niedziela, 27 grudnia 2009

34. Refuge

Wesołych Świąt?

Ostrzegam rozdział baaardzo nudny.

Sasuke splótł palce w koszyczek i wyciągnął dłonie przed siebie. Jego kości trzasnęły głośno. Wielkie płaty śniegu sypały z nieba, a mróz malował piękne kształty na szybie samochodu, w którym brunet siedział. Z radia leciała cicho amerykańska kolęda.
- Dzisiaj wigilia. – Nie wiedział czy jego głos zabrzmiał rzeczywiście tak żałośnie, jak to sobie wyobraził. Włączył nawigator i czekał chwile. W małej popielniczce iskrzył się niedopałek papierosa. Zdrętwiałymi palcami otworzył walizkę, z której wyjął laser i nadajniki. Przez kilka następnych minut przygotowywał resztę sprzętu. Kiedy był już gotowy spojrzał na pustą ulicę. Nieliczne samochody jechały powoli na oblodzonym asfalcie, a przechodnie mknęli do swoich domów. Sasuke przymknął oczy, uśmiechając się do siebie uśmiechem bardzo smutnym. Normalnie nie pozwoliłby sobie na przejaw takiej słabości. Normalnie by zignorował to uczucie i nie roztkliwiał się nad sobą, swoim losem, czy przeznaczeniem. Ale dzisiaj jest wigilia. Podobno w wigilię każdy przez kilka minut staje się lepszym człowiekiem. Przynajmniej tak mówią. A może nie? Może Sasuke znalazł sobie jakieś racjonalne wytłumaczenie swojego… swojej…?
Zaśmiał cię już otwarcie. Założył kapelusz i wyszedł z samochodu. Zachowywał się jak jakaś baba z depresja wielkości Madagaskaru. Nawet nie umiał określić swoich uczuć. Bo tak naprawdę to czego zrobiło mu się żal? Tego, że nic już nie czuje? A może ludzi, których kropnął? Albo tych, których zostawił…
Do rzeczywistości przywrócił go pisk opon i trąbienie jakiegoś wozu. Samochód zatrzymał się dosłownie centymetr przed stającym na środku jezdni Sasuke. Brunet spojrzał na kierowcę, który chyba chciał wysiadać, jednak zrezygnował widząc minę Uchihy. Czarnooki szybko zmył się na drugą stronę. Stanął u podnóża wielkiego budynku. Przy szklanych drzwiach widniała mała tabliczka, której treść zapisana była w trzech językach: japońskim, angielskim, oraz chińskim. Znaki układały się w dwa słowa – bank amerykański. Sasuke zacmokał z dezaprobatą. Zastanawiał się, czy jeśliby ściągnąć jedną tabliczkę, to czy pod nią znalazłaby się druga? Może wtedy pojawiłaby się prawdziwa nazwa budynku? Miał ochotę sięgnąć po wywieszkę i sprawdzić. Nie zrobił tego jednak. Z uśmiechem wszedł przez szklane drzwi do środka. Czuł jak kamery wbijają w niego swoje szklane spojrzenia. Hol był wyjątkowo udaną kopią eleganckich banków amerykańskich. Posiadał kołowy sufit, na środku którego mieściło się jakieś chińskie malowidło. Podłoga wykonana była z piaskowego marmuru. Tak samo jak ściany, pośrodku których znajdował się złoty pasek. W kącie ustawionych było kilka czerwonych kanap, a gdzie się nie obejrzeć, znajdowały się jakieś egzotyczne rośliny. Po prawej stronie mieściła się wielka recepcja.
Nie minęło dziesięć sekund, a podszedł do niego jeden z pięciu ochroniarzy strzegących wejścia. Na początku Sasuke patrzył na niego z pogardą, później mrugnął i kiedy znów podniósł wzrok na mężczyznę, ten zbladł wyraźnie. Uchiha uśmiechnął się tylko i gdy ochroniarz już otwierał usta by krzyknąć, brunet mrugnął po raz kolejny. Jego czarne oczy ponownie zalśniły niczym dwie gwiazdy spadające z nieba. Reszta facetów patrzyła na niego podejrzliwie. Ich kolega odwrócony był do nich plecami, więc nie mogli zobaczyć wyrazu jego twarzy. Czarnooki pstryknął kilka razy palcami przed twarzą ochroniarza. Ten z przerażeniem w oczach zorientował się, że wciąż żyje i coś się wokół niego dzieje. Z prędkością dryfu kontynentalnego odsunął się, przepuszczając tym samym Sasuke. Uchiha uśmiechnął się lekko i zmierzył pewnym siebie spojrzeniem ochroniarzy. Z lekkim uśmiechem skierował się w końcu do recepcji. Tam przywitała go młoda kobieta o zmęczonych oczach i uprzejmym uśmiechu na ustach.
- Na spotkanie. – Kiedy dziewczyna kiwnęła głową, skierował się do windy, która mieściła się tuż obok korytarza. Korytarza, który był jego celem.
Bardzo ciche, a przede wszystkim niekontrolowane westchnienie wydobyło się z jego ust. Zwilżył wargi językiem. Gdyby nie ta cholerna ochrona i recepcjonistka, mógłby bez problemu wejść do korytarza i udać się do skarbca. A teraz musiał odstawiać szopkę.
Szopkę. Och, oczywiście! W końcu są święta! Boże Narodzenie i te sprawy. Czemu nie pobawić się na przykład w świętego Mikołaja?
Metalowe drzwi otwarły się, a ich kontury zapaliły się ładnym, żółtym światłem. Wszedł do nowoczesnego wnętrza windy, urządzonego w odcieniach złota i miodowego brązu. Zdjął kapelusz, który chronił go, przed zbytnim zobaczeniem przez kamery jego twarzy. Teraz musi dostać się na kolejne piętro, a później przejść przez salę bezpośrednio mieszczącą się nad skarbcem. Z niej wyjść na kolejny poziom, by móc dostać się do systemu zabezpieczającego. Później wrócić na piętro i stąd przedostać się ostatecznie do skarbca. Każdy jego ruch był już w góry zaplanowany i nie było mowy o żadnym, nawet najmniejszym błędzie. Chociaż ta kradzież była jedną z trudniejszych jakie przyszło mu wykonywać, to nie tracił nic ze swojej pewności siebie. Spojrzał na zegarek, kiedy szedł szybko długim korytarzem. Na pierwszym piętrze mieściły się biura pracowników. Tutaj utrzymywało się jeszcze wrażenie banku. Na następnych piętrach natomiast, jak Sasuke zdążył się już przekonać, mieściła się - dobitnie mówiąc - baza Ameryki. Tutaj kontrolowano gospodarkę, politykę i przede wszystkim przestępczość w Kraju Kwitnącej Wiśni. Był to również godny pośrednik pomiędzy Chinami, w których Ameryka miała wpływy. Dlatego Sasuke przypuszczał, że na spotkaniu będą obecni przedstawiciele Triady. Zebranie największych bossów mieściło się na ostatnim piętrze wieżowca. Tam Sasuke również zamierzał założyć blokadę.
Dotarł do drzwi i wyjął kartę magnetyczną, którą skopiował od jednej z kobiet pracujących na wyższym poziomie. Przyłożył ją do zabezpieczenia, a to piknęło cicho. Kiedy mechanizm się otworzył Sasuke wszedł do środka. Uśmiech zszedł mu z twarzy, kiedy przed nim ukazał się kolejny korytarz z następnymi drzwiami na samym końcu.
- Co jest kurwa? – Mruknął do siebie, kiedy tuż przed twarzą mignął mu czerwony promień lasera. Zaraz po nim włączyły się kolejne, leniwie przesuwając się po metalowych ścianach korytarza. Sasuke zwilżył usta.

~~***~~

Niebieskie oczy śledziły postać idącą korytarzem. Była coraz bliżej, a rysy jej twarzy wyostrzały się. Naruto wyjął broń. Przycisnął ją mocno do swojego ciała, by stłumić odgłos odbezpieczania pistoletu. Z lekkim uśmiechem zaobserwował, jak przez ułamek sekundy czarne oczy zatrzymują się na kryjówce, w której się znajdował. Ich właściciel zwolnił kroku. Uzumaki wyciągnął lufę pistoletu z kryjówki. Jego palec już zginał się, by nacisnąć spust, jednak nieoczekiwanie na końcu korytarza rozległ się głos. Jego cel odwrócił się zaskoczony, tuż przed kryjówką blondyna. Teraz Naruto mógł go zabić bez najmniejszego trudu. Nie zrobił tego jednak.
- Sai! – niski, wibrujący głos wywołał ciarki na plecach niebieskookiego. Uzumaki zagryzł mocno wargę. Starał się nawet nie oddychać. – Jesteś coraz bardziej nieuchwytny.
- Jestem w końcu szefem Konohy.
- Bynajmniej – ktoś zbliżył się jeszcze bardziej. Nie był jednak wystarczająco blisko, by Naruto mógł go zobaczyć.
- Wracaj na zebranie. Muszę załatwić jeszcze jedną sprawę.
- Skarbiec nie jest bezpiecznym miejscem.
Sai zmarszczył brwi, a jego usta wygięły się w lekkim uśmiechu.
- A to niby dlatego? Nie wiesz nawet, jak skarbiec jest dobrze strzeżony. Kod do drzwi znam tylko ja. Bynajmniej – zaśmiał się cicho, jednak nie udało mu się sparodiować tonu głosu nieznajomego. – Życie to nie film sensacyjny. Tylko głupiec będzie się włamywał do czegoś takiego.
- Nawet, jeśli będzie to…
- A zresztą – przerwał mu Sai głosem nieznającym sprzeciwu. Naruto wątpił jednak, że podziała on na rozmówcę. – Gdyby nie twoja litość nie byłoby tego przedstawienia. Zdajesz sobie sprawę, że za twój błąd zapłaciła nie tylko Konoha?
- Oczywiście – warknął nieznajomy. Jego głos był przytłumiony, jakby zacisnął szczękę z całej siły. Zapadła chwila milczenia. Naruto podejrzewał, że najcięższa artyleria nie została jeszcze wyciągnięta. Czuł, że zaraz dowie się czegoś interesującego.
- Gdybyś zabił Sasuke, kiedy był mały, to ty miałbyś władzę. Teraz musisz czekać na jego błąd.
- Właśnie staram się do niego doprowadzić. Ostatni raz powtarzam, żebyś nie szedł do skarbca. Zrozumiałeś?
- Tak.
Sai odwrócił się i odszedł. Nie spojrzał już na kryjówkę, w której ukrywał się Naruto. Uzumaki czuł, że w korytarzu pozostał jeszcze rozmówca bruneta. Przekrzywił mocno głowę, by go dostrzec.
- Itachi – wyszeptał, zanim nieznajomy nie odwrócił się i również nie odszedł.

~~***~~

Sasuke odchylił głowę w tył w ostatnim momencie, kiedy czerwony promień już musnął jego skórę.
- Jebane zabezpieczenia – zaklął po raz setny. Dopiero teraz zrozumiał, że został oszukany. Najzwyklej w świecie wprowadzony w błąd. On! Sasuke Uchiha dał się nabrać! Do jasnej cholery, przecież to nie wchodzi w grę! I właśnie dlatego zaczął uważać całą swoją misję za sabotaż. Coś było nie tak. – Kurwa – warknął, kiedy musiał paść na ziemię i przeturlać się o kilka centymetrów w przód. Kilka centymetrów! Nawet nie był w połowie. Ile ten korytarz może mieć? Kilometr?! Po raz kolejny pochylił się w przód, tym razem musiał jednak wykonać skok, by nie dosięgnął go laser mieszczący się zaraz przy podłodze. Zastanawiał się, jak komicznie muszą jego wygibasy wyglądać z boku. Zacisnął mocniej zęby i zrobił kolejny unik.
Podejrzewał, że Ameryka nie będzie prostą przeszkodą. Doskonale zdawał sobie sprawę, iż na pewno go czymś zaskoczy. Albo to nie ona go zaskoczyła? – przebiegła mu po głowie jakąś zdradliwa myśl. Może Ameryka o niczym nie wie, a jest ktoś trzeci? A co jeśli został już uprzedzony, a w skarbcu nie znajdzie tego, co chce? Gdyby mógł złapałby się za głowę. W tej sytuacji było to jednak niezbyt dobrym posunięciem. Musiał przecież uważać na każdy gest.
Położył dłonie na podłodze i odepchnął się mocno, kiedy wylądował przykucnął i dłoń postawił tuż za laserem. Po raz kolejny się odbił.
Z lekkim uśmiechem zaobserwował, że jest już coraz bliżej.
Musiał wykonać zadanie. Od niego zależało bardzo wiele. Od niego zależała prawda.
Po niecałej minucie znalazł się przy wejściu. Tutaj lasery już nie dosięgały. Zastanawiał się, dlaczego jego karta magnetyczna ich nie wyłączyła. Przypuszczał, że jej właścicielka nie miała takich wpływów jak przypuszczał. I kolejny błąd krwawo malujący się na horyzoncie.
Dzisiaj po prostu ma zły dzień. Tak, z całą pewnością. To przez to, że pozwolił sobie być słaby i żałować siebie wtedy w samochodzie.
- Przecież jest kurwa wigilia – prychnął niczym rozjuszony kot i spojrzał na drzwi, na których - jakby tego było mało - znajdowała się kolejna blokada. Przymknął oczy licząc do trzech. Kiedy je otworzył zielony laser przejechał na wysokości jego oka skanując je. Po chwili urządzenie zaczęło pikać drażniąco, a mała tarcza, przed którą stał, zamigotała neonową czerwienią. W przypływie nagłego natchnienia mruknął i aktywował swoje spojrzenie. Przycisnął guzik, by powtórzyć procedurę. Miał szczerą nadzieję, iż siatkówka, którą mógł zabijać okaże się również uniwersalna i otworzy mu następne drzwi. Ku jego ogromnej złości nie stało się tak jednak. Piszczący dźwięk znów rozległ się w korytarzu. Już się odwracał, gdy drzwi pyknęły nagle i rozsunęły się tak jak wejście do windy. Na usta Uchihy wpłynął lekki uśmiech. Mężczyzna wszedł ostrożnie do środka. Teraz nie zdziwiłoby go już nic.
Jego źrenice rozszerzyły się lekko, kiedy zobaczył pod sobą szklaną podłogę. Niepewnie postawił drugi krok i kiedy wykonał jeszcze trzeci, drzwi zamknęły się. Przyjrzał się dokładnie pomieszczeniu, w którym się znalazł.
Przynajmniej nie został oszukany aż tak bardzo. Teraz znajdował się w sali, która bezpośrednio mieściła się nad skarbcem. Widział pierwszą jego część. Strażnicy chodzili leniwie w ten i nazad. Gdy przesunął wzrokiem dalej zobaczył, że następna część pokryta jest już metalem. Nie mógł zobaczyć co mieści się w tej połowie skarbca. Podejrzewał, że właśnie tam znajdują się najważniejsze eksponaty. Wejścia chroniły wielkie drzwi.
Kiedy podniósł wzrok zobaczył półki z bronią. Począwszy od karabinów maszynowych, a kończąc na starych rewolwerach. Uchiha zaśmiał się cicho i ostrożnie – tak, by strażnicy z dołu go nie zobaczyli – podszedł do pierwszego regału. Przyjrzał się uważnie pistoletom i zobaczył, że na uchwytach wygrawerowany jest złoty symbol. Przypominał on zwiniętego ślimaka. Sasuke zabrał broń i przejechał po niej palcami.
- Co to jest?
Mężczyzna zreflektował się szybko. Zabrał ze sobą pistolet i ostatni raz spojrzał na podłogę. Ciekawe jak mam niby przejść? – przebiegło mu przez myśl, po czym zaryzykował i wykonał krok na szklanej szybie. Strażnicy, jak z ulgą stwierdził, byli chyba zbyt zmęczeni, by go zauważyć. Po chwili dotarł do kolejnych drzwi, które nie posiadały żadnych zabezpieczeń. Otworzył je pewnie i zobaczył klatkę, w której metalowe schody pięły się wysoko ku górze. Dzięki nim dostał się na kolejne piętro.

- Mówię ci, że coś jest nie tak na drugim poziomie. Ktoś zresetował drzwi do pokoju z bronią – dwaj mężczyźni – strażnicy, siedzieli przy tysiącu komputerów, a szkło odbijało złowrogo ich twarze. Sasuke stał tuż za nimi. Oddychał cicho. Mężczyźni nie wyczuli nic.
- To pewnie ktoś z ludzi Sai`a. Nie myśl sobie, że jak uruchomimy alarm, to Sai nam nic nie zrobi – odpowiedział mu drugi uważnie przyglądając się w jeden z ekranów. Czarne oczy Uchihy podążyły za strażnikiem. Brunet zobaczył w większym, niż pozostałe ekranie komputera okrągły stół, przy którym znajdowało się chyba pięćdziesięciu ludzi. Wśród zgromadzonych rozpoznał Sai`a, Fugaku, Itachiego, oraz szefa Triady – Neij`ego, a także jego kuzynkę Hinatę. Zmrużył lekko oczy widząc ją.
- Sai jest szalony, jeśli sądzi, że przekona ich do czegoś takiego.
- Pomyśl tylko, widzimy wszystkich mafijnych bossów razem.
Mówili jeden przez drugiego, a Sasuke zmarszczył brwi. Wyciągnął pistolet, który zabrał z sali i przyłożył go do karku jednego z ochroniarzy. Metal nie dotknął jednak jego skóry, więc mężczyzna nie mógł wyczuć co się stanie. Uchiha już uprzednio naładował pistolet. Teraz jednym szybkim ruchem odbezpieczył go i strzelił. Kiedy strażnik upadł na ekrany komputerów, odwrócił się drugi, ale Sasuke był szybszy. Rozległ się kolejny strzał. Krew roztrysnęła się na szare ekrany. Brunet z lekkim uśmiechem odciągnął ciała. Mniej kłopotu byłoby, gdyby użył swojego spojrzenia. Postanowił jednak zabawić się i postrzelać. Dawno już tego nie robił. Nie umiał ukryć dziecięcej radośni patrząc na swoje dzieło.
Sasuke lubił uczucie, kiedy jakaś część jego była przerażona tym co zrobił. Druga – silniejsza nigdy jednak nie dawała za wygraną.
Teraz już całkowicie trzeźwym wzrokiem spojrzał na ekran. Usiadł na jednym z foteli i przysunął się do komputera. W tej chwili przemawiał Sai.
-… uważam, że płótna powinny zostać zniszczone. Klucze są wystarczająco dobrze ukryte, a płótna są za bardzo wystawione na światło dzienne. Nie można ryzykować.
- To klucz do naszej cywilizacji – niespodziewanie głos zabrał ojciec Sasuke. Mężczyzna uderzył ręką w stół, a zgromadzeni spojrzeli na niego ze strachem – Dzięki niemu każdy z nas otwiera inne drzwi! Bez nich nie zdziałamy już tego samego.
- Nie można ryzykować! Każdy z nas zna konsekwencje – odezwał się jakiś człowiek, którego Sasuke nie znał. Co zwróciło uwagę bruneta - mężczyzna miał głęboką bliznę na jednym oku.
- Sądzicie, że jeśli zniszczymy płótna, to nadal będziecie taką potęgą?!
- Pozostają jeszcze klucze. To oczywiste, że one są potężniejsze – odpowiedział spokojnie Sai.
- Co dostaniemy za zniszczenie ich? – Niespodziewanie odezwał się Itachi. Sasuke zmrużył oczy.
- Milion, każde.
Sasuke wstał. Nie będzie marnował więcej czasu. Pora w końcu wziąć się za robotę. Podszedł do czarnej skrzynki mieszczącej się na lewo od monitorów. Pokój, w którym się znajdował miał niewielkie rozmiary, chociaż można powiedzieć, że był centrum budynku. Brązowe, przytłaczające ściany i ciemna podłoga, wykonana z bliżej nieokreślonego materiału. Po przeciwnej stronie drzwi mieścił się system monitorujący. Po prawej system z laserami i blokadami, a lewa zarezerwowana była dla czarnej skrzynki, w której mieściła się połowa bazy danych. Sasuke przymknął na chwilę oczy i mocno zacisnął pięść. Otworzenie pudełka było niemal niemożliwe. Skrzynka przytwierdzona była do ściany, albo nawet wybudowana razem z nią. Nie było do niej ani klucza, ani żadnego zamka. Naokoło znajdowało się około tuzina kabelków, które przy dotknięciu skrzynki raziły prądem. A przynajmniej takie były informacje, jakie zdobył Uchiha. Mężczyzna westchnął cicho. Granaty nie wchodziły w grę, ani nawet bazuka by tutaj nie pomogła. Sasuke potrzebował czegoś, co bez większego hałasu pozwoliło dostać się do środka skrzynki. Sasuke potrzebował kwasu siarkowego. Płyn gwarantował jednocześnie spięcie w całym budynku. Uchiha przełknął ślinę i odkręcił butelkę. Uderzył w niego silny, duszący zapach związku chemicznego. Powoli wylał go na czarną skrzynkę. Ta zaczęła się topić. Brunet uśmiechnął się i kiedy wylał cały specyfik z prędkością błyskawicy opuścił pokój. Kiedy był już na schodach rozległ się wybuch, a światło zgasło. Jeszcze szybciej niż to możliwe zbiegł na pierwsze piętro. Wiedział, że zaraz zjawią się ochroniarze, a może nawet policja? Miał świadomość tego, co zrobił, jednak innej możliwości nie było. Inaczej niż przez awarię nie dało dostać się do skarbca.
Znalazł się z powrotem w sali z bronią. Musiał podświecić sobie latarką, ponieważ nawet skarbiec został całkowicie odcięty od świata. A przede wszystkim otwarty. Przykucnął na podłodze i wyjął sprzęt. Przyczepił cztery małe urządzenia po metalowej części podłogi – właśnie tam, gdzie znajdowało się to, czego szukał. Odszedł szybko na bok i włączył urządzenie. Jak podejrzewał metal nie był tak ciężki jak powinien być i niewielki kwadrat został podniesiony ku górze. Urządzenie wystrzeliło ku górze magnetycznymi hakami, które uniosły metal. Sasuke nie czekając na nic zaczepił się linką podłogi i powoli spuścił się (^-^’) na dół.
Zobaczył, że skarbiec oświetlony jest delikatnym białym światłem, które idealnie pasowało do jasnych ścian pomieszczenia. Sasuke widział je do góry nogami, jednak wyłapał takie szczegóły jak obrazy i jakieś posągi. Sai musi być niezłym kolekcjonerem – przeszło przez myśl Sasuke, kiedy zobaczył, że naprzeciwko niego znajduje się wielki stół, na którym było właśnie to, czego potrzebował. Białe światło na blacie podświetlało stary pergamin. Kiedy był już wystarczająco blisko i wyciągał ku niemu rękę ktoś był szybszy. Inna dłoń wypełzła niczym wąż zza stołu po przeciwnej stronie i zabrała papirus. Zaraz potem intruz podniósł się i Sasuke zobaczył parę wielkich, niebieskich oczu.
- Naruto?

wtorek, 22 grudnia 2009

33. Refuge

Dla N. Przepraszam.

Kiedy pierwszy płatek śniegu dotknął policzka Naruto, chłopak odwrócił wzrok od morza i spojrzał w niebo. Powoli zbliżała się noc, więc sklepienie niebieskie nabrało ciemniejszego odcieniu. Gęste chmury przysłoniły Słońce, a znad morza wiał zimny wiatr. Naruto stał nad klifem i patrzył w stronę, z której tutaj przypłynął statkiem. Tak naprawdę statek był jedynym środkiem transportu, który mógł go przewieźć bez zbędnych problemów.
- Samochód już czeka – usłyszał głos za sobą i odwrócił się. Spojrzał obojętnie na niskiego mężczyznę o nienaturalnie skośnych oczach i niezdrowo żółtej cerze. Parodia Azjaty – pomyślał, po czym skinął głową i bez słowa skierował się w stronę małego, osobowego autka, które miało go przewieźć do Tokio.
Gaara zadbał o najmniejszy szczegół jego misji. Od pokoju hotelowego - w którym jak przypuszczał Uzumaki wkrótce zjawi się z wizytą, po listę ludzi, którzy mogliby mu w czymkolwiek pomóc. Zastanawiał się tylko, czy zlecił komuś kontrolowanie ruchów Uzumakiego. Jeśli tak, to zabicie Sai`a miało dużo większe znaczenie niż wskazuje na to cały ten cholerny plan. Natomiast jeśli nikt nie będzie Naruto śledził, wówczas Gaara stałby się jedynie pionkiem do gry jakiejś grubszej ryby.
- Słyszałem o tobie – niespodziewanie odezwał się kierowca, burząc tym samym idealną ciszę w samochodzie. Naruto nawet na niego nie spojrzał, ani nie odpowiedział. Przeglądał właśnie papiery, które zostawił mu Gaara. Opisywały sprawę, przez którą Sai znalazł się w Kraju Kwitnącej Wiśni. – Triada nie umie cię złapać. Kiedyś podobno miałeś styczność z Yakuzą i udało ci się pokonać Gaare. Tak przynajmniej mówią.
- Jaką Yakuzą? – Dopiero teraz Uzumaki spojrzał na kierowcę. Zmrużył oczy, a mężczyzna zmieszał się nieco.
- Tak słyszałem – mruknął i odwrócił wzrok na jezdnię. Droga i tak była pusta. Naruto siedzący z tyłu dotknął ramienia mężczyzny, po czym zacisnął na nim mocno palce. Ten jęknął cicho.
- Mów.
- Podobno znałeś się z synem Uchihy.
Zapadła chwila ciszy. Naruto nieświadomie wciąż miażdżył ramię kierowcy.
- Uchihy?
- Uchiha to największy klan w Yakuzie. Mają władzę nad całą społecznością gangsterską w Japonii.
Blondyn puścił w końcu mężczyznę i roześmiał się cicho. Szaleńczo. Kierowca spojrzał na niego ze strachem. Uzumaki błysnął w tylnym lusterku szkarłatnymi oczyma. Oblizał usta.

I co na to powiesz Kyuubi?
Spełnią się twoje obawy. Spotkasz go.
Co wtedy zrobię?
Rozpocznie się przedstawienie.

Naruto pokręcił z rozbawieniem głową. Pomimo tego, że z początku nie chciał jechać do Kraju Kwitnącej Wiśni, teraz optymistycznie patrzył na swoją wizytę w ojczyźnie Uchihy. Już za niedługo rozpocznie się cyrk. Jeśliby zabrakło na nim Uzumakiego, chłopakowi byłoby naprawdę przykro.
- Podobno jesteś większym szaleńcem niż Gaara. Mówią, że zabiłeś więcej ludzi niż cała Suna i Triada razem wzięta – powiedział znów kierowca. W oddali zaczęły migotać światła zbliżającego się miasta – Tokio. Przebijały się nawet przez śnieżną wichurę. Blondyn podejrzewał, że muszą być już blisko.
- Przesadzają.
- Masz moc prawda? Nie jesteś zwykłym człowiekiem. Jesteś diabłem. – Naruto spojrzał z niepokojem na mężczyznę. W lusterku wyłapał jego spojrzenie. Zmrużył oczy. Coś mu w nim nie pasowało.
- Co się stało z twoim okiem? – Zapytał. Już na początku wyłapał głęboką bliznę ciągnącą się od brwi, aż do początku kości policzkowej. Kiedy mężczyzna mrugał, Naruto widział jego zaczerwienioną, jakby jeszcze nie do końca zagojoną powiekę.
- Wypadek przy pracy – mruknął i dłonią dotknął brwi. Przejechał po niej palcami.
- Masz sztuczne oko? – Uzumaki nie odpuszczał. Dziwne refleksy w tęczówce nie dawały mu spokoju. Gdzieś już to widział.
- Tak.
Nastała chwila ciszy. Niebieskooki spojrzał przez okno i zobaczył, że już są blisko miasta. Za niedługo skończy się jego podróż.
- Podobno jesteś niepokonany – znów odezwał się mężczyzna. Naruto odchylił głowę do tyłu.
- Może.
- Cieszę się, że mogłem cię poznać. Czeka cię…
- Daj spokój – Blondyn pochylił się do przodu. Przekrzywił lekko głowę w bok, by móc spojrzeć na kierowcę. – Dobrze wiesz, że nic nie osiągniesz.
- A co chcę osiągać?
- Dziwne rzeczy – Naruto błysną zębami, po czym wrócił na swoje miejsce. Zaczął pakować wszystkie papiery i po nie więcej niż pięciu minutach samochód się zatrzymał.
- Życzę powodzenia – powiedział kierowca, patrząc jak chłopak wysiada. Uzumaki odwrócił się tylko i uśmiechnął lekko, ironicznym, jakby pogardliwym uśmiechem. Mężczyzna w samochodzie zaśmiał się cicho. To było dowodem rozpoczynającego się przedstawienia.
- Tokio! – Wykrzyknął Naruto na cały głos. Ludzie spojrzeli na niego zdziwieni – Przygotuj się! Przybyłem! – Zaśmiał się głośno, a miny przechodniów nabrały wyrazu obrzydzenia. Chłopak zignorował to całkowicie i pomaszerował przed siebie. Zastanawiał się jak dogada się w Kraju Wiśni. Nie znał japońskiego, a angielski nie był tutaj aż tak pomocny jak w innych krajach. Westchnął i z małą mapką pod ręką pomaszerował przed siebie.

~~***~~

- Spóźniłeś się!
- Daj sake – Sasuke całkowicie zignorował skrzeczący głos nad sobą i zwrócił się do barmana. Ten skinął głową i już po chwili przysunął w stronę bruneta mały kieliszek. Mężczyzna wypił go na wdechu.
- Podobno złapali Sasoriego i jego małą kurwe, słyszałeś o tym?
- Hm? – Uchiha uśmiechnął się lekko, ale pokręcił przecząco głową.
- Kiedy kradli coś z muzeum, nie wiem co, chyba jakiś klucz. Wiesz po co? – Sasuke wzruszył ramionami. – Coś się stało i włączył się alarm. Nawet nie udało im się uciec!
- Sasori jest przecież dobry w kradzieżach. Czemu im się nie udało? – Sasuke nie ukrywał zdziwienia. Był pewny, że uciekną tak, jak brunet.
- Jeszcze nie wiadomo dlaczego. A jak wrócą, to ciach, ciach – jego rozmówca udał, że tnie coś palcami. Sasuke przełknął ślinę. Ciekawe czy ośmielą się go tknąć, po wyjściu z pierdla?
- Itachi czy Fugaku będzie ich wyciągać?
- Nie wiem, ale podobno będą się starać jak najszybciej. Szykuje się niezła robota. Ameryka bracie przyjeżdża, Ameryka!
Uchiha wstał i lekceważąc przyjaciela, skierował się na górne piętro, do gabinetów.
- Suigetsu – warknął, kiedy zobaczył, jak chłopak podchodzi do jakiejś panny. Ten zreflektował się szybko i dogonił bruneta. Jego nienaturalnie fioletowe oczy zamigotały w świetle pochodni. – Kogo macie?
- Wygrał ładną sumkę.
- Cywil?
- Nie wiemy.
Sasuke otworzył kartą magnetyczną wielkie drzwi. Odwrócił się za siebie, patrząc na białowłosego.
- Nie wchodzisz?
- Zaczekam.
- Jak chcesz – Uchiha wsunął się przez ciężkie wrota i znalazł się w niewielkim, okrągłym pomieszczeniu, na środku którego zawieszony był wielki żyrandol. Świece płonęły mocno.
Kasyno jego ojca było urządzone w średniowiecznym stylu. Przeważała architektura zachodnia, z gotyckimi akcentami. Sasuke długo nie mógł zrozumieć, dlaczego ojciec – tradycjonalista, wybrał tak hm, nowatorskie rozwiązanie? Niedawno (kiedy zagrał w pokera) zrozumiał dlaczego.
- Kogo masz? – mruknął do wysokiego mężczyzny w dresie. Ten odwrócił się z ledwo zauważalnym uśmiechem na ustach. – Tylko nie mów, że go zabiłeś.
Juugo był jednym z nielicznych przyjaciół Sasuke. Młody Uchiha lubił z nim pracować. Mężczyzna rzadko nawalał i przede wszystkim nie pozostawiał po sobie większych śladów.
- Oczywiście, że nie – wskazał ręką na krzesło pod ścianą, na którym siedział młody mężczyzna z krwią na twarzy i kilkoma sińcami na szyi. – Mówi, że jest hakerem. Chciał tylko zarobić.
- Nie działał na zlecenie?
- Nie! – Wrzasnęła nagle ofiara, a Sasuke zerknął na nią z dezaprobatą. Powolnym krokiem podszedł do zakładnika.
- W jakiej firmie pracujesz? – Zapytał i zamrugał kilkakrotnie. Przeraźliwy krzyk odbił się echem od ścian.
- Samochodowej, jestem tylko sprzedawcą aut. Boże puść mnie, błagam!
- Rozwiąż go – powiedział po chwili Sasuke. – Zabić na obrzeżach – mruknął cicho w stronę Juugo i wyszedł z pomieszczenia. Suigetsu czekał na niego w korytarzu. – Nie ten, którego szukamy.
- Jak na skurwiel mógł zwiać?! Nie pojmuję tego!
- Prędzej czy później i tak wpadnie. Nie ma kradzieży idealnej.
- Z wyjątkiem twojej – białowłosy zaśmiał się cicho.
- Z wyjątkiem mojej – poparł go Sasuke.

~~***~~

Naruto dotarł pod wielki budynek. Tutaj miała być jego scena. Nie wiedział czy reszta aktorów już przybyła na miejsce. On postanowił dobrze się przygotować do swojej roli. Wszedł do środka.
We wnętrzu uderzył w niego podmuch ciepłego powietrza i czegoś jeszcze… czegoś słodkiego, przyjemnego i świeżego. Otoczyło to chłopaka w bezpiecznym uścisku i Naruto prawie mu zaufał. Poczuł zapach świąt.
- W czym mogę pomóc? – O dziwo recepcjonista odezwała się do niego po angielsku. Uśmiechnął się do niej oszczędnie.
- Chciałbym schować do skrytki pewną rzecz.
- Oczywiście, proszę iść tym korytarzem w lewo – wskazała w najbliższy tunel, ozdobiony zielonym pnączem i światełkami, które migały we wszystkich kolorach. – Na jego końcu mieści się biuro, które odpowiedzialne jest za skarbiec.
- Wyśmienicie! – Powiedział, po czym już miał odchodzić, gdy nagle jego świadomość musnęła pewna myśl. Myśl tak absurdalna, że nie mógł jej zlekceważyć. Przez trzy długie sekundy zastanowił się, czy warto, czy czasem nie zwariował, po czym odwrócił się jeszcze raz do kobiety i powiedział: - Wesołych Świąt!
- Wesołych Świąt – odpowiedziała nieco zaskoczona. Uzumaki przeczesał dłonią mokre włosy. Zdziwiło ją, że ktoś w ogóle życzy jej udanych świąt, czy składa jej życzenia ktoś taki jak Naruto?

Jak myślisz Kyuubi?
Raczej nie wyglądasz na świętego Mikołaja.

Blondyn zaśmiał się bezgłośnie, by nie wzbudzić żadnych podejrzeń. Już szedł długim korytarzem i śledził każdy napotkany szczegół. Zapamiętywał ułożenie drzwi, ilość kamery w kątach i analizował ich pole widzenia. Zauważył nawet kilka czujników ruchu, oraz tych przeciwpożarowych. Wkrótce będzie musiał się niemało natrudzić, by przejść przez ten korytarz.

Jeśli będę grał idiotę nie wzbudzę podejrzeń. Tak to działa.
Grałeś go wystarczająco długo.
Czyli twoim zdaniem mam przestać?
Nie. W święta każdy traci czujność.
Wtedy podobno jest najwięcej kradzieży.
Ludzie uwielbiają ten okres. Mało kto interesuje się czymś tak prozaicznym, jak ostrożność.
Święta nie są takie złe, jeśli masz je z kim spędzić. Nawet dla nas duch świąt jest łaskawy.
Hm.

- Dzień dobry! Wspaniały dzień nieprawdaż? Nareszcie będziemy mieć białe święta, czyż to nie cudownie? A pana co do nas sprowadza?
Naruto nie mógł ukryć uśmiechu, kiedy zobaczył jakiegoś młodego, pełnego entuzjazmu mężczyznę, który skoczył w jego stronę zaraz, jak blondyn przekroczył próg sekretnego wejścia do skarbca. A przynajmniej był ku temu blisko. Wiedział, że taki pełen entuzjazmu i życia wspaniały przedstawiciel młodego pokolenia opowie mu wszystko, co powiedzieli mu pracodawcy o miejscu, w którym pracuje. Wszystko czego Uzumaki będzie potrzebował.
- Atmosfera świąt dała się we znaki nawet mnie! Chociaż nie mam z kim spędzić tego wspaniałego czasu – westchnął ostentacyjnie i usiadł przed biurkiem, które stanowiło jakby przeszkodę do następnych drzwi za nimi – pierwszym poziomem skarbca.
- To bardzo przykre. Ale niech się pan nie martwi. Za niedługo z pewnością znajdzie pan swoją drugą połówkę.
- Pomarańczy? – Jego oczy błysnęły zza przydługiej grzywki, kiedy pochylił głowę do tyłu. Pracownik zaśmiał się. Nastała chwila ciszy. – Nowy? – Zdradliwy uśmiech wpełzł na usta blondyna, niczym wąż.
- Tak, niedawno mnie przyjęli. Nie zdążyłem jeszcze w pełni opanować wszystkich chwytów, którymi ludzie posługują się w tej branży, ale staram się jak mogę – mężczyzna uśmiechnął się przepraszająco.
Ja posługuję się wystarczająco wieloma chwytami – pomyślał Naruto, po czym nie tracąc czasu wytłumaczył pracownikowi swój problem. Oczywiście ten ze scenariusza małego przestawienia Naruto. Nie ten prawdziwy.
Uzumaki z zawodowym wyrazem twarzy, wykonywał perfekcyjnie każdy gest. Kiedy wchodził do skarbca, prowadzony przez swojego nowego, małego przyjaciela, pomyślał jeszcze, że powinien dostać Oskara. Za całokształt twórczości, oczywiście.

~~***~~

- Ostatni raz mówię ci, że będę wykonywał to zadanie sam.
- Ale szef kazał cię chronić. Naprawdę – dodał Suigetsu, kiedy Sasuke uniósł brew ku górze.
- Jeśli tak bardzo zależy ci na ochronie mojego tyłka, to zadbaj o to, by ludzie Itachiego trzymali się z dala.
- Od Ameryki, czy świecidełek? – Ostre zęby, prawie jak u rekina błysnęły niebezpiecznie. Sasuke nie odpowiedział, mierząc swojego przyjaciela spojrzeniem czarnych, zimnych oczu. Rekin w ludzkiej skórze odpłynął na bezpieczną odległość.
- Karin przygotowała sprzęt?
- Ba! Jeszcze pytasz. By się posrała, kiedy załatwiała ci broń. A granatów będziesz miał tyle co śniegu na ulicy.
- Po co mi granaty?
- Chciałeś pełny ekwipunek. Pełny to pełny.
Uchiha mruknął cicho coś, co z pewnością było przekleństwem. Zabrał od białowłosego sportową torbę.
- Niech Juugo pilnuje ojca. Sai…
- Sai należy bynajmniej do Itachiego. Tobie pozostają obrzeża. Pilnujesz całej Ameryki. Wiesz co znaczy pilnowanie, prawda? – Nagle podszedł do nich mężczyzna o dziwnie niebieskiej skórze i bliznach na policzkach, które naprawdę – Naprawdę – przypominały skrzela ryby. Podpłynął kolejny żarłacz, przemknęło przez myśl Sasuke, kiedy Suigetsu doskoczył do wielkiego mężczyzny – ryby.
- Dość – kiedy białowłosy już podnosił rękę na Kisame, człowieka brata bruneta, Sasuke w końcu zareagował. – Doskonale znam swoje obowiązki. Jeśli nadal masz zamiar wpieprzać się w nie swoje sprawy, uważaj, bo skończysz jak pieprzona para artystów – tutaj sugestywnie spojrzał na dłoń Kisame. Ten zacisnął palce w pięść. Cztery palce. Mężczyźnie brakowało ostatniego – najmniejszego palca. Sasuke słyszał, że od jego utraty niebieskoskóry nie popełnił żadnego błędu. Godne podziwu, jeśli wziąć pod uwagę jego długi staż w Yakuzie.
- Itachi cię pozdrawia – Powiedział w końcu Kisame. Brunet spojrzał na niego z dziwnym wyrazem twarzy. Nic nie odpowiedział, odwrócił się po prostu na pięcie i odszedł do swojego samochodu.

~~***~~

- Eins – uderzył małą piłką w ścianę luksusowego pokoju hotelowego – Zwei – kiedy się odbiła złapał ją i znów powtórzył ruch – Drei – i znów. Nagle drzwi otworzyły się – Hände hoch! – Wykrzyknął i wyciągnął pistolet przed siebie. Pokojówka podniosła ręce ku górze. Na jej twarzy wyryta była jedynie obojętność, jakby co drugi dzień ktoś do nie celował bronią. Naruto westchnął.
To już za chwilę. Za godzinę. Wszystko już było przygotowane. Teraz wystarczyło poczekać, aż przyjdą widzowie.

czwartek, 17 grudnia 2009

32. Refuge

Postanowiłam zacząć jeszcze raz drugą serię. Przepraszam za burdel. A teraz się skupcie:

Uśmiechnął się lekko, kiedy światło odbiło się od złotej powierzchni. Musnął palcami gładki metal. Pod opuszkami palców wyczuł delikatny wzór wygrawerowany na małej główce. Bardzo powoli zdjął przedmiot ze stojaka. Podniósł go na wysokość twarzy. Zaśmiał się cicho, kiedy niebieski szafir zalśnił pod wpływem światła lamp. Schował świecidełko do małego woreczka wykonanego z czarnej satyny. Na materiale wygrawerowany był misterny wzór wachlarza. Schował go za poły kurtki, a z plecaka wyjął falsyfikat. Ułożył go starannie na miejsce oryginały, po czym wstawił szybę na dawnym miejscu. Westchnął, gdy usłyszał głosy zza rogu. W ostatniej chwili schował się za kolumnę.
- Z nim nigdy nic nie wiadomo – usłyszał znajomy głos. Zacisnął usta i przeklął w myślach. Echo słów niosło się po pomieszczeniu. Wysoki sufit z halogenowymi lampami krył za sobą wiele zabezpieczeń.
- Nieprawda, teraz to tylko zwykłe układy. Zrobił niezły burdel wokół siebie. Wszyscy tańczą wokół niego jak dziwki. – Odpowiedział spokojny, cichy głos. Jego echo zamarło gdzieś w połowie.
- Co kryje się za tym wszystkim?
- Nie wiem. Itachi nie chce dać mu działać na własną rękę. Nie gadaj tylko bierz ten cholerny klucz, zanim nas uprzedzi.
-Kto? Itachi, czy Sasuke?
Drugi głos nie odpowiedział. Brunet pokiwał tylko głową z politowaniem, po czym cicho, niczym kot prześlizgnął się do pobliskiego korytarza. Zza cholewki buta wyciągnął mały scyzoryk. Ostrzem przeciął jeden z kabli podłączonych do alarmu. W następnej sekundzie rozległ się potworny ryk, a wszystkie wejścia do sali zostały zablokowane przez kraty. Ostatni raz spojrzał na wnętrze, w którym dwóch młodych mężczyzn rozglądało się w panice. Kiedy zobaczył, jak jeden z nich patrzy na niego, uśmiechnął się lekko, po czym szybko skierował w stronę wyjścia. Kiedy był już wystarczająco daleko zobaczył, jak przed wielkimi drzwiami zjeżdżają się radiowozy. Przez chwilę stał i patrzył z ukrycia jak policjanci wbiegają do środka. Wątpił, żeby złapali złodziei, dlatego po kilku minutach zrezygnował z obserwowania akcji i ruszył powoli ciemną uliczką do centrum miasta.

- Masz? – Przywitał go męski, lekko zachrypnięty głos. Czarnooki szybko ogarnął wzrokiem pomieszczenie, po czym podszedł do wielkiego biurka. Ukłonił się nisko, spuszczając wzrok. Położył na blacie satynowy woreczek. – Udało ci się! – Na zniszczonej twarzy mężczyzny pojawił się uśmiech zadowolenia. Nie odpowiedział. Powolnym, leniwym ruchem zaczął ściągać płaszcz. Podszedł do kominka i zapatrzył się na ogień, który płonął radośnie zza osmolonej szyby.
- Złapali Deidare i Sasoriego.
- Ktoś taki jak Sasori dał się złapać? – Sasuke udał zdziwienie. Nie odwrócił się jednak do mężczyzny. Kiedy ściągnął płaszcz rzucił go niedbale na wieszak. Usiadł na fotelu naprzeciwko biurka.
- Sasori coraz częściej popełnia błędy.
- Może ktoś nim nieumiejętnie kieruje?
- Sasori jest kapitanem, a szlaja się z marnymi żołnierzami! – Syknął mężczyzna zza biurka. Jego usta wygięły się w grymasie złości.
- Nie miej do niego pretensji.
Może Sasuke nie powinien go usprawiedliwiać? Może Sasori jest kimś zupełnie innym, a każde jego słowo to tylko gra, by zmylić Uchihe?
- Jakby działał w pojedynkę wyniki byłyby dużo lepsze!
Sasuke wzruszył tylko ramionami, po czym wstał i podszedł do małego barku. Wyciągnął dwie szklanki, nalał do nich czerwonego płynu.
- Daj mi lepiej coś mocniejszego – starszy facet machnął ręką, jakby odpychał nachalną muchę. Sasuke podał mu bez słowa czystą szklankę i butelkę whisky. Mężczyzna nalał sobie alkoholu. Sasuke delikatnie potrząsnął kieliszkiem, a szkarłatny płyn zawirował w nim. Upił kilka łyków. Zapadło milczenie.
- Szykuje się większa robota – mruknął w końcu mężczyzna, kiedy wypił do końca swoją porcję alkoholu. Nie nalał sobie następnej szklanki.
- Jaka?
- Półka egipska.
Sasuke zaśmiał się cicho. Wyciągnął paczkę papierosów i rzucił ją na biurko. Starszy spojrzał na niego krzywo. Jego brew uniosła się ku górze.
- Gratisowy gadżet – mruknął, po czym wstał. – Niech Karin zostawi mi wszystkie namiary. Biorę.
- Egipska półka plus Ameryka – mężczyzna wyciągnął jednego z papierosów, po czym zaczął go obracać w dłoni. Kiedy zobaczył jak Sasuke staje w miejscu i patrzy na niego zaskoczony, uśmiechnął się lekko. Włożył peta do ust, a w jego palcach niewiadomo skąd pojawiła się zapalniczka. Powoli zapalił fajkę i zaciągnął się kilka razy. – Synu – zaczął w końcu. Jego twarz owiana przez szary dym wydawała się w tym momencie jeszcze bardziej tajemnicza i przerażająca niż zazwyczaj. - Pojawił się problem, który trzeba rozwiązać.
- Tajemnice – odpowiedział cicho. Głos Uchihy był całkowicie wyprany z emocji. Był tak bezbarwny i obojętny, że sam Fugaku się skrzywił. Kiedy przez dłuższą mężczyzna nic nie mówił, Sasuke skłonił się po raz kolejny, po czym wyszedł. Jak zamykał drzwi dobiegł go głos ojca:
– Wpadnij jeszcze do kasyna. – Kiwnął głową i zamknął drzwi. Skierował się na niższy poziom budynku, gdzie mieściło się biuro Karin, a przy okazji jeszcze cała reszta jednego z głównych i ważniejszych przedsiębiorstw. Firma zajmowała się handlem nieruchomościami. Karin podrabiała wszystkie dokumenty.
Na twarzy Sasuke przemknął grymas bezsilności, kiedy zobaczył dziewczynę w przeźroczystej bluzce i mini spódniczce. Jej okulary trzymały się na czubku nosa, a dziewczyna pisała coś na komputerze zawzięcie, od czasu do czasu oblizując pomalowane błyszczykiem usta.
- Co tym razem? – Opuszkami palców musnął jej odsłonięty kark. Przygryzł wargę, żeby się nie roześmiać, kiedy rudowłosa podskoczyła, a włoski na jej karku stanęły dęba.
- Giełda. Kakazu przegrał połowę swoich dochodów – zaszczebiotała wesoło, jakby zupełnie nie wiedziała o czym mówi. Zapatrzyła się na Sasuke dłuższą chwilę. Uchiha spojrzał na nią chłodno.
Czasami bawił się w nią w erotyczne gesty, częściej jednak traktował ją jak zwykłą kurwę. – Masz dziś czas? Może byśmy się spotkali i… - dłonią dotknęła uda bruneta. Przygryzła wargę i spojrzała na niego z dołu. Przybliżyła swoje usta do krocza Uchihy, jednak Sasuke pokręcił tylko głową w ostrzeżeniu.
- Ojciec przekaże ci papiery. Jak najszybciej oczekuje ich rozpatrzenia – pochylił się tak, by jego twarz była naprzeciwko twarzy Karin. Uśmiechnął się delikatnie i przekrzywił głowę. Przybliżył się do jej ust, a kiedy dziewczyna rozchyliła je zapraszająco, wyprostował się i poszedł do wyjścia. Zlekceważył krzyki rudej.

~~***~~


Za tobą!

Naruto w ostatniej chwili uchylił się przed kulą mknącą w jego stronę. Odwrócił się i zaczął strzelać na oślep. Szczęśliwym trafem udało mu się zranić jednego z trzech zbirów. Zaśmiał się, kiedy zwinnie przeskoczył przez jakiś murek, a mięśniaki nie umiały się na niego wgramolić. Nie zwolnił jednak biegu i wciąż mknął przed siebie, aż nie dotarł do drabiny prowadzącej na balkony jakiegoś bloku. Wdrapał się po niej szybko na pierwsze piętro, a następnie wciągnął tak, by jego wrogowie nie mogli wejść. Teraz roześmiał się już otwarcie i zza pazuchy kurtki wyciągnął starannie zawinięty w kuchenną serwetkę pendrive.

Triada zaraz cię złapie.

Nie złapie, nie przesadzaj.
Sam się niszczysz!
Posłuchaj! Będę działał według swojego planu! Ty jesteś zbyt zaślepiony cholernym Shaolinem, żeby cokolwiek zrozumieć.
Robisz sobie coraz więcej wrogów, głupi.
Czasami wróg wrogowi nierówny.
Nie lekceważ nikogo.

Naruto nic nie odpowiedział. Wychylił się zza barierki patrząc jak zbiry przebiegają tuż pod nim, po czym znikają za kolejnym zakrętem. Pokręcił z dezaprobatą głową, po czym wdrapał się na kolejne poziomy budynku, by dotrzeć aż na dach. Kiedy zimne, orzeźwiające powietrze uderzyło go w twarz odetchnął z ulgą. Usiadł przy jakimś nieczynnym kominie i patrzył się na panoramę Pekinu. Nie sądził, że uda mu się dotrzeć aż tutaj, po tym, jak Sasuke go zostawił. Wtedy wszystko było tak absurdalnie pogmatwane, że aż niemożliwe do rozwiązania. A jednak. Jednak mu się udało i jednak jest teraz tutaj – w swojej ojczyźnie, jako prawa, albo raczej lewa ręka miliardera, który go uratował.
Zmarszczył brwi na wspomnienia sprzed pięciu miesięcy. Minęło prawie pół roku odkąd ostatni raz widział Sasuke. Szczerze powiedziawszy to nie tęsknił za nim tak, jak tęsknić powinien. Nie było mu nawet żal tego, że jego wspomnienia nie powrócą. Przerażała go własna obojętność. Nie chciał go nawet odszukać.
Nie chciał?
- Masz?
Odwrócił się, patrząc na brązowowłosego, młodego chłopaka z dziwnymi tatuażami na policzkach i dziwnie szpiczastymi kłami. Tym razem nie było przy nim psa, który był jego stałym towarzyszem. Naruto bez słowa wysunął modem z papierowej serwatki i rzucił go chłopakowi.
- Jak to jest, że zawsze dostarczysz co trzeba? – Jego usta wygięły się w dziwnym uśmiechu. Uzumaki nie zwrócił jednak na niego większej uwagi. Wciąż wpatrywał się w panoramę miasta.
- Nie pieprz swojej roboty, to też wszystko będziesz dostarczał na czas – mruknął tylko niebieskooki. Jego kolega zapowietrzył się i już w następnej chwili znalazł się na przeciwko Uzumakiego.
- Nic nie pieprze! – Warknął na niego i zamachnął się kilka razy rękami. Naruto wstał. Jego niebieskie, zmęczone oczy zmierzyły sylwetkę chłopaka z góry na dół. Westchnął i pokręcił z rezygnacją głową. Odwrócił się na pięcie i skierował się w stronę wyjścia z dachu. Dopóty ignorował wołania Kiby za nim, dopóki ten nie podbiegł do niego i nie popchnął na ścianę.
- Odpierdol się ode mnie! – Syknął, złapał za nadgarstki brązowowłosego, po tym wykręcił je na boki. Chłopak zaskamlał jak pies i padł na kolana.
- Puszczaj mnie! Nie masz prawa mnie tak traktować! Cholerny Uzumaki! Cholerny! – Wrzeszczał tak głośno, że Naruto w końcu postanowił ukrócić jego męki. Złapał Inuzuke za włosy i z całej siły uderzył nią z ścianę, na którą uprzednio został popchnięty. Ciało przestało się rzucać i wrzeszczeć. Odnalazł pendrive z kieszeni kurtki szatyna i bez zbędnego ociągania się opuścił dach budynku.

- Naruto?
- Cześć – blondyn kiwnął głową na przyjaciela, po czym podszedł do niego i poklepał go po pucołowatym policzku. – Mam to o co prosiłeś.
- Kiba miał to dostarczyć! Znów nawalił? – Mężczyzna pokręcił z rozdrażnieniem głową.
- Ten młody mnie wnerwia – stwierdził Naruto, po czym usiadł na jednym z wielkich foteli.
- Zaraz będę jadł obiad. Zjesz ze mną?
- Jeśli to będzie obiad z twojej restauracji, to nie, dziękuję – Naruto uśmiechnął się lekko. Przydługa grzywka opadła mu na oczy, które błyszczały złośliwie.
- Nie! Osobiście go przygotowywałem! – Fuknął obrażony, po czym sięgnął po swojego drinka z małą parasolką w wysokiej filiżance. Siorbał alkohol, aż do momentu, kiedy któraś z pokojówek nie przyniosła mu talerza. – Jeszcze dla Naruto! Raz, dwa! Nie będę jadł, dopóki mój gość nie dostanie żarcia! – Klasnął w dłonie i pomimo swoich słów, przysunął talerz bliżej siebie. Oblizał kilka razy usta. Spojrzał ukradkiem na Uzumakiego, który zaśmiał się cicho, widząc wzrok przyjaciela. Skinieniem głowy pozwolił mu zabrać się do obiadu.
- Zatarłeś wszystkie ślady po sobie?
- No – Uzumaki właśnie otrzymał jedzenie i już się za nie zabierał. Przez kilka długich minut jedli w ciszy. Naruto podziwiał wielki salon urządzony w europejskim stylu. Z dużymi oknami, które oświetlały jasne ściany i marmurową podłogę. Czerwona kanapa i białe fotele dopełniały misternego dzieła architektury. Wielki telewizor zawieszony na dziwnej ścianie, był włączony. Z głośników wydobywał się spokojny głos jakiejś kobiety. Kiedy patrzyło się na czarny ekran miało się wrażenie, iż wtapia się on ze wnętrze domu. To się chyba nazywało abstrakcją.
- Jest problem – od podziwiania domu, oderwał go głos przyjaciela. Blondyn spojrzał na niego z oczekiwaniem.
- Triada? – Zapytał, kiedy mężczyzna wciąż milczał.
- Nie, Suna.
- Kurwa – Naruto zacisnął zęby i zmarszczył brwi. Widelec, który trzymał wygiął się nieco.
- Gaara staje się coraz bardziej niecierpliwy. Nie mogę dłużej go okłamywać. Jeśli ty…
- Wiem – blondyn wstał. – Gdzie mam iść?
Jego przyjaciel podniósł się bez słowa i podszedł do swojej teczki. Wyjął z niej małą wizytówkę i wręczył Uzumakiemu.
- Załatwisz wszystko?
- Jasne – na opalonej twarzy chłopaka pojawił się delikatny uśmiech, jakby jego właściciel nie był do końca pewny swoich słów.
- Jeśli nie chcesz, to ja naprawdę coś wykombinuję.
- Chouji – chłopak położył dłoń na ramieniu przyjaciela. – Jeśli tego nie zrobię Suna cię zniszczy. Muszę w końcu wyjść z cienia.
- Bądź ostrożny. Gaara zmienił się od waszego ostatniego spotkania.
- Mogę się tylko domyślać jak bardzo – westchnął. Poklepał milionera po plecach i opuścił jego posiadłość.

Jesteś pewien tego co robisz?
Przecież wiesz. Nie tylko Gaara się zmienił.
A jeśli nie spodoba mu się teraźniejszy Naruto?
Och, co wtedy zrobię?
Zabijesz. Rozszarpiesz. Zmiażdżysz!
Odejdę, by znów się usunąć w cień.


Naruto nie od razu pojechał pod wskazany adres. Najpierw postanowił wrócić do swojego tymczasowego mieszkania. Ostatnio miał coraz więcej tymczasowych rzeczy.
Przekręcił klucz w nieco zardzewiałym zamku drzwi. Wrota do jego świata otworzyły się z diabolicznym skrzypnięciem. Westchnął cicho, kiedy dobiegły go głosy kłócących się sąsiadów. Po cicho zamknął drzwi i oparł się o nie czołem. W światłach miasta, wdzierających się przez okno, kurz wirował powoli w bałaganie. Smutne światło księżyca otulało swoim blaskiem porozrzucane ubrania Uzumakiego – trzy pary brudnych gaci, jakieś koszulę, kilka za dużych bluz, oraz masę skarpetek.
Zapalił światło i ogarnął wzrokiem mały salon służący mu za biuro i sypialnie. Po lewej stronie - za drzwiami, które teoretycznie powinny być w ścianie, a praktycznie znajdowały się na korytarzu - mieściła się kuchnia. Naruto nawet nie próbował dociec kto pozbawił go drzwi, których niestety nie było również i w mikroskopijnej łazience. Za prowizoryczne odgrodzenie od kibla służyła gruba zasłona.
Rzucił kluczę na kuchenny stół i małą lampkę nad piecem. Usiadł na jednym z krzeseł.
- Ale się popierdzieliło.

Co?

- Wszystko Kyuu. Wszystko się popierdzieliło.
Wstał i włączył wodę na cappuccino. Pomimo tego, że diametralnie się zmienił, pewne rzeczy pozostały takie same. Wciąż nie lubił kawy, jednak pił jej słabszą odmianę. Wciąż miał słabą głowę po alkoholu i robił rzeczy, których później żałował. Wciąż jadł ramen.
- Jutro mnie już tutaj nie będzie.
Włączył radio. Aktualnie leciała audycja zachwalająca działania rządu. Przełączył na stację, na której puszczali rock. Chiński rock był czymś tak zabawnym, jak brazylijscy zapaśnicy sumo, czy Eskimosi uprawiający surfing. Nie pamiętał już dlaczego miał sentyment do tej muzyki. Nie wiedział skąd się wzięła chęć słuchania czegoś tak absurdalnego.
- Triada jest coraz bliżej – zaśmiał się, kiedy zobaczył przy kuchennej szafce głębokie rysy, najprawdopodobniej po nożu. Najprawdopodobniej w pobliżu ukryta była pluskwa. – Jak myślisz Kyuu gdzie ukryli mały nadajnik?

Poszukaj w lodówce. W niej najłatwiej cokolwiek znaleźć.

Naruto otworzył drzwi lodówki. Uderzyła go woń zepsutych, spleśniałych serów i kilku rybnych konserw, na których już pojawiło się różowe, żyjące coś.
- Kyuu – nagle głos Naruto stał się poważniejszy. – Coś mi mówi, że nie będę musiał trudzić się do Suny.
Odetchnął kilka razy głębiej, po czym zamknął powoli drzwi lodówki i odwrócił się za siebie. Kiedy nikogo nie zobaczył, wyszedł z kuchni. W jasnym świetle pojawiła się postać czerwono-włosego mężczyzny. Leżał na niezaścielonym łóżku Naruto i podrzucał w ręce mały kuchenny nożyk. Źrenice blondyna rozszerzyły się w zdziwieniu. Wyobraził sobie, jak Gaara jednym ruchem przejeżdża po blacie półki. Zwyczajnym gestem robi tak głęboką szramę.
- Dawno się nie widzieliśmy.
Naruto nie odpowiedział Rozejrzał się uważnie po salonie, jakby zza małej paprotki mieli wyskoczyć ludzie zielonookiego.
- Nie martw się. Nikogo tutaj nie ma prócz nas – Gaara, jakby odgadując jego myśli wstał i podszedł do okna. Pozostał praktycznie taki, jak Uzumaki zapamiętał od ich ostatniego spotkania. Jedynie cienie pod oczyma mężczyzny powiększyły się nieco.
- Mów o co chodzi.
- Nie masz już ochoty mnie nawracać na drogę dobra?
- Nie, jeśli sam z niej zszedłem.
- Przez głupiego Uchihe. Mógłbyś mieć wszystko, gdyby nie on – Gaara podszedł w stronę Naruto, jednak ten pokręcił przecząco głową. Zielonooki zatrzymał się.
- Teraz jesteś moją jedyną nadzieją.
- Wiem – mężczyzna uśmiechnął się lekko, po czym znów wykonał kilka kroków w stronę chłopaka.
- Powiedz mi. Powiedz! – Krzyknął, kiedy zimna dłoń dotknęła jego policzka.
- Nawet nie wiesz, jak twój dotyk może parzyć, Naruto. Nie zdajesz sobie sprawy jak te rany boją i nie chcą się zagoić.
- Przestań.
- Czemu? Tak dawno nikt cię nie ujarzmił. Jesteś jak zdziczałe zwierzę. Ktoś w końcu musi cię okiełznać. – Gorący, szorstki język przejechał po ustach Naruto. Chłopak spojrzał w zielone oczy ze zniecierpliwieniem. Nie wykonał jednak żadnego gestu, by przerwać pocałunek. Parodię pocałunku.
Gaara powoli wsunął swój język do ust Uzumakiego. Badał nieśpiesznie jego podniebienie. Blondyn czuł, jak mężczyzna drży. Spod półprzymkniętych powiek patrzył na pokrytą kropelkami potu twarz czerwono-włosego. Mężczyzna z pewnością nie zdawał sobie sprawy, jak komicznie może wyglądać ktoś, kto pierwszy raz się całuje i kompletnie nie wie co robić.
Naruto przymknął oczy i wsunął dłoń w rude włosy. Przyciągnął głowę mężczyzny bliżej siebie i wreszcie oddał pocałunek.
Dziwnie całowało się kogoś innego niż Sasuke. Dziwnie było czuć inną ślinę i zapach. Dziwnym było to, że jego ruchu były jakby z innego wymiaru.
Po raz pierwszy zrobiło mu się żal Uchihy. A może żałował samego siebie? Albo Gaary, który przyparł go teraz do muru i brutalnie pieścił?
- Wystarczy – warknął w końcu, kiedy chętne i niecierpliwe palce dotarły do paska spodni niebieskookiego.
- Chyba żartujesz?! Myślisz, że zrezygnuję, kiedy zaszliśmy już tak daleko? – Szorstki język na powrót zaczął jeździć po jego szyi.
- Przestań myśleć fiutem – stanowczym gestem odsunął od siebie mężczyznę. Czuł jak jego oczy robią się czerwone ze złości. To chyba ostudziło nieco zapał Gaary.
- Nie chcesz tego? Tak dawno nikogo nie miałeś… No dalej… jeden raz. Jedna noc zapomnienia. Przecież tego chcesz… Przecież tego chcesz – powtórzył w usta Uzumakiego, który rozchylił je mimowolnie. Jakaś część jego duszy zgadzała się ze słowami mężczyzny. Druga połowa wciąż pozostawała jednak niewzburzona. Rozsądek – w tych nielicznych momentach, w życiu Naruto – stawał się silniejszy.
- Mów – rozkazał.
- Jesteś zupełnie inny niż cię zapamiętałem.
- Twoje senne marzenia nabiorą innego wyrazu – Naruto nie zdążył się usunąć przed pięścią mknącą w jego stronę. Jego głowa uderzyła o ścianę. Zaśmiał się cicho i otarł krew z brody.
- Sai ma zginąć. Jutro lecisz do Japonii – powiedział, po czym wyszedł z mieszkania. Trzask drzwi obudził chyba cały blok.
- Kurwa – zaklął blondyn, kiedy sąsiedzi z całego piętra zaczęli się drzeć.

sobota, 28 listopada 2009

Kicz

Minęły trzy lata odkąd poznałem Naruto. Dziewięćset dwa dni odkąd się z nim przespałem i osiemset osiemdziesiąt dziewięć, kiedy zostaliśmy parą. Nasza firma była gigantem. My byliśmy na szczycie. Przez tak długi okres czasu byłem przy Naruto szczęśliwy. Bezpieczny. Nie utonąłem. Wierzyłem, że przy Uzumakim nie mogę utonąć. Czułem to uśpioną intuicją człowieka zakochanego. Nie wiem czy moje zakochanie może równać się z miłością. Nie znam się na miłości. Boję się, że kiedyś przyjdzie zły czas, a ja nie będę mógł się obronić, ponieważ będę zbyt pochłonięty bronieniem Naruto. I kiedyś przyjdzie dzień, w którym utonę.
W snach widziałem, że Naruto nie będzie kołem ratunkowym. Nie będzie też statkiem, którym będę mógł spokojnie wrócić na ląd. Paraliżowała mnie myśl, że mój przyjaciel stanie się wyspą, do której nie będę miał sił dopłynąć.
Bo tak naprawdę jestem słabym człowiekiem. Zwykłym tchórzem z limitem dobroci.


Uśmiechnąłem się i wstałem z łóżka. Wczoraj z Naruto długo się kochaliśmy, dlatego teraz blondyn spał jak zabity.
Lubiłem takie poranki. Lubiłem być budzony przez wiercącego się na łóżku Uzumakiego. Czasami czuć było jeszcze w powietrzu zapach seksu. Był on jednak tak subtelny i delikatny, że prawie wyimaginowany. I zawsze, kiedy w końcu znudziło mi się wsłuchiwanie w oddech blondyna wstawałem i szedłem wziąć szybki prysznic. Później kierowałem się do kuchni, by zrobić temu matołowi śniadanie. Był to czas, w którym w pełni mogłem nacieszyć się ciszą.
Uśmiechnąłem się lekko i zacząłem przygotowywać śniadanie.
Zazwyczaj kuchnia była jasno oświetlona przez poranne promienie słońca. Teraz jednak niebo było zachmurzone. W powietrzu czuć było groźbę deszczu. I nagle całe pomieszczenie nie wydało się już takie ładne jak na początku. Cień jaki rzucały sprzęty kuchenne był długi i posępny.
Taka kuchnia była zapowiedzią czegoś niedobrego.
Kiedy skończyłem przygotowywać śniadanie włączyłem mały telewizor zawieszony nad kuchennym blatem. Kiedy natrafiłem na kanał muzyczny pogłośniłem. Bardzo pogłośniłem. Był to wyjątkowo skuteczny budzik dla Naruto. Uśmiechnąłem się mimowolnie, kiedy w kuchni stanął zaspany Uzumaki.
- Dobry dzień.
- Dzień dobry.
- Budzisz mnie tą piosenką już piąty raz – chłopak wskazał palcem telewizor. Zmarszczył nos i usiadł naprzeciwko mnie.
- Więc chyba ją polubiłeś?
- Nie.
Podałem blondynowi śniadanie, po czym zerknąłem na ekran telewizora. Jakaś dziewczyna udawała, że śpiewa. Wyginała się przy tym na wszystkie strony. Najprawdopodobniej była to wskrzeszona królewna muzyki pop – Britney Spears.
I w jej brzydkiej balladzie o miłości zamilkliśmy.

- Czemu nie jesz? – Zapytałem po kilku minutach niebieskookiego, który siedział wpatrzony w jakiś punkt za oknem.
W Uzumakim przerażające było to, że czasem się zwieszał. Nie było w tym jednak nic zabawnego. Bałem się chwil, w których jego twarz stawała się bledsza, a oczy lśniły niezdrowym blaskiem nocnego miasta, w którym można znaleźć jedynie samotność. Nigdy nie zapytałem o czym wtedy myśli. Bałem się, że kiedy się ocknie powie coś strasznego.
- Chyba kibel się zatkał.
Spojrzałem na niego ze zdziwieniem, po czym westchnąłem cierpiętniczo.
- Ja go raczej nie będę naprawiał.
- Myślisz, że Hinata umie naprawiać kible?
- W końcu za coś jej płacimy. Jedz – dodałem po chwili, kiedy Naruto nadal nie tknął śniadania. Chłopak w końcu mnie posłuchał i zabrał się za jedzenie.
Hinata przyszłą akurat wtedy, gdy zjedliśmy posiłek. Przyszła w samą porę, żeby posprzątać.
Hinata była podobno najlepszą pokojówką na Manhattanie. Była doskonałym przykładem kobiety wyzwolonej, która pomimo swojego wykształcenia i pieniędzy, sprząta ludziom kible. Bo podobno najważniejsze jest to co się kocha i robi najlepiej.

Nasze życie nie różniło się od życia przeciętnego zjadacza chleba. A może powinienem powiedzieć, że nasze życie nie różniło się od życia przeciętnego amerykańskiego milionera?
Wstawaliśmy późnym rankiem. W południe chodziliśmy do głównej siedziby domu mody, a wieczorem prowadziliśmy wystawne życie gwiazd. Czasem wyjeżdżaliśmy za granicę. Czasem robiliśmy sobie wolne od wszystkiego i po prostu cieszyliśmy się życiem. Ale czasami mieliśmy tyle pracy, że musieliśmy zerwać kilka nocy, by ze wszystkim się uporać. Po raz pierwszy lubiłem swoje życie.
I ze szczęściem przychodzi czas przed utratą go.
- Sasuke – usłyszałem cichy głos przy uchu. Odwróciłem się, by zobaczyć jak Naruto uśmiecha się do mnie lekko. – Tyle myślisz, że aż ci para z uszu leci – zaśmiał się, po czym spojrzał w okno samochodu, którym jechaliśmy do firmy. Patrzył w nie zupełnie tak jak ja kilka chwil temu. Lekki uśmiech nie schodził mu z twarzy.
Naruto nie bał się ani dnia jutrzejszego, ani dzisiejszego, ani też wczorajszego. Czasami miałem wrażenie, że Naruto nie boi się niczego. Kiedyś na pewno z nim o tym porozmawiam. Na pewno kiedyś. Chciałbym znać prawdę.
Wysiedliśmy i udaliśmy się do siedziby naszej firmy. Twarze mijanych ludzi śmigały mi przed oczyma niczym światła miasta widziane z jadącego samochodu. Najgorsze było jednak to, że ludzie wydawali się kupką nieszczęścia zamkniętą w ludzkim ciele.
Taki chyba był mój świat, gdy patrzyłem na niego przez różowe okulary.
Westchnąłem, po czym pocałowałem Naruto w usta, gdy jechaliśmy windą na ostatnie piętro. Blondyn wydał się zaskoczony, ale przytulił mnie do siebie i po chwili pogłębił pocałunek.
- Robiliśmy to już w windzie? - Zapytałem.
- Niee… - Uzumaki oderwał się ode mnie i zaśmiał cicho. Następnie zjechał swoim giętkim językiem na moją szyję. Blondyn czasem lubił dominować, a czasem zachowywał się jak niedołężny Kopciuszek czekający na swojego księcia z bajki. Ja lubiłem bawić się jego huśtawkami nastrojów, dlatego czasem pozwalałem mu na nieco więcej.
- Ile pięter zostało nam do końca?
- Dwadzieścia. I nikt na nich zazwyczaj nie wsiada – Spojrzał na mnie z błyskiem w oku i uśmiechnął się jak drapieżnik, który właśnie schwytał swoją ofiarę. Zaśmiałem się cicho widząc takiego blondyna. Chociaż muszę przyznać, że takiego go lubiłem najbardziej.
- Nie zdążymy – zauważyłem.
- Wiem – odpowiedział pośpiesznie i kątem oka zerknął na mały ekran nad drzwiami windy. Miałem wrażenie, że licznik zwariował, a winda mknie w górę z siłą rakiety kosmicznej. Zaraz potem poczułem dłoń w spodniach. Nie czekając na nic złapałem blondyna za pośladki i przyciągnąłem bliżej siebie. Kiedy chłopak jęknął cicho pochyliłem się nad jego uchem i zacząłem je całować.
Nagle winda stanęła, a drzwi rozsunęły się. Powoli oderwałem się od Naruto zdziwiony i rozzłoszczony. Nie zabrałem jednak dłoni z jego pośladków.
W drzwiach zobaczyłem swojego ojca.


- Po co tutaj przyszedłeś?
Chyba nigdy nie zapomnę miny, kiedy ojciec zobaczył mnie i Uzumakiego. Później poprosił, żebym z nim porozmawiał. Zgodziłem się.
- Nasza firma potrzebuje pieniędzy. Upadamy – odpowiedział po zbyt długiej chwili milczenia. Wydał mi się teraz taki bezbronny i zagubiony. Bruzdy na jego twarzy pogłębiły się od naszego ostatniego spotkania. Jego oczy były surowe, dumne i zmęczone. Przez jego czarne włosy prześwitywały siwe odcienie.
- Itachi nie wyciągnął was z kryzysu? – Starałem wyzbyć się ironicznego tonu, ale nie udało mi się to zbyt dobrze. Coś w posągowym obliczu ojca drgnęło. Może nie tego się po mnie spodziewał? Może zobaczył we mnie swoje odbicie?
- Zadłużyliśmy się.
- Dlaczego? – Usiadłem za swoim wielkim szklanym biurkiem, w swoim wielkim skórzanym fotelu. Ojciec stał naprzeciwko mnie z mocno zaciśniętymi pięściami. Och, sądziłem, że już na początku naszego niespodziewanego spotkania rozpracuje moją małą grę. On jednak pogrążał się coraz bardziej.
Jeśli wspaniały Fugaku upada, to i na mnie przyjdzie kolej.
Westchnąłem i odchyliłem się nieco w tył na moim wielkim skórzanym fotelu.
- Pożyczyłem pieniądze, których mi później nie oddano.
- Więc upomnij się o nie.
- Pożyczyłem je swoim przyjaciołom.
Zaśmiałem się cicho słysząc to. Przyjaciele ojca byli niebezpiecznymi ludźmi. Fugaku również za takiego uchodził, ale jego groza przestała już budzić najwidoczniej taki respekt jak kiedyś.
- Dobry zwyczaj nie pożyczaj.
Zapadło milczenie. Wiedziałem, że zaraz usłyszę coś naprawdę godnego uwagi. Czekałem.
Ojciec podszedł do mnie i nachylił się nad biurkiem. Jego oczy były takie jak dawniej. Był w nich ten sam gniew i pogarda. Usta zacisnęły się we wściekłości. Bezsilnej wściekłości.
- Nie będziesz mnie pouczał.
- Człowiek powinien uczyć się na błędach. Nie pouczam cię, ale nie potrafię ci pomóc.
Myślałem, że ojciec mnie uderzy. Jego ręka drgnęła w taki właśnie sposób. Nie zrobił tego jednak. Bez słowa wyszedł z mojego gabinetu. Wypuściłem głośno powietrze i wstałem. Powolnym krokiem podszedłem do wielkiego okna. Czułem się tak, jakbym miał cementowe buty, a wokół szyi zaciskał mi się metalowy pręt.
Nie pomogłem swojej rodzinie.

- Cii.
Nawet nie wiedziałem kiedy Naruto wszedł do gabinetu. Nie wiedziałem również ile tak stałem przy oknie i gapiłem się na panoramę Nowego Jorku. Czarne ściany pomieszczenia, w którym byłem, stały się schronieniem. Nie chciałem się stąd ruszać.
- Firma Ojca bankrutuje.
- Wiem.
- Chciał ode mnie pożyczyć pieniądze.
- Wiem.
- Powiedziałem, że nie mogę mu pomóc.
- Wiem Sasuke, wiem.
Nie chciałem milczeć. Po raz pierwszy w życiu bałem się milczenia przy Naruto. Nagle przypomniałem sobie sytuację w samochodzie, gdy jechaliśmy do firmy. Kiedyś zdawało mi się, że Naruto niczego się nie boi.
- Co będzie jutro?
- Nowy dzień.
- A co było wczoraj?
Nie wiem czy rozumiał to, co do niego mówiłem.
- Wczoraj jest już za nami.
- A dzisiaj?
- Dzisiaj przeżyj dzień najlepiej jak umiesz – wyszeptał do mojego ucha i pocałował je. Odwróciłem się w jego stronę.
- Czego się boisz? – Zapytałem, zaraz po tym jak pocałowałem go głęboko. Blondyn popchnął mnie na moje wielkie szklane biurko. Zaczął mnie powoli rozbierać. Milczał. – Odpowiedz – zatrzymałem jego dłonie, gdy próbował odpiąć pasek. Spojrzał na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. Jego oczy były ciemniejsze niż kiedykolwiek. Było to jeszcze bardziej niesamowite niż wszystko na tym świecie.
- Nie boję się niczego.
- Kłamiesz.
- Tak, kłamię.
- Powiedz mi prawdę.
Naruto wstał. Oparł się plecami o ścianę i zamknął oczy.
- Boję się tylko tego, że kiedyś ode mnie odejdziesz.
Z wrażenia aż podniosłem się do siadu. Blondyn wciąż miał zamknięte oczy. Uśmiechnął się w dziwny sposób, a na jego twarzy błąkał się złowrogi cień.
Przełknąłem ślinę i podszedłem do niego. Teraz nie powinno być milczenia między nami. Przytuliłem go mocno.
- Nie… - nigdy nie powiedziałem Naruto, że go kocham. Nigdy też nie zapewniłem mu, że będę zawsze. Nie dałem mu niczego na czym mógłby się oprzeć.
- Ej – mruknął i schował twarz w zagłębieniu mojej szyi. Musnął ją kilka razy ciepłymi ustami. – Nie mów tego.
- Nie chcesz?
- Może.


Po tym zdarzeniu Naruto złapał przeziębienie. W ciągu następnych miesięcy zaczął coraz częściej chorować. Były to jednak niegroźne choroby, a on nie stracił nic ze swojej dawnej energii. Nie martwiłem się więc tym tak, jak martwić się powinienem.
Kilka dni temu wykryto u niego nowotwór.
Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, co tak naprawdę znaczy bać się jutra. Teraz moje wcześniejsze lęki wydały mi się tylko raczkowaniem głupiego, nieświadomego bachora.

- Sasuke?
- Co? – Odwróciłem się w stronę Uzumakiego. Znajdowaliśmy się w jednym z najlepszych szpitali w USA. Naruto dostał prywatną salę, w której miał wszystko. Trzy pielęgniarki i jeden lekarz byli do jego dyspozycji.
- Wyniki badań będą dopiero jutro rano. Nie ma sensu żebyś tutaj siedział, masz ważniejsze rzeczy do roboty.
Mój partner aktualnie przebywał czwarty dzień w szpitalu. Cały czas byłem przy nim.
- Nie – warknąłem i wróciłem do patrzenia w okno. Na zewnątrz jakaś matka bawiła się z jednym z dzieci. Drugie siedziało w wózku inwalidzkim i patrzyło w przestrzeń identycznym spojrzeniem jak ja. Miało w sobie tyle samo…
Podczas choroby człowiek powinien być wsparciem, nie balastem.
Przymknąłem oczy.
- Pójdę – powiedziałem w końcu. – Wrócę jutro rano.
- Dobrze. Wyśpij się – Uzumaki uśmiechnął się do mnie, jednak ja nie odpowiedziałem mu tym samym. Bez zbędnych czułości opuściłem jego salę. Poszedłem porozmawiać jeszcze z lekarzem, po czym pojechałem do swojego mieszkania.

Byłem tak zmęczony tym wszystkim, że obudziłem się dopiero w południe. Przez te cholerne dni, kiedy Naruto trafił do szpitala nie przespałem nawet godziny. Nie mogłem wyzbyć się wrażenia, że naprawdę jestem tylko przestraszonym dzieckiem.
Przyszedł zły czas.

- Nowotwór na szczęście nie jest złośliwy. Można go wyleczyć.
Kiedy usłyszałem słowa lekarza poczułem, że stalowy pręt, który ktoś wkręcał w moje plecy zniknął nagle, wypalony przez siłę uśmiechu Naruto.
- To dobrze. Dobrze – szeptał blondyn raz patrząc na mnie, a raz na lekarza. – Kiedy będę mógł wrócić do domu?
- Za trzy miesiące.
Zapadło milczenie. Westchnąłem i podszedłem do leżącego chłopaka.
- Dziękuję, proszę już odejść - powiedziałem do lekarza, po czym zwróciłem się do niebieskookiego:- Wszystko będzie dobrze, obiecuję – pocałowałem lekko spocone czoło blondyna. Jego włosy pachniały szpitalem. Skóra była sucha i szorstka, a oczy stały się matowe tak samo jak świat widziany zza okna.
Ponieważ trzeba walczyć ze złym czasem, będę przy Naruto już zawsze.


Naruto nie mógł wrócić do domu po trzech miesiącach. Nastąpiły komplikacje, w wyniku których Uzumaki przesiedział w szpitalu prawie pół roku. Czułem jednak, że komplikacje nie były związane jedynie z nowotworem, a z czymś o wiele poważniejszym. Zbyt długo z nim byłem, żeby nie widzieć, że coś ukrywa. Najzabawniejsze w tym jest jednak to, iż nie próbowałem dociec prawdy. Byłem tak zmęczony tym wszystkim, że czasami myślałem, że już nie dam rady. Nie miałem w sobie tyle zaparcia i silnej woli co Naruto. Byłem o wiele słabszy. Kiedy patrzyłem na to jak walczył z chorobą często myślałem, że jestem dla niego tylko balastem. Dużo prościej byłoby odejść. Ja nie potrafiłem być już wsparciem. O ile kiedykolwiek potrafiłem nim być.
Naruto na pewno sam poradzi sobie lepiej. Na pewno.

Nasza firma upadła nieco, od kiedy dowiedzieliśmy się, że Naruto ma nowotwór. Nie byliśmy jednak u skraju bankructwa, czy usuwaniu któregoś z naszych zagranicznych zakładów produkcyjnych. Przez te pół roku zatrudniłem tyle ludzi, że wciąż paradoksalnie utrzymywaliśmy się na liście jednego z najlepszych domów mody na świecie. W modzie obecne były zarówno moje projekty jak i Naruto, który tworzył w szpitalu. Było ich jednak wiele, dlatego nasz dom mody nie rozwijał się z taką szybkością jak kiedyś.
Ojciec nigdy więcej nie zaszczycił mnie swą obecnością. Nigdy więcej go również nie spotkałem. Najprawdopodobniej wyjechał do Japonii. Zadłużony i przegrany.

- Zrobię ci herbaty – powoli zacząłem przyzwyczajać się do obecności Naruto w mieszkaniu. Chociaż trudno było mi go traktować tak jak przedtem. Pożądanie ugasiła choroba Uzumakiego. Wszystko się zmieniło. Powoli i emocjonalna więź topniała niczym bryła lodu. Ja stawałem się jak lód, a Naruto nie mógł mnie ogrzać tak jak dawniej.
- Nie – złapał mnie w ostatniej chwili za nadgarstek, kiedy już wstawałem z kanapy. Aktualnie oglądaliśmy jakiś pokaz mody.
- Nie chcesz pić?
- Chcę ci coś powiedzieć.
Zamilkłem i uniosłem brwi, kiedy oczy Naruto nabrały odcieniu, jakiego nigdy przedtem u niego nie widziałem.
- Sasuke – wziął głęboki wdech, jakby miał już nigdy nie oddychać, po czym powiedział cichym, zachrypniętym głosem: - Najprawdopodobniej mam AIDS. Za późno wykryto u mnie HIV.
- Zaraziłeś mnie?
Teraz sytuacja nabrała zupełnie innego znaczenia. Niepewność znikła zastąpiona…
- Nie, chyba nie.
- Co to znaczy chyba?! – Syknąłem i złapałem go za włosy. Pisnął, jednak nie odwrócił wzroku. – Z kim się puszczałeś?!
- Ja nie… - jęknął, gdy uderzyłem go w twarz. Później wyszedłem, ignorując wołanie Uzumakiego. Więź między nami roztopiła się jak zeszłoroczny śnieg. Naruto okazał się wyspą, do której dzięki Bogu nie dopłynąłem. Wolałem utonąć, niż pokochać kogoś, kto na moją miłość nie zasługuje.
Wybiegłem z budynku i skierowałem się do parku. Nawet nie myślałem, gdzie mogę iść. Oczy piekły mnie jak w gorączce, jednak jak na złość nie uroniłem żadnej łzy. Przez ściśnięte gardło mogłem jedynie charczeć niczym dzika bestia wypuszczona na wolność. Każdy mięsień ciała bolał mnie bólem podwójnym.
Naruto ma AIDS.
Kiedy znalazłem jakąś ławkę usiadłem na niej i schowałem twarz w dłoniach.
Naruto ma AIDS. Naruto umrze. Naruto mnie zaraził i Naruto… zdradził mnie, a teraz jest sam.
Z całej siły uderzyłem ręką w drewniane belki.
Miałem Naruto obronić, by sam utonąć. Miałem być z Naruto na zawsze.
Powoli wstałem i spojrzałem w stronę, z której przyszedłem. Oczy wciąż mnie bolały, a wiatr dmuchający w moją twarz był tak zimny, że byłby w stanie zamrozić nawet serce Uzumakiego.
Postanowiłem wrócić.
I kiedy stałem przed drzwiami mieszkania cała chęć powrotu gdzieś wyparowała.
Nie mogę, nie dam rady. Muszę się w końcu wydostać z tego bagna. Ale…

sobota, 21 listopada 2009

Kicz

Sasame, dziękuję.
Kushina, powiadamiam jedynie na gg.

Miało być kiczowato, ale chyba trochę przesadziłam…

Od naszego debiutu minęło pół roku. Po wygraniu konkursu nasza kariera nabrała tempa. Pięć minut sławy rozciągnęło się jak guma do żucia i teraz, pomimo upływu sześciu miesięcy wciąż jesteśmy sławni. Dwa razy byliśmy w telewizji. Trzy razy gościliśmy na okładkach najważniejszych magazynów o modzie, a cztery razy braliśmy udział w najbardziej prestiżowych pokazach mody na świecie. Jednym słowem odnieśliśmy olbrzymi sukces. Sasuke mówił, że mało która firma osiągnęła tak wiele w przeciągu pół roku. Ja mu wierzę, bo nie znam się na tego typu rzeczach. Uchiha jest dobry w organizacji, ekonomi i dodawaniu naszych zysków. Ja natomiast jestem dobry w wydawaniu ich. Aktualnie posiadam ładny samochód. Kupiłem sobie jeszcze wielkiego psa, a Sasuke kupiłem kota. Pies był największym i najbardziej śliniącym się potworem na świecie, dlatego nazwałem go Kyuubi. Bardzo nie lubił się z kotem Sasuke, który był małym, spasłym złośnikiem, tolerującym jedynie Uchihe. A to przecież ja go kupiłem, no nie?!
Kot Sasuke nazywał się Madara. Kilkakrotnie pytałem dlaczego nazwał takim dziwnym imieniem swojego futrzaka, jednak mój przyjaciel nigdy jasno i konkretnie nie odpowiedział na to pytanie. Szczerze powiedziawszy to Sasuke był osobą, przy której trzeba było bardzo uważać na słowa i gesty. Był takim małym księciem, którego potrafi urazić nawet pierdnięcie. Oczywiście ja nigdy nie przestrzegałem jego zasad i zawsze zachowywałem się niewłaściwie. Lubiłem patrzeć jak się złości.
- Młotku! – Ktoś krzyknął do mojego ucha, a ja wystraszony wyrzuciłem ręce do góry i spadłem z krzesła. Niefortunnie złożyło się, że w dłoni miałem puszkę coca-coli, która była pół pusta. Kiedy odwróciłem się za siebie, okazało się, że potworem, który mnie przestraszył był pan Uchiha, który patrzył na mnie z mordem w oczach, a kropelki coca-coli kapały mu z włosów, jak poranny deszczyk. Po jego minie wywnioskowałem, że on uważał wylaną puszkę za pół pełną. Uśmiechnąłem się lekko i przyjąłem pomoc od modelki, która przybiegła szybko żeby mnie podnieść. Jej mina nieco zbledła widząc Sasuke.
- Ale z ciebie fajtłapa Uchiha – kiedy byłem już na nogach, oparłem ręce na biodrach i pokiwałem nimi na prawo i lewo. Usta czarnookiego zacisnęły się mocno. Szczerze powiedziawszy to nie lubiłem takiego Sasuke. W tym momencie poczułem się jak w „Szczękach”. W głowie słyszałem pełną grozy muzykę, w sali, w której aktualnie przebywaliśmy zrobiło się nieco zimniej i nagle Sasuke zbliżył się do mnie i… i coś ugryzło mnie w nogę. Krzyknąłem w panice, łapiąc się z serce. Przez chwilę nawet przestałem oddychać. Obraz zamazał mi się niego, a ja czułem jak po nodze spływami coś gorącego. Cholera! To musiała być krew! Rekin odgryzł mi nogę! O boże!
Kiedy zacząłem lecieć w dół i najprawdopodobniej zbliżać się do pani, która miała na sobie gustowną małą czarną i kosę pod pachą, poczułem silne ramiona, które mnie uratowały.
Odetchnąłem w ulgą i w pokiwałem głową z błogim uśmiechem. Teraz Pani Śmierć mnie nie dostanie, choćby wykupiła ode mnie całą kolekcję ciuchów. Jestem bezpieczny w ramionach mojego księcia z bajki.
- Ach! – Westchnąłem naprawdę szczęśliwy i niewiele myśląc ucałowałem mojego wybawiciele w usta. Kiedy otworzyłem oczy zobaczyłem, że moim rycerzem okazał się Sasuke. Pan Uchiha obejmował mnie z dziwną miną. Oblizał usta i kiedy myślałem, że znów mnie pocałuje - czy coś - ten drań puścił mnie. Zaliczyłem bolesny upadek. Pani w małej czarne nie mogła mnie wprawdzie dopaść, jednak dopadła mnie inna pani, w bardzo ładnej sukni w stylu lat 50. Miała ona kremowy kolor, głęboki dekolt i ładnie zaznaczoną talię, z jeszcze ładniejszym czerwonym pasem mojego pomysłu. Była to modelka, która pomogła mi wstać. Jak się okazało nogę miałem całą, a krwiożerczym rekinem okazał się być Madara. Kopnąłem go, jednak wstrętny pchlarz usunął mi się w porę. Głupie zwierze!
- Dlaczego go tutaj przyprowadziłeś?! – Syknąłem w stronę Uchihy. Mój przyjaciel patrzył na mnie uważnym spojrzeniem, jakby nad czymś się zastanawiając. Och. Przecież doskonale wiem nad czym. Musiałbym go nie znać.
Dzisiaj oprócz zaliczenia bolesnego upadku, zaliczyłem również swój pierwszy prawdziwy pocałunek i jakaś mała zielona lampka zapaliła się w mojej głowie. Zbłąkana myśl podpowiadała mi, że już wiem dlaczego znam tyle odcieni błękitnego i z jakiego powodu uwielbiam ubrania.
Najprawdopodobniej jestem gejem.
Sasuke zastanawia się zapewnie, czy aby nie wykorzystać tego w rozreklamowaniu naszego domu mody. A dokładniej nie wywołaniu kolejnej sensacji.
- Nie będę twoją zabawką – powiedziałem i wstałem. Noga bolała mnie lekko, jednak kuśtykając wyszedłem z sali, w której była sesja fotograficzna. Modelka, która mi pomogła poszła do wizażystki, gdyż coś jej się stało z fryzurą. Była to twarz naszej nowej kolekcji. Bardzo ładna i bardzo miła Ino Yamanaka. Polubiłem ją od razu i muszę przyznać, że bardzo fajnie mi się z nią pracuje. Gdyby nie jej miłość do Sasuke, byłoby idealnie. Przymknąłem oczy i skierowałem się w stronę wyjścia z budynku naszej firmy.

- Wracaj do firmy – usłyszałem cichy i spokojny głos za sobą. Nie odwróciłem się. Aktualnie stałem na ulicy i patrzyłem na wystawę, gdzie w kilku telewizorach leciała jakaś bajka. Czułem jak niektórzy ludzie patrzą się na mnie dziwnie. Zapewnie mnie poznali. Pomimo tego, że byłem w pomarańczowych ogrodniczkach, czarnej opasce na czole i fioletowym t-shircie. Zazwyczaj ubierałem się mniej stylowo, dlatego zdziwiło mnie ich zainteresowanie. Sasuke pewnie też zdenerwował się tym, że na mnie patrzą. Za niedługo znów trafie na jakiś brukowiec. Zapomniałem dodać, że gościłem na nim kilka razy. Ale to nie jest już takie przyjemne jak wcześniejsze rzeczy, o których wspomniałem. Dlatego przemilczę moją przygodę z plotkarskimi gazetami.
- Idziemy – zanim zdążyłem zareagować, Uchiha pociągnął mnie w stronę budynku naszej firmy. Warknąłem ostrzegawczo i wyrwałem się mu. Podszedłem jednak posłusznie za brunetem. W głowie pomstowałem na tego drania, ale nic nie mogłem zrobić. Czasami (bardzo rzadko) muszę go jednak słuchać.
Kiedy weszliśmy do wieżowca naszej firmy, Sasuke skierował się od razu do gabinetu. To był znak, że szykuje się poważna rozmowa.
Nie lubię poważnych rozmów.

- Za pół godziny przyjedzie tutaj jakaś modelka, która podobno jest wschodzącą gwiazdą wybiegu. Dzięki niej…
- Mam to w dupie.
- Nie wątpię.
Sasuke uśmiechnął się wrednie, a ja przymknąłem oczy i policzyłem do trzech. Kiedy to nie pomogło, pokurwowałem sobie kilka razy. Ale przekleństwa również zawiodły. Dopiero wtedy wstałem i skierowałem się w stronę wyjścia. Kiedy już miałem otworzyć drzwi Sasuke zapytał:
- Jesteś gejem?
Szczerze powiedziawszy to czekałem na to pytanie. Złościłem się na Sasuke nie dlatego, że jest głupi, ale dlatego, że potraktował mój pocałunek jako jakiś wybryk nastolatka z szalejącymi hormonami. Chociaż prędzej mógł mnie wziąć za niedorozwiniętego idiotę.
Wolę zostać tym nastolatkiem…
Westchnąłem cicho, tak, żeby Sasuke mnie nie słyszał, po czym odwróciłem się w jego stronę. Przedstawienie czas zacząć.
- Gejem?
- To taki chłopiec, który czuje pociąg do mężczyzny – nie wiem, czy specjalnie zaakcentował słowo „chłopiec” i słowo „mężczyzna”. Na jego ustach pojawił się lekki uśmieszek. Oczy błyszczały zaczepnie, a blada cera była tak samo blada jak zazwyczaj.
- Jeśli ja byłbym gejem, to mężczyzna, do którego czułbym pociąg stałby się pedofilem – zauważyłem błyskotliwie i Sasuke wydał się być przez kilka sekund zaskoczony moją odpowiedzią. Kilka sekund szybko minęło.
- Widzę, że masz w tym jakieś doświadczenie.
Nie odpowiedziałem. Podszedłem do jego biurka i pochyliłem się nad nim. Spojrzałem w jego oczy. Te hebanowe tęczówki. Cholernie mroczne, cholernie zasmolone tęczówki, które mierzyły się z moim boskim błękitem.
- Bardzo cię interesuje to kim ja się interesuję, jednak ukrywam obiekt swojego zainteresowania? – Zapytałem niskim, seksownym głosem. Czułem jak w pokoju zrobiło się gorąco. Oblizałem powoli usta, jeszcze bardziej pochylając się w stronę Uchihy. Westchnąłem cicho.
- Wiem jaki jest ukryty obiekt twojego zainteresowania i nie mógłbym się twoim obiektem interesować w taki sposób jakbyś chciał, żebym się interesował, bo zainteresowanie samym sobą podchodzi pod narcyzm, który jest bardziej twoją domeną niż moją.
- Nieprawda! – Krzyknąłem i uderzyłem dłońmi w stół. Bo co on sobie kurde jego mać myśli?! Ja wcale, a wcale nie jestem narcystyczny! Jestem pewny siebie, nieco arogancki i troszeczkę bezczelny, ale nie uwielbiam siebie tak jak uwielbia siebie ten cholerny buc! Znów uderzyłem dłońmi w stół i przedstawiłem mu swoje myśli.
- Och.
Zapadło głębokie milczenie, w którym można było się utopić. Odchyliłem się powoli od bruneta i usiadłem na fotelu, na którym wcześniej siedziałem. Przymknąłem oczy.
- Możesz częściej mnie tak całować.
Zatkało mnie. Po raz pierwszy zatkało mnie definitywnie i ostatecznie. Jeśli sądziłem, że poprzednie milczenie było czymś głębokim, to cisza, która teraz zapanowała mogła się równać jedynie z końcem świata.
Siedziałem w luksusowym gabinecie Sasuke i patrzyłem na niego niepewnie. Zegar tykał cicho. Zza okien słychać było życie Nowego Yorku, ale ja nic nie słyszałem. Nie słyszałem nawet bicia swojego serca. Byłem zamknięty w próżni, a chaos ktoś zatrzasnął w moim umyśle. Najgorsze jednak było to, że ten ktoś specjalnie go tam zatrzasnął, jakby chciał pobawić się moimi uczuciami. Zdenerwowało mnie to.
- Nigdy więcej się do mnie nie odzywaj – wstałem i spojrzałem na Sasuke wzrokiem pełnym wściekłości i smutku. Oba te uczucia były bezsilne w konfrontacji ze wspaniałym panem Uchihą. Uśmiechnąłem się lekko do siebie. Zanim Sasuke zdążył zareagować wyszedłem z jego gabinetu. Na korytarzu, zaraz po zamknięciu drzwi do gabinetu, natknąłem się na jakąś zakapturzoną postać. Minąłem ją i skierowałem się do wyjścia. Chciałem jak najszybciej opuścić to miejsce.

Może zabrzmi to głupio i tandetnie, ale poszedłem do parku, w którym wszystko się tak naprawdę zaczęło. Mam na myśli naszą przyjaźń i takie bajowe rozpoczęcie się działalności naszej firmy.
Usiadłem na ławce, na której siedzieliśmy z Sasuke i kupiłem sobie nawet loda, którego kiedyś kupił mi Uchiha.
W tym momencie zachciało mi się płakać. Żeby dopełnić taki zasrany koniec naszej przyjaźni, rozwyłem się jak małe dziecko. Chociaż jeśli mam być szczery to był to bardziej wymuszony płacz. Po prostu dałem się ponieść urokowi chwili, jak to mówią.
Wiedziałem, że Sasuke po mnie przyjdzie i mnie uratuje. Nie może mnie przecież tak zostawić, prawda? Prawda?
Byłem silnym człowiekiem, który nie przejmuje się tym, co mówią o nim inni ludzie. Pan Uchiha również może mnie dowoli ranić, jednak ja zawsze pozostanę sobą.
Taa.
Powiało grozą filozofii.
Westchnąłem i zacząłem czekać na ratunek.

Ratunku jednak się nie doczekałem. Po godzinie bezczynnego siedzenia, postanowiłem pójść do firmy i wywrzeszczeć temu cholernemu draniu, wszystko co mi na wątrobie leżało.
Po dziesięciu minutach stałem pod jego drzwiami i już miałem pociągnąć za klamkę, gdy usłyszałem w jego gabinecie jakieś głosy. Niewiele myśląc przyłożyłem ucho do drewna i nasłuchiwałem.
- …Sakura… tak… zatrudnimy… cię… w… naszej…
Nie czekając na ciąg dalszy wparowałem do środka. Czy to jest Sakura o której do jasnej cholery myślę?!
Z wściekłości, która mnie ogarnęło, zrobiło mi się aż jasno przed oczyma. A po jasności przyszedł ku mojej rozpaczy róż.
Tak, to była właśnie ta Sakura, o której myślę.
Nienawidzę swojego życia. Zaraz przyjdzie jeszcze Tsunade i wszyscy, którzy nękali mnie przez całe moje wspaniałe życie!
- Co ty tutaj robisz?! – Zapytałem ją, chociaż może nieco za mocno i nieco za głośno. Dziewczyna skrzywiła się, a Sasuke spojrzał na mnie dziwnie. Nie mogłem odszyfrować jego spojrzenia, więc przeniosłem swoje boskie niebieskie oczy na okropną modelkę.
- Będę dla was pracować.
- Nie zgadzam się! – Wrzasnąłem.
- Umowa została już podpisana. Gdybyś nie uciekał jak niedorozwinięte dziecko może byś zdołał to jakoś zatrzymać.
Mina Sasuke była bardzo zła. Teraz brakowało jedynie diabolicznego śmiechu i pocierania rąk, tak jak robią to wszystkie czarne charaktery. Uchiha mógł spokojnie się do nich zaliczyć.
- Ta firma należy również do mnie… - zacząłem i zbliżyłem się powoli do biurka. Spojrzałem na białą kartkę leżącą na nim. Była to z pewnością umowa. – A jeśli firma należy również do mnie, to powinien znaleźć się na tym świstku również mój odpis. – Nie czekając na odpowiedź siedzącej dwójki, zabrałem umowę z biurka i najzwyczajniej w świecie ją potargałem. Teraz to ja śmiałem się szatańsko.
Och, ach!
- Nie przejmuj się, mamy kopie – Sasuke odpowiedział mi wolno i z lekkim uśmiechem na gębie. Jego błysk w oku był przerażający. Nie rozumiałem gry, w która ten drań ze mną gra.
- A podpis?
- Przepisy wymagają jednego podpisu.
Zapadła cisza. Kątem oka zobaczyłem jak Sakura uśmiecha się pod nosem. Sasuke również to chyba zauważył, bo spojrzał na nią tak jak kiedyś i gestem ręki kazał jej wyjść. Zostaliśmy sami.
- Czemu za mną nie pobiegłeś? Czekałem na ciebie w parku, wiesz? – Zapytałem bardzo cicho. Nie spojrzałem na bruneta.
- Nie będę za tobą latał jak jakiś pies.
- Nie pozwolę, żebyś robił sobie ze mnie jaja!
Nie odpowiedział. Wstał i podszedł do mnie. Uśmiechał się przy tym cały czas. Był naprawdę przystojnym, pięknym księciem. Brakowało mu jedynie diademu.
I kiedy tak podszedł do mnie. I kiedy tak złapał moją twarz w dłonie. I kiedy tak przybliżył się do mnie i nasze usta dzieliły milimetry Sekundy od namiętnego pocałunku, zadzwonił telefon Uchihy.
Sasuke jednak zignorował go i wpił się w mojego wargi z zachłannością. Zaczęliśmy całować się mocno i dziko.
- Och tak – jęknąłem. Sasuke położył mnie na swoim biurku i…

- Jesteś wspaniały.
- A ty cudowny – Sasuke po raz pierwszy, albo drugi w życiu powiedział mi komplement. Było to dla mnie wielkie przeżycie.
Wielkim przeżyciem było również leżenie na jego kanapie, bez ubrań, tuż po moim pierwszym razie. Podejrzewam, że rozdziewiczyłem także Sasuke. Albo to on rozdziewiczył mnie. Cóż… punkt siedzenia zależy od punktu patrzenia. W sensie dosłownym i przenośni.
- Musimy to powtórzyć.
- O tak – zaśmiałem się i wtuliłem mocniej w jego szeroką, umięśnioną klatę. Pachniał męskim potem i orgazmem.
Zapadła chwila błogiej ciszy. Wsłuchiwaliśmy się w nasze oddechy i bicie naszych serc.
- Sasuke? – Nagle coś mi się przypomniało.
- No co? – Udam, że nie słyszałem, jego zrezygnowanego głosu.
- Co cię łączyło z Sakurą, wtedy w hotelu Hiltona, jak przyszedłeś do jej pokoju?
Pan Uchiha westchnął cierpiętniczo. Odpowiedział jednak na moje pytanie.
- Byłem wtedy anonimowym projektantem. Potrzebowałem Sakury, żeby zaniosła moje prace do agencji modelek. Ona jednak się nie dostała, więc ich nie mogła zanieść.
- Oj. Ale to nawet i lepiej, co? – Uśmiechnąłem się do niego. On ku mojego zdziwieniu również się uśmiechnął, ale mi nie odpowiedział. Pocałował mnie w czoło i tak leżeliśmy sobie przez chwilę, dopóki znów coś nie przyszło mi do głowy. - A czemu teraz ją zatrudniłeś?
- Może się nam przydać.
- Jasne.
- Jak Słońce.
- Na twoim tyłku chyba jest to słońce egoistyczny dupku! – Syknąłem, jednak żeby Sasuke mnie nie uderzył, powiedział mi coś równie niemiłego, albo po prostu olał to co powiedziałem, wpiłem się w jego usta.
- Teraz będą się jeszcze bardziej nami interesować.
- Tylko dlatego się ze mną przespałeś?
- Nie.

piątek, 13 listopada 2009

Kicz

Wspominałam, że nie lubię większości bohaterów w Naruto? Tej większej większości oczywiście…
Anju, kochanie to nie była moja margaryna tylko Sanu :)

Kicz mam zamiar zakończyć w listopadzie. W grudniu rozpocznie się druga część Refuge, więc dajcie mi już z nim spokój.

Mits moja strona nie jest tablicą ogłoszeń. Jeśli chcesz spamować rób to z łaski swojej gdzie indziej.


Oj biedactwa, jesteście takie niedouchihowacione (fuck!).

To był strasznie głupie. Głupie i naiwne. Zdziwiłem się, że tak właśnie postąpiłem. Zazwyczaj działałem rozsądnie. Byłem racjonalistą. Musiałem dokładnie przeanalizować nawet najmniej ważny szczegół w moim życiu. Liczyło się każde „za” i „przeciw”.
A teraz stałem i patrzyłem na jakiegoś idiotę, któremu nie powiodło się w życiu.
To było jak odruch bezwarunkowy. Może moja intuicja dostrzegła w nim ukryty potencjał? Może zrobiła na mnie wrażenie metamorfoza Sakury? A może w tym wszystkim nie chciałem być po prostu sam?
Bo kiedy toniesz w bagnie, zawsze lepiej mieć obok siebie kogoś. Kogokolwiek. I to naprawdę nieważne, że wspólnie będziecie się podtapiać. Ciągnąć na dno, żeby choć na sekundę zaczerpnąć oddechu. Ponieważ gdy dosięgnę już tego cholernego dna, nie będę sam.
- I co teraz będzie? – Zapytał, a jego pytanie zawiesiło się w powietrzu jak bombka na choince. Na świecie istnieją różne rodzaje pytać. Są pytania proste, są pytania głupie i są pytania, które pomimo ważnej odpowiedzi powinny zostać pytaniami retorycznymi.
- Chodź – złapałem go za łokieć i pociągnąłem w stronę parku. Przeprowadziłem przez jezdnię, a jeden z samochodów o mało nas nie rozjechał.
- Cholera! Chcesz mnie zabić?! Wiesz, że powinno się przechodzić na pasach?!
- Nie.
I nic więcej nie mówił. Kiedy kupiłem mu lody na patyku i kiedy usiedliśmy na ławce, patrzył na mnie jedynie dziwnymi, niebieskimi oczyma. Słońce odbijało się w jego włosach tworząc niezwykły kolor. Równie jasny co to gówno nad nami. Uśmiechnąłem się lekko.
- Projektowałeś kiedyś ubrania?
- Yym – potrząsnął przecząco głową, zlizując truskawkową polewę.
- Będziesz dobrym projektantem.
- Skąd możesz to wiedzieć? – Chłopak zmarszczył brwi i odstawił na chwilę loda.
- Bo wiem.
I znów nastało milczenie. Naruto wlepiał we mnie wzrok, a ja obserwowałem jakichś ludzi wygłupiających się nad stawem. Siedzieliśmy tak przez dłuższą chwilę, dopóki Naruto nie skończył jeść loda. Dopiero wtedy się odezwał.
- Jeśli szukasz jakiegoś barana, którego chcesz oszukać i naciągnąć na bóg wie co, to źle trafiłeś.
- Nie oszukam cię.
- To czemu to akurat mi zaproponowałeś? – Nie wiem czy zdawał sobie sprawę z tego, że z każdym kolejnym słowem, przysuwał się do mnie coraz bardziej. – Jest wiele zdolniejszych ludzi ode mnie. Ja tak naprawdę to jestem nikim.
- Sądziłem, że masz nieco większe mniemanie o sobie – uśmiechnąłem się ironicznie, ale blondyn ku mojemu zdziwieniu również się uśmiechnął.
- Bo mam, ale wiem też co sądzą o mnie inni. Nie oszukujmy się.
W tym co powiedział Naruto kryła się chyba prośba o zaprzeczenie, lub pocieszenie. Ten chłopak musiał być strasznie samotny. Ludzie samotni zazwyczaj są realistami. Wiem coś o tym. Realizm jest strasznie gorzki. Jest jak dobra whisky. Pali od środka. A na zewnątrz jest tak przeraźliwie zimno. I nikt ci nie pomoże jeśli będziesz wśród miliona ludzi.
- Lubisz jedwab?
- Co?
Jedwab jest jak samotność. Jest szlachetny, śliski i zimny. Nie można się przy nim ogrzać. Można jedynie ładnie wyglądać. Jedwab nie jest tkaniną, w którym człowiek czułby się bezpiecznie.
- Jaki jest twój ulubiony materiał? – Zapytałem świdrując sylwetkę blondyna. Czułem, że drgnął pod moim spojrzeniem.
- Lubię moher.
Och… rzeczywiście! Moher jest chyba jeszcze bardziej filozoficznym materiałem niż jedwab…
- Będziemy się musieli zapożyczyć – powiedziałem niespodziewanie.
- Czemu? Przecież masz kasę.
- Mój ojciec ma. Jeśli się dowie o moich planach to mnie wydziedziczy, albo zabije.
- To chyba lepsza już śmierć – Naruto zmarszczył nos i zaśmiał się cicho. – No ale skoro cię wydziedziczy, to tak czy siak będziemy musieli wziąć kredyt. Na jedno wychodzi.
- Z niektórymi sprawami lepiej poczekać.
Lepiej później niż prędzej Fugaku Uchiha dowie się, że jego syn będzie projektował ubrania.
- Sasuke? - Głos Naruto wydał mi się dziwnie niepewny. Spojrzałem na niego uważnie. – Bo mnie wylali z pracy i…
- Wiem. Zamieszkasz w moim mieszkaniu.
Kiedy to powiedziałem jego źrenice stały się większe. Najwyraźniej zaskoczyły go moje słowa. Chociaż ja nic nadzwyczajnego w nich nie widziałem. To chyba logiczne biorąc pod uwagę sytuację Naruto.
Milczał przez dłuższą chwilę. Znudziło mi się wgapianie w jego twarz. Odchyliłem głowę do tyłu i zapatrzyłem się w niebo. Słońce górowało nad horyzontem. Jego promienie przedzierały się przez korony drzew. Dawały złudne poczucie ciepła. Było chłodno. Czułem muśnięcia wiatru na skórze. Jakby bał się dmuchnąć mocniej.
Przymknąłem oczy. Gdyby nie śmiechy i rozmowy ludzi, byłoby idealnie.
Cisza była moim ulubionym dźwiękiem. Większość rzeczy powinna się dziać w milczeniu. Powinno cicho się kochać, umierać i cierpieć.
- Nie znamy się.
- Nie znamy się – poparłem Naruto, ale na niego nie spojrzałem.
- Nie boisz się mnie przyprowadzać do swojego mieszkania? A co jeśli cię oszukam, okradnę, lub zamorduję podczas snu? – Słysząc to roześmiałem się. Odpowiedziało mi kilka śmiechów znajdujących się gdzieś niedaleko. Ich echo poniosło się po parku.
- Nikt nie zaproponuje ci lepszego startu. Jeśli mnie oszukasz będziesz głupszy niż myślałem. I znowu zostaniesz sam – ostatnie zdanie wyszeptałem prosto do jego ucha. Drgnął, a ja uśmiechnąłem się lekko i odgarnąłem jego niesforne włosy z czoła. Odsunąłem się. Nie wiem jak odczytał mój uśmiech. Trudno mi również powiedzieć jaki wyraz miała moja twarz, kiedy na niego patrzyłem. Zobaczyłem tylko jak jego źrenice rozszerzają się, a usta rozchylają lekko w zdziwieniu. Zaraz potem przygryzł wargę bardzo mocno. Zmarszczył brwi.
- Nic o mnie nie wiesz – powiedział, a jego głos drżał od złości. Nie odpowiedziałem. Powoli wstałem i spojrzałem na Naruto. Wyciągnąłem w jego stronę dłoń, tak jak robią to w filmach. Złapał ją po chwili. Pomogłem mu wstać. Blondyn westchnął cicho i dotknął mojego policzka. Zaskoczyło mnie to.
- A co jeśli się nam nie uda?
- Podobno jesteś strasznym optymistą.
- Chcę sobie po prostu przygotować plan B w razie, gdyby coś zawiodło.
- Wiele razy się już w życiu zawiodłeś, co? – Uśmiechnąłem się cynicznie. Zaczęliśmy iść w stronę mojego mieszkania.
- No – odpowiedział tak zwyczajnie. Pierwszy raz w życiu zrobiło mi się głupio. – Ty chyba miałeś wszystko co sobie zażyczyłeś, co? – Zerknąłem na niego kątem oka. Również uśmiechał się złośliwie, jak ja.
- Może.
- Uda się nam?
- Może.
- Może.
Naruto był dziwną, nieobliczalną osobą. Nie spotkałem w swoim życiu jeszcze takiej osoby. Był magiczny jak Harry Potter, dziecinny jak smerfy i kiczowaty jak Paris Hilton. Polubiłem go.

- Masz ładne mieszkanie.
- Wiem.
Zdawało mi się, że głowa Naruto obraca się o 360 stopni, a oczy ma nawet w dupie. Wszystko, każdy szczegół obserwował bardzo dokładnie. Aktualnie przebywaliśmy w kuchni. Jego wzrok cały czas wędrował w stronę lodówki. Można wręcz powiedzieć, że rozbierał ją wzrokiem. Westchnąłem cicho.
- Jeśli chcesz możesz ją otworzyć.
- Co?
Podszedłem i uchyliłem drzwi lodówki. Promienie sztucznego światła oświetliły twarz blondyna.
- A masz ramen?
- Nie.
- To mogę wziąć lody? – Zanim zdążyłem odpowiedzieć, już je wyjął.
- Lepiej byś wciął jakiś jogurt. Roztyjesz się jeszcze jak reszta Amerykanów.
- Trudno.
Zaprowadziłem go do jego nowego pokoju. Spodobał mu się. Kiedy wylądował na łóżku, zaśmiał się i poklepał miejsce obok siebie. Nie skorzystałem z okazji i nie usiadłem.
- W kuchni powiedziałeś tak, jakbyś nie był Amerykanem – wziął z nocnej szafki lody, które odłożył przed skokiem.
- Bo nie jestem. Mój ojciec i matka pochodzą z Japonii.
- A co robi twoja rodzina?
- Produkuje motory – Naruto uśmiechnął się uśmiechem, którego nie zdążyłem jeszcze rozpracować.
- A dostanę jakiś w prezencie?
- Nie.
Chłopak zbytnio się tym nie przejął. Wziął poduszkę i rzucił ją we mnie. Na jego nieszczęście trafił mnie prosto w twarz. Zaczął się głupio śmiać, a ja podszedłem do niego i zacząłem okładać ową poduszką blondyna. Lekki uśmiech nie mógł zejść mi z twarzy. Pierwszy raz biłem się z kimś poduszkami.

Pokazałem Naruto całe mieszkanie. Na koniec zostawiłem pracownię, w której tworzyłem ubrania. Pracownia mieściła się na poddaszu. Prowadziły do niej wysuwane z sufitu schody. Do tej pory nikt ich nie odkrył i mam nadzieję, że tak pozostanie. Dałem Naruto książki, które miał za zadanie przeczytać. Pokazałem swoje szkice i chyba od tego momentu rozpoczęła się nasza współpraca.

- Jutro lecę z Itachim do Londynu. Zajmij się firmą.
- Dobrze.
Mój ojciec siedział w wielkim fotelu, w swoim wielkim gabinecie, w swoim wielkim wieżowcu i wypisywał wiele czeków. Ostatnio nic innego nie robił.
- Wczoraj dzwoniła do ciebie matka. Dlaczego nie odebrałeś?
Fugaku Uchiha był człowiekiem biznesu. Był człowiekiem, który nie nadawał się na ojca. Przynajmniej dla mnie. Uczucie nienawiści było tak silne, że nie mogłem go znienawidzić. Nie mogłem go zawieść, chociaż wiedziałem, że i tak nigdy go nie zadowolę.
- Byłem zajęty.
- Czym?
Zamilkłem. Ojciec uśmiechnął się lekko, jakby coś podejrzewał. Tak naprawdę nic jednak nie podejrzewał. Kiedy byłem mały zawsze bałem się tego uśmiechu. Teraz był mi po prostu obojętny. Bo miałem kogoś z kim będę mógł utonąć.
- Z każdym kolejnym dniem coraz bardziej udowadniasz, że nie nadajesz się do tej pracy.
- Wiem – powiedziałem i ojciec podniósł na mnie głowę. W jego oczach było coś dziwnego. Blask, jaki czasami widzę u Itachiego.
Itachi jest moim bratem. Kiedyś go kochałem. Później nienawidziłem, a teraz jest mi już obojętny.
Obojętność jest wspaniałym uczuciem. Jest jak gwiazdy. Gwiazdy zawsze są obojętne. Piękne, dumne i mające nas całkowicie w dupie. To takie poetyckie.
- Nie możesz się nawet równać z Itachim.
Nie odpowiedziałem. Spojrzałem na ojca jedynie zimnym, cynicznym wzrokiem. Czułem jak moje usta wyginają się w kpiącym uśmieszku, a na język pchają się słowa, których już nie będzie można cofnąć.
Poszedłem za radą Naruto. Ojciec, Itachi i cała ta zasrana firma nie jest mi już do szczęścia potrzebna. Teraz mogliby tylko przeszkadzać w osiągnięciu celu.
Muszę jednak przyznać, że to zabawne. Kiedyś oddałbym nawet życie za te cholerne motory. Byleby tylko ojciec mnie zauważył i docenił, żeby Itachi przyznał, że mogę mu zagrozić w pozycji do objęcia stołka ojca. Bo to on był prawowitym dziedzicem, kurwa. To on zawsze był tym prawowitym.
Ja nie miałem w sobie tyle silnej woli, by pokonać brata i udowodnić ojcu, że jestem lepszy od niego. Mój upór zbudził się gdzieś w szufladzie między szkicami rysunków, a skrawkami materiałów. I nic nie mogłem na to poradzić. Może głównie dlatego, że całe przedstawienie znudziło mi się już dawno temu.

- Wydaje mi się, że dobrze zrobiłeś – Naruto nachylił się nade mną i poklepał po głowie.
- Nie rób – warknąłem i odepchnąłem jego dłoń. Nie byłem w nastroju, na jego wygłupy. Wstałem od stołu, na którym blondyn bazgrał swoje rysunki i podszedłem do ekspresu, żeby zrobić sobie mocną kawę. Siedzieliśmy w kuchni, kiedy wymyślaliśmy nasza pierwszą kolejkę. Naruto powiedział, że najlepiej tworzy mu się w kuchni, więc chcąc czy nie, musiałem się przenieść do kuchni, ponieważ mi, ku mojemu ogromnemu zdziwieniu najlepiej rysowało się przy nim. Było kiczowacie. On był kiczowaty. A głównie jego pomysły. Jest styl okazał się dziwnie niegustowny i dziecinny. Tworzył wspaniałe wzory, których nigdy wcześniej nie widziałem. Miał wyobraźnie, której brakowało mi. Ponieważ wiem, że moje ubrania były bezpieczne. Nie były banalne. Zawsze jednak bałem zaryzykować się tyle, by nie uznano kreacji za kicz. Kicz jest bardzo zły.
- Dodaj pięć łyżeczek cukru i jedną soli.
- Co? – Spojrzałem na Naruto zaskoczony. Chłopak uśmiechnął się do mnie lekko.
- Jeśli robisz kawę, zrób i mi.
- Sam sobie zrób.
- Jesteś niemiły – zauważył.
- No jestem – poparłem go.
Nastała cisza. Blondyn wrócił do rysowania jakiejś sukni. Z sąsiedniego pokoju dobiegał nas cichy dźwięk telewizora. Była druga w nocy. Westchnąłem i zapatrzyłem kawę. Usiadłem z powrotem przy stole.
- Myślisz, że skończymy ją do końca tygodnia? Musimy jeszcze znaleźć materiał i krawca. Jeśli nam się uda to będzie z górki.
- Najtrudniejsze są początki. Podaj mi różowy – rzuciłem w stronę niebieskookiego różą kredkę.
- Jak to możliwe, że ubrałeś Sakurę tak gustownie, a teraz rysujesz takie tandetne rzeczy?
- To źle?
- Nie. Chyba nie – powiedziałem, jednak Naruto wyczuł moje wahanie. Podszedł do mnie i położył dłoń na ramieniu.
- Podobają mi się te ubrania. Chciałem stworzyć coś prawdziwego. Nie wiem, czy będę mógł narysować coś innego.
- Mój styl łagodzi twój styl.
- Mój styl ożywia twój styl, Sasuke.
- Jesteś beznadziejny – uśmiechnąłem się gorzko, jakbym zjadł kilogram cytryn. Naruto uśmiechnął się, jakby zjadł kilogram czekolady. Albo sera.
- Spadaj do lumpeksu! – Zaśmiał się.
Czasami dobrze mieć takiego idiotę przy sobie.

- Widziałem już gdzieś te szkice.
- Kiedyś projektowałem sam. Moje prace ukazywały się głównie w sieci.
Byliśmy właśnie u organizatora konkursu dla młodych talentów. Wygrana w nim gwarantowała nam pozycję w branży. Lepszej szansy chyba już nie dostaniemy.
- Jesteś Mścicielem Kiczu?
Kopnąłem Naruto, który parsknąć śmiechem słysząc mój dawny pseudonim. Nie wybierałem go. Wybrali go internauci i nic już nie mogłem zrobić. Za bardzo im się spodobał.
- Nie sądziłem, że kiedykolwiek się ujawnisz.
- A jednak.
Facet uśmiechnął się do nas.
- Życzę powodzenia.
- Dziękujemy.

Staliśmy za kulisami i patrzyliśmy jak ludzie klaszczą, kiedy kolejne modelki wychodziły na wybieg. Chyba się nad udało. Tak. Na pewno nam się udało.
Mimowolnie uśmiechnąłem się, mocniej ściskając ramiona Naruto, który stał przede mną i zagryzał palce.
- Podoba się im? Podoba? A jak to nie nasza kolekcja?
- Zamknij się młotku.
Zaprojektowaliśmy jesienną kolekcję. Królowały w niej Japońskie wzory. Były kimona i nowocześniejsze wersje tradycyjnych strojów i czarne barwy mieszające się z neonami. Było dużo zebry, gepardzich centków, oraz krowich łat. Wyzywające kreacje przeplatały się w dziecinnymi krojami. Byliśmy prawdziwym objawieniem tego wybiegu.
- Udało się nam? – Wyszeptałem do ucha Naruto, który odwrócił się z wielkim bananem na gębie.
- No.
Udało się nam. Stanęliśmy na schodach do sukcesu. Nasza kolekcja się spodobała.
I dziennikarze byli pod wrażeniem, i organizatorzy i goście pokazu.
Udało się nam.

- No to za naszą firmę!
- A jak ją nazwiecie? – Zapytał ktoś z boku, kiedy Naruto wznosił kolejny toast.
- Jak ją nazwiemy?
- Nie wiem? Sasuke jak ją nazwiemy?
- Sasunaru.
- Wspaniale! – Wykrzyknął i poklepał mnie po plecach.
- Sasunaru podbije świat!