niedziela, 14 października 2012

3. Bar

3.
Zack siedział przy barze i popijał mocny alkohol. Chyba było już późno, może, nie wiedział. Stracił poczucie czasu po piątym kieliszku. Uśmiechnął się szelmowsko do barmanki i odpalił papierosa, zaciągając się nim mocno. Był już pijany, szumiało mu w głowie, a jego świadomość płynęła przyjemnie, zupełnie jakby pochłonął go Strumień Życia. Sephirot go zabije. Cóż, może dzięki temu uchroni go również przed jutrzejszym kacem.
Ciężki dzień? — zagadnęła go barmanka, polerując kieliszki. Kiwnął głową, gasząc papierosa.
Za kilka dni wyjeżdżam do North Corel — zdradził.
Jesteś SOLDIER? — zapytała zaskoczona, mierząc go uważnym spojrzeniem jasnobrązowych, błyszczących oczu. Zack sięgnął po kieliszek, ukrywając uśmiech.
Druga klasa — dodał po chwili, wypinając dumnie pierś i stukając się po niej kciukiem. Po alkoholu stawał się bardziej arogancki. — Wkrótce awansuje do pierwszej. Jeszcze nie raz o mnie usłyszysz!
Pragnął zostać bohaterem. Chciał, żeby świat się o nim dowiedział, żeby go podziwiał — za siłę i odwagę, za brawurę, którą już zresztą miał aż w nadmiarze. Przeszedł ciężką drogę, by znaleźć się w oddziałach Shinry. Musiał walczyć, nieustannie próbując zwiększyć swoją siłę. Już wkrótce stanie wśród najlepszych, będzie jednym z legendarnych żołnierzy pierwszej klasy. Właśnie dlatego, dla marzeń i ambicji, musiał przeżyć. Wiedział, co go czeka na przyszłej misji w North Corel. Dyrekcja określała to mianem szkolenia. Tak naprawdę jednak były to eksperymenty. Niebezpieczne i zagrażające jego życiu doświadczenia, które przeprowadzali na nim szaleni, przerażający ludzie. Nie lubił ich, nie lubił profesora Hojo, jego głosu i spojrzenia. Zimnych dłoni, kiedy podpinał go do aparatury. Nie lubił paraliżującego uczucia, gdy doktor wstrzykiwał mu do żył komórki Jenovy. Gdy go nimi zarażał.
Wgapił się w jasnobrązowe oczy barmanki. Fascynowały go, nie mógł oderwać od ich oczu i kobieta zapewne pomyślała, że ją podrywa. Pieprzenie. Nie podobała mu się. Przyciągało go tylko jej spojrzenie. Kiedyś jego oczy były szare, jak zachmurzone, poranne niebo, jeśli miałby się silić na jakieś poetyckie sformułowania. Może nawet w głębi czuł jakąś potrzebę artystycznego wyładowania się? Wszystkie podobne dzikie popędy budziły się w nim po odpowiedniej dawce alkoholu.
Lubił oczy Aeris ¬— ciemnozielone i głębokie — albo Clouda, w których czaiła się ta niesamowita niewinność. Jakby ten chłopak był jeszcze dzieckiem, które nie zostało skalane brudem panującym na tym świecie. Chciał wierzyć w to, że Shinra nie zaraziła go swoją ideologią. Wyobrażał sobie, że Cloud stoi ponad tym, ponad nimi i że nie chce zostać bohaterem. Nie pragnie stać się taki jak Sephirot. Niestety — cholerny fałsz. Cloud przesiąkł całym syfem, który serwowała Shinra. Chciał zostać SOLDIER pierwszej klasy. Oczy Clouda były ciemnobłękitne, spokojne i uważne. Będzie dobrym żołnierzem — wytrwałym i silnym. Osiągnie znacznie więcej niż Zack czy nawet Sephirot.
Zack wstał, rzucając na ladę więcej pieniędzy, niż wynosił jego rachunek. Zignorował uśmiech barmanki, która przeliczyła banknoty, orientując się, że właśnie dostała dość spory napiwek. Był w końcu SOLDIER, mógł sobie pozwolić na takie rzeczy.
Zachwiał się, kiedy wychodził w baru. Tylko dzięki pomocnej ręce jakiegoś klienta, nie upadł jak długi, co skompromitowałoby go zapewne na wieki. Na zewnątrz było już ciemno. Chłodne, nocne powietrze uderzyło w niego, trochę go otrzeźwiając. Wytoczył się na ulicę, nawet nie patrząc, czy coś jedzie. Zignorował trąbienie samochodów, pokazując kierowcom środkowy palec. Bar, w którym się zatrzymał, znajdował się w piątym sektorze, więc został mu spory kawałek drogi do mieszkania. Wcześniej myślał, że mógłby się zatrzymać u Aeris, ale uznał ten pomysł za absurdalny. Nie znali się na tyle dobrze, żeby mógł u niej nocować.
Ulice rozbłysły zielonym światłem i Zack spojrzał w górę, widząc, jak reaktory Mako zaczynają pracować. Zmrużył oczy, przystając na środku ulicy i patrząc na siedzibę Shinry. Niektórzy ludzie twierdzili, że energia czerpana z reaktorów zabija planetę.

Zatrzymał się na chwilę, opierając się o witrynę jakiegoś sklepu. Zaczął wgapiać się tępym wzrokiem w produkty na wystawie — pistolety, karabiny i granaty. Trafił chyba w obszar Shinry. Cholera, nawet się nie zorientował, kiedy tam zaszedł. Zacisnął wargi, powstrzymując mdłości. Dzisiaj chyba przesadził. Ale musiał dojść do domu. Władze Shinry zabiłyby go, gdyby zasnął na ulicy. Dziennikarze nie przepuściliby takiego skandalu. Byłby skończony jako żołnierz i mógłby pożegnać się z byciem bohaterem.
Pieprzeni bohaterowie — wywarczał, obserwując własne odbicie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę pisać komentarz pod najnowszą notką.