niedziela, 14 czerwca 2009

Refuge-prolog

Amerykańskie miasteczka miały to do siebie, że nawet w XXI wieku wyglądały jak mieściny sprzed II wojny światowej. Ludzie zachowywali się podobnie, ubierali i myśleli jak swoi dziadkowie. W takich miejscach nic się nie zmienia. Tylko czasem pojawia się jakaś rysa.

~~***~~

- Poproszę ramen.
- Nie mamy – Młoda kelnerka nawet nie patrząc na klienta, notowała coś na kartce.
- To co jest? – Podniosła głowę, a młody chłopak uśmiechnął się do niej przyjaźnie. Jego błękitne oczy świeciły wspaniale.
- Eee…
- Jest herbata? – Kelnerka kiwnęła potwierdzająco głowę. Oddaliła się pośpiesznie do kuchni.
- Widzieliście tego na 4?! – Krzyknęła do reszty personelu, gdy weszła na zaplecze – Normalnie jak z filmu!
Pracownicy knajpy wyjrzeli przez małe okienko, do którego oddawało się brudne talerze.
- Co on ma na gębie? Co on ma na sobie na miłość boską! – Szepnęła jedna ze starszych kobiet. Jakiś chłopak zaczął się śmiać.
- Mnich z klasztoru Shaolin. Ciekawe czego u nas szuka? Tu w USA.
- W El Paso. To największe zadupie jakie znam. Co tu robi ktoś taki? – Kelnerka również wyjrzała dyskretnie przez okienko.
- Kelly, ty nie byłaś w żadnym innym zadupiu. Nie masz porównania.
- Oh, róbcie mu lepiej tę herbatę. – Żachnęła się oburzona.
- Jaką? Mówił coś jaki chce rodzaj? – Zapytała starsza pani, która wcześniej nie wtrącała się do rozmowy.
- No jak to jaką. Pewnie chińską, logiczne.
- Nie mamy chińskiej.
- To zrób mu jakąś egzotyczną. Powiemy, że orientalna.
- Po prostu cudownie… - Westchnęła dziewczyna wychodząc do następnego klienta, który był jakby kolejną rysą w ich cudnym miasteczku. Może nawet jeszcze większą, niż poprzednia?

~~***~~

- Dzień dobry. – Młody mężczyzna usiadł przy barze. Nie zwracał uwagi na spojrzenia innych. Nie miał się gdzie przebrać, ani umyć. Rozmierzwione włosy sterczały na wszystkie strony, a oczy płonęły dziko. Pewnie wyglądał jak z jakiegoś horroru. Nie… prędzej jak seryjny zabójca. Uśmiechnął się na swoje myśli.
- Dawaj kasę! – Jednym szybkim ruchem wyciągnął mały rewolwer i machnął nim kilka razy. Ludzie krzyknęli przerażeni, a dziewczyna stojąca przy kasie, zaczęła szybko wyjmować banknoty. Chłopak rozglądał się dookoła, patrząc, czy klienci siedzą na swoich miejscach. Wyglądałby na spokojnego, gdybanie ogień w spojrzeniu . – Pośpiesz się, bo ci łeb odstrzelę! – Syknął patrząc na dziewczynę.
- Po co tyle krzyku? – Usłyszał tuż przy uchu spokojny, jakby jeszcze dziecinny głos. Odwrócił się momentalnie, jednak nie miał już broni w ręku.
- Jak?! Jakim cudem ty… - Sapnął jeszcze, gdy młodszy od niego chłopaczek powalił go na podłogę. Siła z jaką to zrobił była zdumiewająca. A był o głowę mniejszy od swojego przeciwnika!
- Nie wolno okradać innym.
- Kelly! Policja! Wezwij policję! – Ktoś krzyknął do stojącej przy telefonie kelnerce. Bandyta słysząc to wierzgnął w panice, lecz drugi chłopak trzymał go zbyt mocno, by mógł się wyrwać.

~~***~~

- Proszę, proszę, wyglądasz jakbyś uciekł z pierdla– Jeden z policjantów wymachując rewolwerem, zaśmiał się nosowo.
- Tak to jest jak dzieci biorą przykład z rodziców! Później się dziwić, że tyle przemocy. W domu pewnie miałeś niezły burdel, co?– pulchny mężczyzna uśmiechnął się, dumnie wypinając pierś, na której błyszczała się w kalifornijskim słońcu gwiazda szeryfa.
-Nawet nie wiecie kim jestem! – Syknął brunet wściekle. Jednym ruchem wyswobodził się z uścisku policjanta, który nie zdążył jeszcze założyć mu kajdanek.
- I co teraz kurwa? – Patrzył z satysfakcją w oczy szeryfa, przykładając mu jego broń do skroni.
- Hej!
Wybuch wstrząsnął fundamentami małej knajpy. Olbrzymia siła odepchnęła go na kilka metrów. Czuł jak jego skóra płonie. Spojrzał przerażony na swoje ręce i ramiona. Były na nich olbrzymie rany. Tak jakby właśnie wszedł w ogień. Stęknął chcąc się podnieść, ale wszystko rozmyło mu się przed oczyma. Po chwili zobaczył jasną smugę nad głową. Ktoś go podniósł i postawił do pionu. Uderzył go w głowę, a później w twarz. Brunet jednak był zbyt otępiały by zobaczyć coś więcej niż tylko zamazany obraz.
- Chłopcze! Chłopcze wracaj tu! Chciałeś nas kurwa zabić?! –Podtrzymujące go ramiona gdzieś zniknęły, a jasna smuga oddala się niebezpiecznie. Ostatnim co poczuł było coś oplatającego mu kostki. Wąż? – ostatnia trzeźwa myśl nie wywołała u niego przerażenia. Wąż… Jakaś siła przywróciła mu świadomość.

~~***~~
Mogłeś go zabić!
Przecież wiesz, że mi nie wolno. Każdy ma prawo żyć. Każdy, nawet on.
O niczym nie masz pojęcia.
Uświadom mnie.
Nie wolno ci znać prawdy.
Powtarzasz się. Odczep się już, kumalski?
Wiesz po co tam idziesz?
Po klucz.
Wiesz jaki?


~~***~~

- Czeka nas wiele roboty – brunet usłyszał głosy.
- Wiesz kim on jest?
- Tak. Sądzisz, że ma to czego szukasz?
- Nie wiem. Przekonajmy się.
Straszliwy ból rozdarł brunetowi głowę. Tak smakuje śmierć? Tak wygląda śmierć?
Niewiarygodnie miała dłoń zaczęła gładzić go po włosach. Czuł siłę płynącą z ręki. Moc, która niszczyła mu mózg.
- I co?
- Szkoda, że to nie Itachi. Ale ma potencjał. Przygotuj wszystko.
- Na ceremonię?
- Oczywiście, że nie. Najpierw trzeba go wyszkolić. Obudzić jego moc. Dopiero później będę mógł przejąć jego ciało.
- Dobrze.
Brunet chciał coś powiedzieć, wyrwać się, lub chociaż zobaczyć ludzi, którzy go schwytali. Zamiast tego znów poczuł ten ból. Dwukrotnie większy niż poprzednio. Stracił przytomność. Kiedy się obudził niczego nie pamiętał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę pisać komentarz pod najnowszą notką.