyt pochopnie oceniasz ludzi.
Zapadła chwila ciszy. Sakura przybliżyła się do mnie.
- To co nie tak z tą sukienką?
- A jak myślisz?
- No… jest za bardzo wyzywająca?
- Nie. Jest różowa. A ten krój sprawia, że jesteś jak z plastiku. Powinnaś założyć coś, co cię optycznie powiększy. I ten zestaw kolorów również nie pasuje do twojego typu... urody - nie byłem pewny co do ostatniego słowa.
- Ale ja zawsze się tak ubieram. Jestem modelką i dużo mężczyzn zwraca na mnie uwagę.
- Zwracają na ciebie uwagę chyba nie ci, co trzeba – mimowolnie uśmiechnąłem się ironicznie. Jakaś żyłka powiększyła się na czole dziewczyny i zaczęła pulsować szybko. – No i na miłość boską zrób coś z tym czołem! Wygląda jak przednia szyba w samochodzie!
- Coś ty powiedział?!
- Ja ci tylko doradzam – wzruszyłem ramionami. – Jak nie chcesz moich porad, idź tam gdzie masz iść i się ode mnie odczep. Wywalili mnie z roboty przez ciebie. W ogóle nie powinienem z tobą rozmawiać!
- Przepraszam – powiedziała, a ja spojrzałem na nią zaskoczony.
- Ty?
Ona nie jest przecież zdolna do skruchy.
- Pomożesz mi wybrać odpowiedni strój? Muszę dostać się do agencji modelek i… no jak mnie nie przyjmą to będę miała zniszczone całe życie! Jesteś moją jedyną nadzieję! – Żeby przypieczętować swoją desperacką mowę, rzuciła mi się na szyję.
- A niby jak ci mam pomóc, jak nie mogę wchodzić do hotelu?
- Nie martw się. Wszystko odkręcę. Proszę pomóż mi! – Pisnęła i no musiałem się nad nią zlitować. Bo przecież jeśli ktoś chce zmienić świat, to najpierw powinien zacząć od własnej garderoby, jak to mówią. Albo tak nie mówią? No nie ważne.

- Jestem genialny.
- Myślisz, że mi się uda?
- No ależ oczywiście. Jak pójdziesz na to spotkanie w sprawie pracy, to nic nie mów. Wystarczy, że będziesz pozowała i wszystko będzie dobrze! – Jeszcze raz spojrzałem na swoje dzieło. Byłem naprawdę genialny i fenomenalny. Trzeba niemałego talentu, żeby z tego czegoś zrobić kobietę.
- Dzięki.
Wyszliśmy za zewnątrz. Nikt mnie w hotelu nie złapał, więc Sakura nie mogła wyjaśnić tego, że jestem niewinny. Patrzyłem jak idzie po schodach. No i znów nie mam co robić.
- Zajmowałeś się kiedyś modą? – usłyszałem za sobą znajomy głos. Odwróciłem się.
- Nie.
Nie muszę chyba mówić z kim mam do czynienia, prawda?
- A co?
- Chcesz spróbować?
- Mam być modelem?
- Nie – uśmiechnął się. – Kimś dużo lepszym. Jestem Sasuke – czarnooki wyciągnął w moją stronę rękę. Spojrzałem na nią, później na mężczyznę, znów na rękę i znów na mężczyznę. Brwi Sasuke uniosły się ku górze.
No… to przynajmniej jest jakiś plan.
- Naruto.
Sasuke uśmiechnął się.