sobota, 28 listopada 2009

Kicz

Minęły trzy lata odkąd poznałem Naruto. Dziewięćset dwa dni odkąd się z nim przespałem i osiemset osiemdziesiąt dziewięć, kiedy zostaliśmy parą. Nasza firma była gigantem. My byliśmy na szczycie. Przez tak długi okres czasu byłem przy Naruto szczęśliwy. Bezpieczny. Nie utonąłem. Wierzyłem, że przy Uzumakim nie mogę utonąć. Czułem to uśpioną intuicją człowieka zakochanego. Nie wiem czy moje zakochanie może równać się z miłością. Nie znam się na miłości. Boję się, że kiedyś przyjdzie zły czas, a ja nie będę mógł się obronić, ponieważ będę zbyt pochłonięty bronieniem Naruto. I kiedyś przyjdzie dzień, w którym utonę.
W snach widziałem, że Naruto nie będzie kołem ratunkowym. Nie będzie też statkiem, którym będę mógł spokojnie wrócić na ląd. Paraliżowała mnie myśl, że mój przyjaciel stanie się wyspą, do której nie będę miał sił dopłynąć.
Bo tak naprawdę jestem słabym człowiekiem. Zwykłym tchórzem z limitem dobroci.


Uśmiechnąłem się i wstałem z łóżka. Wczoraj z Naruto długo się kochaliśmy, dlatego teraz blondyn spał jak zabity.
Lubiłem takie poranki. Lubiłem być budzony przez wiercącego się na łóżku Uzumakiego. Czasami czuć było jeszcze w powietrzu zapach seksu. Był on jednak tak subtelny i delikatny, że prawie wyimaginowany. I zawsze, kiedy w końcu znudziło mi się wsłuchiwanie w oddech blondyna wstawałem i szedłem wziąć szybki prysznic. Później kierowałem się do kuchni, by zrobić temu matołowi śniadanie. Był to czas, w którym w pełni mogłem nacieszyć się ciszą.
Uśmiechnąłem się lekko i zacząłem przygotowywać śniadanie.
Zazwyczaj kuchnia była jasno oświetlona przez poranne promienie słońca. Teraz jednak niebo było zachmurzone. W powietrzu czuć było groźbę deszczu. I nagle całe pomieszczenie nie wydało się już takie ładne jak na początku. Cień jaki rzucały sprzęty kuchenne był długi i posępny.
Taka kuchnia była zapowiedzią czegoś niedobrego.
Kiedy skończyłem przygotowywać śniadanie włączyłem mały telewizor zawieszony nad kuchennym blatem. Kiedy natrafiłem na kanał muzyczny pogłośniłem. Bardzo pogłośniłem. Był to wyjątkowo skuteczny budzik dla Naruto. Uśmiechnąłem się mimowolnie, kiedy w kuchni stanął zaspany Uzumaki.
- Dobry dzień.
- Dzień dobry.
- Budzisz mnie tą piosenką już piąty raz – chłopak wskazał palcem telewizor. Zmarszczył nos i usiadł naprzeciwko mnie.
- Więc chyba ją polubiłeś?
- Nie.
Podałem blondynowi śniadanie, po czym zerknąłem na ekran telewizora. Jakaś dziewczyna udawała, że śpiewa. Wyginała się przy tym na wszystkie strony. Najprawdopodobniej była to wskrzeszona królewna muzyki pop – Britney Spears.
I w jej brzydkiej balladzie o miłości zamilkliśmy.

- Czemu nie jesz? – Zapytałem po kilku minutach niebieskookiego, który siedział wpatrzony w jakiś punkt za oknem.
W Uzumakim przerażające było to, że czasem się zwieszał. Nie było w tym jednak nic zabawnego. Bałem się chwil, w których jego twarz stawała się bledsza, a oczy lśniły niezdrowym blaskiem nocnego miasta, w którym można znaleźć jedynie samotność. Nigdy nie zapytałem o czym wtedy myśli. Bałem się, że kiedy się ocknie powie coś strasznego.
- Chyba kibel się zatkał.
Spojrzałem na niego ze zdziwieniem, po czym westchnąłem cierpiętniczo.
- Ja go raczej nie będę naprawiał.
- Myślisz, że Hinata umie naprawiać kible?
- W końcu za coś jej płacimy. Jedz – dodałem po chwili, kiedy Naruto nadal nie tknął śniadania. Chłopak w końcu mnie posłuchał i zabrał się za jedzenie.
Hinata przyszłą akurat wtedy, gdy zjedliśmy posiłek. Przyszła w samą porę, żeby posprzątać.
Hinata była podobno najlepszą pokojówką na Manhattanie. Była doskonałym przykładem kobiety wyzwolonej, która pomimo swojego wykształcenia i pieniędzy, sprząta ludziom kible. Bo podobno najważniejsze jest to co się kocha i robi najlepiej.

Nasze życie nie różniło się od życia przeciętnego zjadacza chleba. A może powinienem powiedzieć, że nasze życie nie różniło się od życia przeciętnego amerykańskiego milionera?
Wstawaliśmy późnym rankiem. W południe chodziliśmy do głównej siedziby domu mody, a wieczorem prowadziliśmy wystawne życie gwiazd. Czasem wyjeżdżaliśmy za granicę. Czasem robiliśmy sobie wolne od wszystkiego i po prostu cieszyliśmy się życiem. Ale czasami mieliśmy tyle pracy, że musieliśmy zerwać kilka nocy, by ze wszystkim się uporać. Po raz pierwszy lubiłem swoje życie.
I ze szczęściem przychodzi czas przed utratą go.
- Sasuke – usłyszałem cichy głos przy uchu. Odwróciłem się, by zobaczyć jak Naruto uśmiecha się do mnie lekko. – Tyle myślisz, że aż ci para z uszu leci – zaśmiał się, po czym spojrzał w okno samochodu, którym jechaliśmy do firmy. Patrzył w nie zupełnie tak jak ja kilka chwil temu. Lekki uśmiech nie schodził mu z twarzy.
Naruto nie bał się ani dnia jutrzejszego, ani dzisiejszego, ani też wczorajszego. Czasami miałem wrażenie, że Naruto nie boi się niczego. Kiedyś na pewno z nim o tym porozmawiam. Na pewno kiedyś. Chciałbym znać prawdę.
Wysiedliśmy i udaliśmy się do siedziby naszej firmy. Twarze mijanych ludzi śmigały mi przed oczyma niczym światła miasta widziane z jadącego samochodu. Najgorsze było jednak to, że ludzie wydawali się kupką nieszczęścia zamkniętą w ludzkim ciele.
Taki chyba był mój świat, gdy patrzyłem na niego przez różowe okulary.
Westchnąłem, po czym pocałowałem Naruto w usta, gdy jechaliśmy windą na ostatnie piętro. Blondyn wydał się zaskoczony, ale przytulił mnie do siebie i po chwili pogłębił pocałunek.
- Robiliśmy to już w windzie? - Zapytałem.
- Niee… - Uzumaki oderwał się ode mnie i zaśmiał cicho. Następnie zjechał swoim giętkim językiem na moją szyję. Blondyn czasem lubił dominować, a czasem zachowywał się jak niedołężny Kopciuszek czekający na swojego księcia z bajki. Ja lubiłem bawić się jego huśtawkami nastrojów, dlatego czasem pozwalałem mu na nieco więcej.
- Ile pięter zostało nam do końca?
- Dwadzieścia. I nikt na nich zazwyczaj nie wsiada – Spojrzał na mnie z błyskiem w oku i uśmiechnął się jak drapieżnik, który właśnie schwytał swoją ofiarę. Zaśmiałem się cicho widząc takiego blondyna. Chociaż muszę przyznać, że takiego go lubiłem najbardziej.
- Nie zdążymy – zauważyłem.
- Wiem – odpowiedział pośpiesznie i kątem oka zerknął na mały ekran nad drzwiami windy. Miałem wrażenie, że licznik zwariował, a winda mknie w górę z siłą rakiety kosmicznej. Zaraz potem poczułem dłoń w spodniach. Nie czekając na nic złapałem blondyna za pośladki i przyciągnąłem bliżej siebie. Kiedy chłopak jęknął cicho pochyliłem się nad jego uchem i zacząłem je całować.
Nagle winda stanęła, a drzwi rozsunęły się. Powoli oderwałem się od Naruto zdziwiony i rozzłoszczony. Nie zabrałem jednak dłoni z jego pośladków.
W drzwiach zobaczyłem swojego ojca.


- Po co tutaj przyszedłeś?
Chyba nigdy nie zapomnę miny, kiedy ojciec zobaczył mnie i Uzumakiego. Później poprosił, żebym z nim porozmawiał. Zgodziłem się.
- Nasza firma potrzebuje pieniędzy. Upadamy – odpowiedział po zbyt długiej chwili milczenia. Wydał mi się teraz taki bezbronny i zagubiony. Bruzdy na jego twarzy pogłębiły się od naszego ostatniego spotkania. Jego oczy były surowe, dumne i zmęczone. Przez jego czarne włosy prześwitywały siwe odcienie.
- Itachi nie wyciągnął was z kryzysu? – Starałem wyzbyć się ironicznego tonu, ale nie udało mi się to zbyt dobrze. Coś w posągowym obliczu ojca drgnęło. Może nie tego się po mnie spodziewał? Może zobaczył we mnie swoje odbicie?
- Zadłużyliśmy się.
- Dlaczego? – Usiadłem za swoim wielkim szklanym biurkiem, w swoim wielkim skórzanym fotelu. Ojciec stał naprzeciwko mnie z mocno zaciśniętymi pięściami. Och, sądziłem, że już na początku naszego niespodziewanego spotkania rozpracuje moją małą grę. On jednak pogrążał się coraz bardziej.
Jeśli wspaniały Fugaku upada, to i na mnie przyjdzie kolej.
Westchnąłem i odchyliłem się nieco w tył na moim wielkim skórzanym fotelu.
- Pożyczyłem pieniądze, których mi później nie oddano.
- Więc upomnij się o nie.
- Pożyczyłem je swoim przyjaciołom.
Zaśmiałem się cicho słysząc to. Przyjaciele ojca byli niebezpiecznymi ludźmi. Fugaku również za takiego uchodził, ale jego groza przestała już budzić najwidoczniej taki respekt jak kiedyś.
- Dobry zwyczaj nie pożyczaj.
Zapadło milczenie. Wiedziałem, że zaraz usłyszę coś naprawdę godnego uwagi. Czekałem.
Ojciec podszedł do mnie i nachylił się nad biurkiem. Jego oczy były takie jak dawniej. Był w nich ten sam gniew i pogarda. Usta zacisnęły się we wściekłości. Bezsilnej wściekłości.
- Nie będziesz mnie pouczał.
- Człowiek powinien uczyć się na błędach. Nie pouczam cię, ale nie potrafię ci pomóc.
Myślałem, że ojciec mnie uderzy. Jego ręka drgnęła w taki właśnie sposób. Nie zrobił tego jednak. Bez słowa wyszedł z mojego gabinetu. Wypuściłem głośno powietrze i wstałem. Powolnym krokiem podszedłem do wielkiego okna. Czułem się tak, jakbym miał cementowe buty, a wokół szyi zaciskał mi się metalowy pręt.
Nie pomogłem swojej rodzinie.

- Cii.
Nawet nie wiedziałem kiedy Naruto wszedł do gabinetu. Nie wiedziałem również ile tak stałem przy oknie i gapiłem się na panoramę Nowego Jorku. Czarne ściany pomieszczenia, w którym byłem, stały się schronieniem. Nie chciałem się stąd ruszać.
- Firma Ojca bankrutuje.
- Wiem.
- Chciał ode mnie pożyczyć pieniądze.
- Wiem.
- Powiedziałem, że nie mogę mu pomóc.
- Wiem Sasuke, wiem.
Nie chciałem milczeć. Po raz pierwszy w życiu bałem się milczenia przy Naruto. Nagle przypomniałem sobie sytuację w samochodzie, gdy jechaliśmy do firmy. Kiedyś zdawało mi się, że Naruto niczego się nie boi.
- Co będzie jutro?
- Nowy dzień.
- A co było wczoraj?
Nie wiem czy rozumiał to, co do niego mówiłem.
- Wczoraj jest już za nami.
- A dzisiaj?
- Dzisiaj przeżyj dzień najlepiej jak umiesz – wyszeptał do mojego ucha i pocałował je. Odwróciłem się w jego stronę.
- Czego się boisz? – Zapytałem, zaraz po tym jak pocałowałem go głęboko. Blondyn popchnął mnie na moje wielkie szklane biurko. Zaczął mnie powoli rozbierać. Milczał. – Odpowiedz – zatrzymałem jego dłonie, gdy próbował odpiąć pasek. Spojrzał na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. Jego oczy były ciemniejsze niż kiedykolwiek. Było to jeszcze bardziej niesamowite niż wszystko na tym świecie.
- Nie boję się niczego.
- Kłamiesz.
- Tak, kłamię.
- Powiedz mi prawdę.
Naruto wstał. Oparł się plecami o ścianę i zamknął oczy.
- Boję się tylko tego, że kiedyś ode mnie odejdziesz.
Z wrażenia aż podniosłem się do siadu. Blondyn wciąż miał zamknięte oczy. Uśmiechnął się w dziwny sposób, a na jego twarzy błąkał się złowrogi cień.
Przełknąłem ślinę i podszedłem do niego. Teraz nie powinno być milczenia między nami. Przytuliłem go mocno.
- Nie… - nigdy nie powiedziałem Naruto, że go kocham. Nigdy też nie zapewniłem mu, że będę zawsze. Nie dałem mu niczego na czym mógłby się oprzeć.
- Ej – mruknął i schował twarz w zagłębieniu mojej szyi. Musnął ją kilka razy ciepłymi ustami. – Nie mów tego.
- Nie chcesz?
- Może.


Po tym zdarzeniu Naruto złapał przeziębienie. W ciągu następnych miesięcy zaczął coraz częściej chorować. Były to jednak niegroźne choroby, a on nie stracił nic ze swojej dawnej energii. Nie martwiłem się więc tym tak, jak martwić się powinienem.
Kilka dni temu wykryto u niego nowotwór.
Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, co tak naprawdę znaczy bać się jutra. Teraz moje wcześniejsze lęki wydały mi się tylko raczkowaniem głupiego, nieświadomego bachora.

- Sasuke?
- Co? – Odwróciłem się w stronę Uzumakiego. Znajdowaliśmy się w jednym z najlepszych szpitali w USA. Naruto dostał prywatną salę, w której miał wszystko. Trzy pielęgniarki i jeden lekarz byli do jego dyspozycji.
- Wyniki badań będą dopiero jutro rano. Nie ma sensu żebyś tutaj siedział, masz ważniejsze rzeczy do roboty.
Mój partner aktualnie przebywał czwarty dzień w szpitalu. Cały czas byłem przy nim.
- Nie – warknąłem i wróciłem do patrzenia w okno. Na zewnątrz jakaś matka bawiła się z jednym z dzieci. Drugie siedziało w wózku inwalidzkim i patrzyło w przestrzeń identycznym spojrzeniem jak ja. Miało w sobie tyle samo…
Podczas choroby człowiek powinien być wsparciem, nie balastem.
Przymknąłem oczy.
- Pójdę – powiedziałem w końcu. – Wrócę jutro rano.
- Dobrze. Wyśpij się – Uzumaki uśmiechnął się do mnie, jednak ja nie odpowiedziałem mu tym samym. Bez zbędnych czułości opuściłem jego salę. Poszedłem porozmawiać jeszcze z lekarzem, po czym pojechałem do swojego mieszkania.

Byłem tak zmęczony tym wszystkim, że obudziłem się dopiero w południe. Przez te cholerne dni, kiedy Naruto trafił do szpitala nie przespałem nawet godziny. Nie mogłem wyzbyć się wrażenia, że naprawdę jestem tylko przestraszonym dzieckiem.
Przyszedł zły czas.

- Nowotwór na szczęście nie jest złośliwy. Można go wyleczyć.
Kiedy usłyszałem słowa lekarza poczułem, że stalowy pręt, który ktoś wkręcał w moje plecy zniknął nagle, wypalony przez siłę uśmiechu Naruto.
- To dobrze. Dobrze – szeptał blondyn raz patrząc na mnie, a raz na lekarza. – Kiedy będę mógł wrócić do domu?
- Za trzy miesiące.
Zapadło milczenie. Westchnąłem i podszedłem do leżącego chłopaka.
- Dziękuję, proszę już odejść - powiedziałem do lekarza, po czym zwróciłem się do niebieskookiego:- Wszystko będzie dobrze, obiecuję – pocałowałem lekko spocone czoło blondyna. Jego włosy pachniały szpitalem. Skóra była sucha i szorstka, a oczy stały się matowe tak samo jak świat widziany zza okna.
Ponieważ trzeba walczyć ze złym czasem, będę przy Naruto już zawsze.


Naruto nie mógł wrócić do domu po trzech miesiącach. Nastąpiły komplikacje, w wyniku których Uzumaki przesiedział w szpitalu prawie pół roku. Czułem jednak, że komplikacje nie były związane jedynie z nowotworem, a z czymś o wiele poważniejszym. Zbyt długo z nim byłem, żeby nie widzieć, że coś ukrywa. Najzabawniejsze w tym jest jednak to, iż nie próbowałem dociec prawdy. Byłem tak zmęczony tym wszystkim, że czasami myślałem, że już nie dam rady. Nie miałem w sobie tyle zaparcia i silnej woli co Naruto. Byłem o wiele słabszy. Kiedy patrzyłem na to jak walczył z chorobą często myślałem, że jestem dla niego tylko balastem. Dużo prościej byłoby odejść. Ja nie potrafiłem być już wsparciem. O ile kiedykolwiek potrafiłem nim być.
Naruto na pewno sam poradzi sobie lepiej. Na pewno.

Nasza firma upadła nieco, od kiedy dowiedzieliśmy się, że Naruto ma nowotwór. Nie byliśmy jednak u skraju bankructwa, czy usuwaniu któregoś z naszych zagranicznych zakładów produkcyjnych. Przez te pół roku zatrudniłem tyle ludzi, że wciąż paradoksalnie utrzymywaliśmy się na liście jednego z najlepszych domów mody na świecie. W modzie obecne były zarówno moje projekty jak i Naruto, który tworzył w szpitalu. Było ich jednak wiele, dlatego nasz dom mody nie rozwijał się z taką szybkością jak kiedyś.
Ojciec nigdy więcej nie zaszczycił mnie swą obecnością. Nigdy więcej go również nie spotkałem. Najprawdopodobniej wyjechał do Japonii. Zadłużony i przegrany.

- Zrobię ci herbaty – powoli zacząłem przyzwyczajać się do obecności Naruto w mieszkaniu. Chociaż trudno było mi go traktować tak jak przedtem. Pożądanie ugasiła choroba Uzumakiego. Wszystko się zmieniło. Powoli i emocjonalna więź topniała niczym bryła lodu. Ja stawałem się jak lód, a Naruto nie mógł mnie ogrzać tak jak dawniej.
- Nie – złapał mnie w ostatniej chwili za nadgarstek, kiedy już wstawałem z kanapy. Aktualnie oglądaliśmy jakiś pokaz mody.
- Nie chcesz pić?
- Chcę ci coś powiedzieć.
Zamilkłem i uniosłem brwi, kiedy oczy Naruto nabrały odcieniu, jakiego nigdy przedtem u niego nie widziałem.
- Sasuke – wziął głęboki wdech, jakby miał już nigdy nie oddychać, po czym powiedział cichym, zachrypniętym głosem: - Najprawdopodobniej mam AIDS. Za późno wykryto u mnie HIV.
- Zaraziłeś mnie?
Teraz sytuacja nabrała zupełnie innego znaczenia. Niepewność znikła zastąpiona…
- Nie, chyba nie.
- Co to znaczy chyba?! – Syknąłem i złapałem go za włosy. Pisnął, jednak nie odwrócił wzroku. – Z kim się puszczałeś?!
- Ja nie… - jęknął, gdy uderzyłem go w twarz. Później wyszedłem, ignorując wołanie Uzumakiego. Więź między nami roztopiła się jak zeszłoroczny śnieg. Naruto okazał się wyspą, do której dzięki Bogu nie dopłynąłem. Wolałem utonąć, niż pokochać kogoś, kto na moją miłość nie zasługuje.
Wybiegłem z budynku i skierowałem się do parku. Nawet nie myślałem, gdzie mogę iść. Oczy piekły mnie jak w gorączce, jednak jak na złość nie uroniłem żadnej łzy. Przez ściśnięte gardło mogłem jedynie charczeć niczym dzika bestia wypuszczona na wolność. Każdy mięsień ciała bolał mnie bólem podwójnym.
Naruto ma AIDS.
Kiedy znalazłem jakąś ławkę usiadłem na niej i schowałem twarz w dłoniach.
Naruto ma AIDS. Naruto umrze. Naruto mnie zaraził i Naruto… zdradził mnie, a teraz jest sam.
Z całej siły uderzyłem ręką w drewniane belki.
Miałem Naruto obronić, by sam utonąć. Miałem być z Naruto na zawsze.
Powoli wstałem i spojrzałem w stronę, z której przyszedłem. Oczy wciąż mnie bolały, a wiatr dmuchający w moją twarz był tak zimny, że byłby w stanie zamrozić nawet serce Uzumakiego.
Postanowiłem wrócić.
I kiedy stałem przed drzwiami mieszkania cała chęć powrotu gdzieś wyparowała.
Nie mogę, nie dam rady. Muszę się w końcu wydostać z tego bagna. Ale…

11 komentarzy:

  1. O kurczę. Przez Ciebie doła złapałam..
    Naruto umiera... Mam nadzieję, że w inny sposób złapał HIVa niż przez zdradę. On zbyt bardzo kocha Uchihe.
    Sasuke zapewne cieszyłby się, gdyby Blondyna już nie było w mieszkaniu.
    Notka zajebista.. normalnie nie wiem co napisać...

    OdpowiedzUsuń
  2. Eee to wyżej Pazurek xD

    OdpowiedzUsuń
  3. Not była wspaniałe takiego pomysłu nigdzie nie widziałam nablogu. Mam nadzieję że jakośsię ułoży między nimi =). Czekam już na następną notkę. Pozderki :*:*:*:*
    By: Cloud

    OdpowiedzUsuń
  4. Echhh..
    Posmutniałam jakoś po przeczytaniu tego rozdziału. Jest bardzo dobrze napisany i naprawdę mi się podoba, tylko szkoda, że jest taki.. hmmm.. rzeczywisty. Spodziewałam się tego, że nie zawsze będzie różowo. Ale nowotwór, a potem jeszcze aids.. Szkoda mi Naruto, ale chyba jeszcze bardziej Sasuke. Nie wiem dlaczego, po prostu starałam się wczuć w jego postać. Cierpi zarówno on, jak i Naruto, bo niestety nie potrafił go wesprzeć. Mam jednak nadzieję, że jakoś z tego wybrną, że uda im się przezwyciężyć los, który obrócił się przeciwko nim. A ty im w tym musisz pomóc. xD

    Pozdrawiam serdecznie,
    Arisa-chan. :]

    OdpowiedzUsuń
  5. Moją reakcje już poznałaś, chyba az za dobrze. ^^'Ale... ale normalnie nooooo! Było se tak faaaajnieeee, kiczowatoooo... Nie, żebyś kiczowato pisała, tylko chodzi o to, że opowiadanie miało byc kiczem i świetnie Ci to wyszło, tak śmiesznie, kiczowato i po prostu ten kicz był świetny. A tu kurna BUM! Gwałtowne sprowadzenie na ziemię. W życiuuu! W życiu bym sie tego nie spodziewała. Przez co ten brutalny upadek na ziemię wywarł na mnie jeszcze większe wrażenie. Czytając rodział, od samego poczatku czułam,z e coś się stanie, takie napięcie, ze aż mnie skręcało od środka i tylko sobie myślałam "błagam, niech się nic nie stanie, niech sobie żyją długo i szczęścliwie, niech Sasowi coś do głowy nie przyjdzie i nie zostawi Naruta". No to masz. Zastanawia mnie, czy Naruto nie poczuł się urazony tym, że pierwsza reakcją Uchihy był "Zaraziłeś mnie". Wiem, że to moze byc odruch, ale po trzech latach bycia razem chyba nie tak powinien zareagowac w pierwszej kolejności. Wiem, że potem o Naruto myślała, że umrze, ze sam moze byc chory i wtedy było to jak najbardziej normalne. Te porownania Sasa do wyspy, to z tym tonięciem... Kobieto, mnie to niesamowicie poszuszyło. To tonięcie bylo takie... desperackie. I czy on nie chciał na końcu wrocic do mieszkania, czy do Naruta, bo nie załapałam.
    No, kazałaś mi myślec pozytywnie, ale jeżeli nie zakończy się to dobrze to... to... to nie wiem co, ale na pewno będzie źle! Moja nerwica się pogłębi i umrę razem z nimi, o! Osz nooormaaaalnieeee... Jeszcze wczoraj oglądałam Titanica to już w ogole odleciałam, przed cozami przwijaja mi się tylko złe zakończeniaaaaa! *wyje*
    Koko, ty... ty... TY! No! Masz pisac kolejną częśc, bo ja chcę wiedziec co będzie dalej i rozgrzesz jakoś Sasa, bo mam ochotę mu nakopac. >___<

    Z czaluści Braku-Nadziei-Na-Lepsze-Jutro

    Hibari.

    OdpowiedzUsuń
  6. Rzadko komentuję, a wyjątek dziś zrobiłam tylko i wyłącznie z wrednej złośliwości, także proszę nie spodziewać się ciepłych słów. Z góry przepraszam. Mam zły dzień.

    Chodzi mi o to, że pomysł był naprawdę fajny. Naruto i Sasuke, świat mody, mieszanka wybuchowa dwóch projektantów, romans. Ale pogalopowałaś z akcją tak szybko, że tylko mi to śmignęło wszystko przed oczami (wziuuu!) i nie zostawiło nic po drodze. I bardzo mi się to nie podoba.
    Nie widziałam tam rozwijającej się powoli więzi - widziałam iskrę na początku, potem chłodne partnerstwo (o ile w przypadku Uzumakiego cokolwiek może być chłodne), a potem pożar. Być może nie czepiałabym się, gdyby ten późniejszy pożar przeszył mnie na wskroś - ale ja go tam nie czułam, to ty utrzymywałaś, że on tam jest. A skoro nie czułam pożaru, to nie zaskoczył mnie moment, w którym teoretycznie zgasł, bo dla mnie po prostu nigdy go tam nie było.
    Wydaje mi się, że można to było poprowadzić trochę lepiej.
    Ale to, co mnie zirytowało najbardziej, to błędy czysto merytoryczne. Ja wiem, że szanowna Autorka nie musi być po medycynie, ale wydawało mi się zawsze, że sprawa nowotworów jest tak jasna i oczywista, a w dodatku tyle się o niej mówi, że już nawet dwulatki rozumieją. A tu się okazuje, że nie.
    Otóż. Każdy nowotwór to guz lub po prostu zmutowane tkanki danego organu. I jeżeli nowotwór jest złośliwy, to oznacza, że się powiększa, mnoży, atakuje inne tkanki i w końcu doprowadzi do śmierci. A jeśli złośliwy nie jest, to nie zagraża życiu człowieka, w związku z czym nie potrzebuje szczególnego leczenia. Zazwyczaj po prostu usuwa się chorą tkankę, aby wyeliminować ryzyko uzłośliwienia się. Ot i wszystko. O chemii na nowotwory niezłośliwe jeszcze nie słyszałam... No i jak mi się zdaje, rakiem nazywamy nowotwór złośliwy. Ciocia Wiki mnie popiera. W takim kontekście półroczne leczenie "raka" Naruto wypada bardzo, bardzo zabawnie. Powiedziałabym wręcz - komicznie.

    A przecież w Internecie tyle informacji. Wystarczyło sprawdzić...

    Pozdrawiam,
    Złośliwa i Przemądrzała Sophie

    OdpowiedzUsuń
  7. Czy mi się wydaje, czy ostatnio nie komentowałam?? Nieważne...
    Powiem tak. Zaskoczyło mnie to, że Uzumaki nie chciał usłyszeć zapewnień o miłości od Sasuke. Jednak biorąc pod uwagę jego chorobę jest to zrozumiałe. Nie wydaje mi się jednak, żeby Naruto go zdradził...coś mi tu nie gra.
    Od samego początku wiedziałam, że ten rozdział nie zakończy się dobrze. Powiem, że nawet miałam nadzieję na to, że sprawy się pokomplikują. Może dlatego, że mam taki nastrój.
    Hmmm...czyli Naruto leżał w szpitalu nie z powodu "raka" ale z powodu AIDS. Tak wnioskuję. Szkoda, że Sasuke nie dowiedział się wcześniej, no i że go nie wysłuchał.
    Ta historia z "rakiem" zlała mi się z dramą "Koizora", którą oglądałam dzisiaj w nocy xD No i cholera, trzyma mnie ten nastrój niesprawiedliwości losu. Albo po prostu jestem zmęczona siedzeniem do czwartej...mniejsza z tym.
    Rozdział podobał mi się nadzwyczaj. Wydaje mi się nawet, że lepiej piszesz. Nie ma tych niedomówień, ale może też dlatego, że nie ma tu opisów walk, w których zazwyczaj było to zamieszanie.
    Mimo wszystko uważam, że coś się zmieniło. Zdecydowanie na lepsze.
    Aaa...i chyba jeszcze nie wspomniałam o tym, że nagłówek bardzo mi się podoba, zwłaszcza czerwone spodnie Uchihy..*__*

    OdpowiedzUsuń
  8. Na początek napiszę - miłe zaskoczenie. Gdy wczoraj już nie zdążyłam skomentować u Ciebie, postanowiłam zrobić to dzisiaj. I - bam - pojawił się nowy rozdział. Naprawdę się cieszę i podziwiam, że tak szybko dodajesz kolejne rozdziały. Jak Ty to robisz?; )

    Co do treści:
    Mimo, że na medycynie się nie znam, faktycznie Sophie ma rację, jednak nie do końca. Troszkę przekoloryzowała z tego, co wiem z lekcji biologii (ostatnio akurat miałam ten temat - tak dodatkowo), jednak pewności nie mam. W końcu równie bywa. Ten 'błąd' trochę mi zazgrzytał, ale każdemu się zdarza. Może ten długi pobyt w szpitalu był również spowodowany przez AIDS?
    Co do pomysłu z AIDS - genialny! Jeszcze nigdy się z czymś takim nie spotkałam w opowiadaniu i naprawdę fajnie, że coś takiego napisałaś. Tylko nie fajnie, że tak to się potoczyło. Uchiha zareagował trochę zbyt emocjonalnie, nie dając nawet szans na usprawiedliwienie się, choć w sumie z tego raczej usprawiedliwić się trudno. No, ale w sumie jego zachowanie było zrozumiałe - wystraszył się. Uciekł jak tchórz, za którego notabene się uważał. Zobaczymy, co teraz będzie. Jak to odebrał Naruto. No, i czy Sasuke naprawdę kochał blondyna.

    Wybiegłam trochę w przód, dlatego teraz się wrócę do sytuacji w windzie. Taak, lubię takie akcje. Czy zdąży się? Czy nikt nie przyłapie? Adrenalina, no. I bum, Fugaku Uchiha. Nie dziwię się, że przyszedł prosić o pomoc. W końcu wierzył, że mimo tego, co zrobił Sasuke, ten mu pomoże. Oh, jakie żałosne! Odezwał się dopiero wtedy, kiedy miał problemy, a wcześnie? Wcześniej miał go w dupie, ot co. I dobrze, że mu nie pomógł. Może jestem wredna, w końcu to rodzina, ale mimo wszystko, nie toleruję takiego zachowania i ciszę się, że Sasuke postąpił tak, a nie inaczej.

    Co do Twojego stylu - polepszył się. Robisz coraz mniej błędów, podobają mi się te filozoficzne myśli. Szczególnie ten o wyspie i tonięciu był wspaniały, szczególnie, że na tym oparłaś ten tekst. I, od samego początku udało Ci się wprowadzić klimat. Czuło się, że coś się stanie, że coś się sypie jak uschnięte kwiaty.
    Ten rozdział jest jednym z najlepszych, jakie napisałaś moim zdaniem, patrząc z przymrużeniem oka na sprawę nowotworu. I poprzedni rozdział, w porównaniu z tym, wyszedł jakoś blado. Nie miał tego "czegoś", jednak nie mówię, że był zły. Po prostu brakło mi tam tego Naruto, którego uwielbiam.

    Fajnie, że zmieniłaś tło bloga. Lubię biel i jakoś spasowała mi do tego rozdziału. No, i lubię Omega Plus, więc nagłówek mi się podoba, już od dawna znajduję się w moim zbiorze^ ^
    No, pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  9. Udało ci się ze mnie wycisnąć łezkę :")

    To było wzruszające. Wszystko utrzymane w stylu [łącznie z tłem] i napięciu. That was awsome. Tyle powiem. Piękne było tamto o pręcie wypalonym przez uśmiech Naruto. Naprawdę ładne. Epizod trochę za szybko się skończył, albo po prostu mogłaś więcej rozmyślania Sasuke jak wyszedł z domu dodać przy końcu.

    Dzięki za to opo ;***

    OdpowiedzUsuń
  10. nie, nie, nie i jeszcze raz nie. no nie. ugh!
    już na początku notki śmiałam się, że takie liczenie dni, od poznania się, zaczęcia się spotykać, brzmią jakby ktoś umarł. i śmiałam się, bo to kicz.
    ale teraz jest mi głupio. za ten śmiech. bo skoro naruto umiera nie powinnam się śmiać. i nie powinnam się śmiać, bo dzieje się źle.
    a było tak... cukierkowo. eh.

    OdpowiedzUsuń
  11. No tego to się nie spodziewałam. Gdybym miała przypuszczać coś złego, to raczej, że rodzina Sasuke zniszczy ich firmę czy coś... Choć w sumie tak też nie mogło się stać, bo Naruto na początku fanficka mówi, że jest milionerem.
    Już od początku tej notki powiało jakimś takim przygnębieniem. Te rozważania Sasuke, jakby już miało się coś stać, zawieszanie się Naruto, cienie w kuchni. Co do rozważań Uchihy - miał w sobie takie uczucie, które często niszczą związki. niby jest się szczęśliwym, a cały czas jest strach przed utratą tego, co prowadzi czasem do paranoi (pamiętam z psychologii i jakoś mi to tutaj pasuje).
    W ogóle z punktu widzenia całego ich związku, wydaje mi się on dziwny. Niby jeden się boi utraty drugiego, a po powrocie Naru ze szpitala obaj są dla siebie chłodni i brakuje emocji (chodzi mi o sam fakt powrotu, jeszcze zanim się przyznał, że jest nosicielem).
    Jak się domyślam zakończenie nie będzie dobre - skoro Naruto ma AIDS. Być może pogodzą się z Sasuke, ale to go przecież nie uratuje. Szkoda, nie lubię złych zakończeń i szczerze to nie spodziewałam się tego w opowiadaniu o tytule: kicz. Myślałam, że będzie raczej śmieszne niż tak przygnębiające. Choć to też świadczy dobrze o tym, jak piszesz, bo umiesz wywołać reakcje czytelnika.
    Z ogólną oceną wstrzymam cię do następnego rozdziału (coś mi się wydaje, że ostatniego, ale mogę się mylić).
    Pozdrawiam i życzę weny.
    Sanu

    OdpowiedzUsuń

Proszę pisać komentarz pod najnowszą notką.