niedziela, 14 października 2012

Rozdział 1 (CUM)

za betację dziękuję A., :*

— Cholerny piasek!
— Gorąco ci nie przeszkadza?
— Do licha, jasne, że tak — mówię i uśmiecham się nonszalancko. Koszulka przylepia mi się do spoconych pleców. Jest tak duszno, że nie ma czym oddychać. Potrafię myśleć jedynie o pragnieniu utonięcia w chłodnej, orzeźwiającej wodzie.
— Przyzwyczajaj się — rechocze mój towarzysz, a ja mam ochotę zrobić pożytek z pistoletu, który trzymam w kaburze. Upał wyzwala we mnie najdziksze instynkty.
— Kiedy znajdę węża Kleopatry, wsadzę ci go w gacie, Kiba — obiecuję mu.
— Jednego pytona już w spodniach mam. Obawiam się, że przy dwóch gadach panie nie wyrobią — odpowiada mi bezczelnie i tym razem mam ochotę sięgnąć po strzelbę. Jeszcze jeden komentarz Inuzuki i zainwestuję w bazukę.


— Sądziłem, że fatamorgana dotyczy tylko zjawisk odległych.
Nie mogę przestać się śmiać, kiedy Kibie w końcu udaje się zrozumieć mój dowcip.
— Dupek — stwierdza. — Daleko jeszcze? Nie rozumiem, dlaczego nie mogliśmy przyjechać tutaj…
— Zamknij się i patrz!
— O cholera….
W pełni zgadzam się ze zdaniem Kiby, chociaż postronny obserwator mógłby uznać widok rozciągający się przed nami za nic szczególnego.
Stoimy na szczycie doliny, na dole której majaczą ruiny niewielkiej, zapomnianej przez świat świątyni.
— Myślisz, że coś tam znajdziemy?
— Oprócz węży i skorpionów? — Uśmiecham się do Kiby zachęcająco. — Liczę na jakiś mały artefakt.
— Jaki? Pytam cię o to całą pieprzoną drogę, a ty milczysz jak zaklęty. Czuję, że kroi się coś dużego.
— Możliwe — udzielam lakonicznej odpowiedzi, co raczej nie jest w moim stylu. To powinien być najlepszy dowód na to, że rzeczywiście liczę na coś dużego.
— Tylko uważaj, jak będziesz schodził! — krzyczę do Kiby, który już pruje na dół, ściągając za sobą tumany piasku. — Wspominałem już, że nienawidzę tego cholerstwa? — mruczę do siebie i zaczynam kaszleć, kiedy pył dostaje mi się do nosa. Wydaje mi się, że powinienem rzucić tę robotę, zanim nabawię się pieprzonej astmy. I arytmii serca. Kto by pomyślał, że staczanie się po piasku w dół zbocza może być takie trudne? Uzumaki, koniecznie popracuj nad kondycją!, mówię sobie, chociaż i tak wiem, że kiedy wrócę do Stanów, moim jedynym zajęciem będzie siedzenie w bibliotece i włóczenie się po barach. Odkąd do władzy doszli pieprzeni socjaliści, nic już nie jest takie jak dawniej.
— Dlaczego nie możemy po prostu zwiedzić Doliny Królów? Właśnie widziałem jednego skorpiona! — narzeka Kiba, kiedy w końcu dołączam do niego na dole zbocza. Skubaniec zawsze był cholernie szybki.
— Trzeba było do niego strzelić — mówię z krzywym uśmiechem. Kiba nienawidzi wszystkiego, co jest małe, ruchome i posiada w sobie odrobinę jadu. Za to kocha duże, wielkie bestie. Jedną ukrywa nawet w domu. Nie wierzę, że to bydle, które trzyma w mieszkaniu jest uznane za legalną, nawet prestiżową psią rasę. Kiedy zobaczyłem go po raz pierwszy, myślałem, że stanąłem oko w oko z Grizlle, słowo daję.
— Znajdziemy jakąś mumię, jak myślisz? Może będzie żywa, wtedy dostaniemy podwójne wynagrodzenie — fantazjuje Inuzuka, kiedy ja obchodzę ruiny świątyni, czytając hieroglify.
— Są bardzo stare, pochodzą jeszcze z okresu wczesnodynastycznego — mówię do siebie, bo wątpię, żeby Kiba mnie jeszcze słuchał. Teraz zastanawia się na głos, co wybrać, gdy już znajdziemy skarb i zostaniemy bogaci – Ferrari czy Porsche. Ostatecznie decyduje się na jedno i drugie, ponieważ, jak trafnie zauważył, raz się żyje.
— Zapal latarkę, wchodzimy — decyduję w końcu, kiedy udaje mi się odczytać napis z murów świątyni.
— Matko Boska, jak tu śmierdzi. Przyznaj się Naruto, to twoja sprawka! — rechocze Kiba, kiedy brniemy głębiej.
Z każdym kolejnym krokiem w głąb korytarza ściany coraz mniej drgały od ruchu powietrza. Zaczynało robić się przyjemnie chłodno. Tak, to zdecydowanie lubię.
— Uważaj na węże, będzie ich tu cała masa — ostrzegam Kibę, który krzyczy z frustracją i rzuca kilka naprawdę barwnych epitetów. Wspominałem już, że mój towarzysz nienawidzi węży?
— Uzumaki, jeżeli któryś z nich mnie użre, zmuszę cię, żebyś osobiście wyssał mi jad. Zrobisz to, nawet jeśli któryś ukąsi mnie w tyłek.
— Jasne, dla ciebie wszystko, kochanie — mówię i poruszam prowokująco brwiami.
— Idiota! Trzymam cię za słowo.
Z każdym kolejnym krokiem w głąb świątyni czujemy coraz intensywniejszy, nieprzyjemny zapach stęchlizny.
— Ta świątynia poświęcona jest bogom z Enneady — mówię w końcu, kiedy cisza grobowca zaczyna mnie przerażać. Nie lubię samotnych wypraw z wielu względów. Jednym z czynników, dla których zabrałem ze sobą Kibę, jest to, że w każdej chwili mogę z nim pogadać.
— Co to jest Enneada?
I zawsze mogę liczyć na głupią odpowiedź z jego strony. To bardzo pokrzepiające.
— Najstarszy panteon egipskich bogów. Potrójna trójka. Pasedżet? — pytam w nadziei, że może te nazwy coś Kibie powiedzą. Do cholery, na co ja liczę? Zresztą, czego można się spodziewać po specjaliście od broni? Dobrze, że chociaż zna kilka języków, co niweluje problem dogadania się w każdej części świata.
— No dobra, chodź lepiej — mówię w końcu, wolno przesuwając się do przodu. Korytarz zniża się stopniowo w dół i muszę przyznać, że nie sądziłem, że świątynia okaże się aż tak duża. Gdyby nie informacje od lokalnych koczowników, nigdy nie udałoby się nam znaleźć tego miejsca.
— O cholera, Naruto! Tam jest wąż! — krzyczy wystraszony Kiba i latarką wskazuje na odłamek ściany, na którym zwija się lśniący, brązowy gad. Uśmiecham się, rozpoznając w nim czerwoną kobrę plującą.
— Uważaj, to cholerstwo może osiągnąć do dwóch metrów — mówię, ponieważ nie widzę, gdzie kończy się tłuste ciało węża. — Chociaż wątpię, żeby taki osobnik zawlekł się aż tutaj — pocieszam wystraszonego Kibę.
— Mogłeś wziąć Shikamaru. Naprawdę, czemu z tobą pojechałem? Nie jestem w stanie tego zrozumieć! Jak mogłem się zgodzić, do cholery? Przecież dobrze wiesz, że nienawidzę węży. To twoja wina, że mnie tutaj zabrałeś!
— Czy mnie pamięć nie myli, czy przed wyprawą błagałeś mnie o to, żebym zabrał cię do Egiptu, ponieważ chcesz w końcu przeżyć niezapomnianą przygodę?
— To było, zanim powiedziałeś mi, że pójdziemy do zapomnianej świątyni zamieszkiwanej przez tuziny węży!
— A później zobaczyłeś półnagie Egipcjanki, które specjalne dla ciebie wykonały taniec brzucha.
— No dobra, niech będzie. Ale gdy mówiłeś o wężach, myślałem, że masz na myśli jakieś niegroźne, mało jadowite pytony, które hodujesz w domu!
Śmieję się z jego słów.
— Obiecuję, że następnym razem pojedziemy w miejsce, w którym nie ma niczego małego, oślizgłego i jadowitego.
— Chociaż bardzo chcę ci wierzyć, doświadczenie nauczyło mnie, żebym tego nie robił…
Kiba mówi coś jeszcze, ale ja już nie zwracam na niego uwagi. Wyrywam z jego rąk latarkę i kieruję światło na pobliską ścianę. Mrużę oczy, usiłując odczytać starożytne hieroglify. Nigdy nie byłem dobry z rozpoznawania znaków starszych od tych z czasów Starego Państwa. Najwyższa pora nadrobić zaległości.
— Zbliżamy się do głównej sali, która prawdopodobnie jest ograbiona. Złodzieje na pewno nie pozostawili tej świątyni nietkniętej. Ale największych artefaktów nigdy nie wystawiano na światło dzienne. Mam nadzieję, że tajne pokoje, w których Starożytni Egipcjanie przechowywali swoje skarby, skrywają w sobie jeszcze jakieś tajemnicę — mówię i uśmiecham się, ignorując zaniepokojony wzrok Kiby. Wiem, że czasami, kiedy mówię o grobowcach i ukrytych w nich artefaktach, na moich ustach pojawia się nieco diaboliczny uśmiech.
— Chodź tym korytarzem, za kilka metrów powinno być ukryte jakieś tajne przejście.
— Naruto? — słyszę po chwili zaniepokojony głos Kiby.
— Co? — pytam rozdrażniony, sunąc dłońmi po starej ścianie, na której są wygrawerowane hieroglify. Szukam czegoś w rodzaju dźwigni, dzięki której będę mógł otworzyć tajne przejście.
— Kiedyś słyszałem o klątwie Tutenchamona. Myślisz, że ten grobowiec też jest nią obłożony?
Prycham z rozbawieniem i przez przypadek naciskam na hieroglif, który dziwnie łatwo ustępuje pod moimi palcami. Dźwięk odsuwanego kamienia wywołuje na moich plecach przyjemny dreszcz ekscytacji.
— Chodziło o biegunkę, kretynie. Nie masz się czym przejmować — uspokajam go, chociaż doskonale wiem, że moje słowa nie są do końca prawdą. Mniejsza jednak o nie.
Robię krok w stronę wejścia i słyszę dźwięk przeładowywanego karabinu. Odwracam się zaskoczony.
— No co? To w razie, gdyby w tym twoim tajnym przejściu ukrywała się jakaś mumia — mówi, a ja jestem zbyt podniecony, żeby się z nim kłócić.
W świątyni mogą znajdować się trzy, cztery tajne pokoje. Z tego, co udało mi się dowiedzieć od profesora archeologii z Uniwersytetu z Ohio, dwa z nich mogą być pułapką. Ciekawe, jak duże jest moje szczęście?
Wychylam się ostrożnie zza rogu, a moje ręce automatycznie sięgają po pistolet. Cholerny nawyk Kiby coraz częściej mi się udziela.
— I co? Widzisz coś ciekawego? — pyta zaciekawiony Inuzuka i czuję, jak ostrożnie zerka mi przez ramię.
Tajna sala oświetlona jest przez promienie słońca, wpadające przez otwory w suficie. Widzę drobinki kurzu tańczące w łunach światła. W środku nie ma niczego godnego uwagi.
— Myślę, że tam może być jeszcze jedno przejście — mówię, robiąc ostrożnie krok do przodu. — Czekaj tu — rzucam w stronę Kiby, którego mina jasno sugeruje, że nie ma najmniejszego zamiaru ze mną polemizować. — Tylko nie narób w gacie!
— Lepiej uważaj, dupku — grozi mi.
Z pistoletem w pogotowiu rozglądam się po wnętrzu. Nie znam znaków, które zdobią ściany tajnego pokoju. Nigdy wcześniej ich nie widziałem. Przyglądam się im przez dłuższą chwilę, podchodząc bliżej.
— Cholera, mógłbyś się pośpieszyć? Nie czuję się komfortowo, będąc w ciemnym, śmierdzącym korytarzu pełnym obślizgłych węży. Niech to szlag, słyszę syczenie! — marudzi Kiba, utrudniając mi skupienie się na poszukiwaniach.
— Tylko nie wykonuj żadnych gwałtownych ruchów. I nie daj po sobie poznać, że się boisz — mówię ze śmiechem, gdy słyszę barwne przekleństwa, które wypluwa z siebie Kiba, wchodząc za mną do środka. — Mówiłem ci, żebyś czekał na zewnątrz — warczę poirytowany.
— Hej, patrz! Tam w kącie coś jest!
Zanim zdołałem zareagować, Kiba już sięga po figurkę skarabeusza wykonaną ze złota. Ściera z niego kurz i pył, a ja z zaskoczeniem patrzę na wyryte na skarabeuszu znaki.
— Jasna cholera…
— Jak myślisz, ile za to dostaniemy? — pyta uradowany Kiby. — Uzumaki, naprawdę jesteś beznadziejnym łowcą skarbów. Gapisz się po tych ścianach i nawet nie zauważyłeś tego cudeńka leżącego z boku. Tak zupełnie bezbronnego — mówi Kiba, głaszcząc skarabeusza po grzbiecie. — Musimy się nim zaopiekować.
— Pokaż mi go — żądam i nie czekając na odpowiedź mojego towarzysza, wyrywam mu złoty artefakt z dłoni. Oglądam go uważnie, palcem sunąc po pięknych hieroglifach. — Znam skądś ten wzór — mówię w zastanowieniu, kiedy patrzę na spód skarabeusza, na którym znajduje się wyryty symbol. Najgorsze jest to, że nie mam pojęcia, co może on oznaczać.
— Może jest ich tu więcej? — pyta Kiba z nadzieją w głosie i rozgląda się po tajemnym pokoju. — Mówiłeś, że gdzieś znajduje się drugie przejście, musimy się do niego dostać!
Podchodzi do ściany i zaczyna walić w nią pięścią. W jednej z rąk trzyma wciąż zapaloną latarkę.
— Czekaj! — mówię, kiedy obserwując miejsce, w którym pada blask żarówki. Promienie słońca oświetlające pomieszczenie również zatrzymują się w tym miejscu. — No jasne, Słońce wyznacza miejsca, dzięki którym można otworzyć drugie pomieszczenie — mówię triumfalnie. Czuję, jak rozsadza mnie energia. Jesteśmy już tak blisko odkrycia prawdy!



*

— Uzumaki, przypomnij mi, że jeśli uda nam się przeżyć, mam cię zabić! — krzyczy do mnie Kiba, kiedy uciekamy z walącej się świątyni. — Po co brałeś tą cholerną bransoletę! I tak mieliśmy wystarczająco dużo złota!
— Zamknij się, idioto i biegnij!
Czuję ciężar bogactw, którymi wypchany jest mój plecak. Nigdy nie sądziłem, że mogę mieć tak duże szczęście, które najwyraźniej skończyło się właśnie w tym momencie. Cudem udaje mi się odskoczyć przed wielkim głazem, który spada tuż obok mnie.
Z trudem łapię oddech, kiedy biegniemy korytarzem w górę. Mógłbym przysięgnąć, że gdy wchodziliśmy do świątyni, nie wydawał się on taki długi. Egipcjanie i ich cholerne pułapki! Kto mógłby pomyśleć, że wśród góry skarbów, które odkryliśmy, jedna, niewielka bransoleta spowoduje takie zamieszanie.
— Jest wyjście! — krzyczę z ulgą, widząc niewielką, białą plamę oślepiającego, pustynnego światła na końcu korytarza. Wyjście ze świątyni powiększa się coraz szybciej, a ja czuję ukłucie niepewności.
Dlaczego mam wrażenie, jakbyśmy zamiast do wyjścia, biegli prosto pod koła nadjeżdżającego pociągu?
Nie mam jednak czasu na wahanie, chyba że chcę spędzić w tej świątyni resztę wieczności.
Wyskakuję ze świątyni prosto w niemiłosiernie nagrzany piach. Kiba ląduje prosto na mnie.
— Naruto cholerny Uzumaki — słyszę nad sobą znajomy głos. — Mogłem się tego spodziewać.

Niech to szlag, niech to cholerny, pieprzony szlag trafi! Leżę brudny, śmierdzący i ledwo żywy przed moim największym wrogiem. No cóż, może największy to nieco zbyt poetyckie określenie, ale mniejsza z tym.
— Doprawdy jesteś istnym Konanem Barbarzyńcą w naszej branży. Wszędzie, gdzie się pojawisz albo coś wybucha, albo się wali.
— Jestem Amerykaninem. My wszystko robimy spektakularnie — odpowiadam stłumionym głosem. Ciężko wyglądać przyzwoicie, kiedy leży na tobie jakiś idiota pokroju Kiby. — Złaź ze mnie, Inuzuka! — syczę zażenowany, spychając z pleców ciężkiego jak cholera mężczyznę.
— Boże, my żyjemy! — słyszę jego uradowany głos. — Już nigdy nie chcę przeżywać żadnych szalonych przygód. Otarłem się właśnie o śmierć!
Widzę, jak mój Wróg Numer Prawie Jeden patrzy na nas z pogardą. I jak mam być uznanym łowcą skarbów, skoro ten dupek przyłapuje mnie zawsze w chwilach, kiedy robię z siebie największego debila? Francowata opatrzność losu!
— Widzę, że profesjonalny jak zwykle.
— Pieprz się, Uchiha!
— Ty jesteś Sasuke Uchiha? Ten Sasuke Uchiha?
— Tak, Kiba, to właśnie on! — warczę na przyjaciela poirytowany. Dlaczego ludzie zawsze muszą tak reagować na tego aroganckiego, arystokratycznego dupka?
Sasuke jest chyba jednym z najbardziej znanych i wpływowych archeologów na świecie. Odkrył grobowiec Nefretete i kilka innych rzeczy, których nie wymienię z czystej zazdrości. Nie można ukryć, że to archeologiczny geniusz w czystej postaci.
Muszę zaznaczyć, że naprawdę go nienawidzę. Czy powiedziałem, że nie jest moim wrogiem Numer Jeden? Cofam w tej chwili te słowa!
— Co tu robisz? Oczywiście oprócz niszczenia bezcennych zabytków egipskiej kultury — pyta Uchiha, a ja z krzywym uśmiechem podnoszę się z ziemi. Czuję drobinki piasku, które przemykają po mojej skórze pod ubraniem. Mam ochotę zakląć siarczyście, ale się powstrzymuję. W końcu mam do czynienia z pieprzonym angielskim arystokratą, w towarzystwie którego wypada zachować dobre maniery. Savoir vivre mam opanowane prawie do perfekcji.
— Podkradam ci artefakty, Uchiha — mówię, wyjmując z kieszeni złotego skarabeusza. Z satysfakcją patrzę, jak oczy tego drania zaczynają błyszczeć. — Jak myślisz, ile to może być warte? — pytam go, bawiąc się niewielkim artefaktem. W chwilach takich jak ta czuję się królem świata.
— Skąd to masz?
— Oprócz rozwalania wszystkiego wokół mnie, jestem też poszukiwaczem skarbów. I to naprawdę niezłym, jak widać.
Śmieję się triumfująco, obserwując wściekłość malującą się na twarzy Uchihy.
— Tak w zasadzie to ja...
— Zamknij się, Kiba — mówię szybko. — No więc, Sasuke, łyso ci teraz?
— Pokaż mi to — żąda, ale ja tylko prycham pogardliwie.
— Żebyś to ukradł? Zapomnij! Znasz ten biznes, kto pierwszy ten lepszy. Nie ma kart przetargowych.
Sasuke marszy groźnie brwi. Ma na sobie białą, nieskazitelnie czystą koszulę i kremowe, bawełniane spodnie. Wygląda jak pieprzony arystokrata, a ja zastanawiam się, jak to jest, do cholery, możliwe, że nawet na środku pustyni prezentuje się nieskazitelnie? Moja własna koszulka jest tak brudna, że ledwo widać jej pierwotny kolor. A sprane, mocno wytarte dżinsy lata świetności mają już dawno za sobą. Mimo wszystko wciąż wyglądam dobrze. Albo mi się tylko wydawało, albo naprawdę Kiba zerkał kilkakrotnie na mój tyłek.
— Zawsze byłeś cholernym debilem, Uzumaki. Pokaż mi lepiej tego skarabeusza, bo nie jestem pewien czy...
Jego dalszą wypowiedź zagłuszają zjeżdżające do doliny dżipy. Mrużę oczy, patrząc na ludzi siedzących w samochodach. Myślę, że ciemne mundury, które mają na sobie, są dużo gorsze niż moje brudne ubranie. Musi im być cholernie gorąco. A później zauważam w ich rękach broń.
— To najemnicy — mówię zaskoczony. — Co oni tutaj robią?
Uchiha klnie pod nosem. Patrzę na jego ręce zmierzające do kluczyka w stacyjce terenowego motoru, na którym siedzi, ale najwyraźniej rezygnuje z tego pomysłu. Boleśnie uświadamiam sobie, że ja i Kiba nie możemy uciec. Nasz dżip znajduje się kilometr od świątyni. Jesteśmy w cholernej pułapce.
— Sasuke Uchiha! — słyszymy kobiecy, wysoki głos, a po chwili z samochodu wychodzi jasnowłosa kobieta. Ma na sobie prześwitującą bluzkę i krótkie szorty. Gdyby nie broń w jej rękach, powiedziałbym, że mi się podoba.
— My go nie znamy! — mówię szybko i unoszę ręce do góry. Blask słońca odbija się od złotego skarabeusza, którego trzymam w dłoni.
— Ty masz...
Pstryka palcami i w moją stronę już celuje tuzin karabinów SMG.
— Niech to szlag! A starałem się być tylko miły.
— Zabierzcie mu skarabeusza! — krzyczy nieznajoma, a ja zerkam na jednego z najemników, który, z bronią wciąż wycelowaną w moją głowę, podchodzi do mnie z boku. Kopie mnie brutalnie, przewracając na ziemię, a ja z krzykiem zaskoczenia upadam w rozgrzany piasek, który od razu dostaje się mi do ust. Klnę szpetnie i pluję prosto na buty najemnika.
Czy nikt do cholery nie może traktować mnie jak poważnego łowcy skarbów?
— Czego tu szukacie? — pyta Uchiha, a ja zaciskam pięści w złości. Jeżeli myśli, że będzie grał superbohatera? Nie jestem jakąś panienką, którą trzeba, jasny gwint, ratować!
— Oddawaj to! — wrzeszczę na całe gardło, kiedy najemnik zabiera mi skarabeusza. Podnoszę się szybko na nogi. Jednym płynnym ruchem wyciągam pistolet i mierzę nim prosto w nieznajomą, skąpo odzianą kobietę. Słyszę nieprzyjemny trzask załadowywanych karabinów; wszystkie wymierzone są prosto we mnie.
Jeśli mam zginąć, to przynajmniej pociągnę za sobą kilku frajerów!
— Spokojnie, chłopcy. Ten pajac jest nieszkodliwy. Mamy to, czego szukaliśmy — mówi kobieta spokojnym, opanowanym głosem. — Mój szef się ucieszy. Bardzo się ucieszy, kiedy pokażę mu, co znaleźliśmy. Powiem, że to specjalny prezent od Sasuke Uchihy.
— Nie bądź głupia, Ino. Złote skarabeusze są tylko legendą. Naprawdę sądzicie, że są kluczem do czegokolwiek?
Kobieta śmieje się kpiąco, zakładając ręce na piersiach. Wpatruję się w jej cudowne ciało z nieprzyzwoitym uśmiechem na ustach, ale nikt tego nie zauważa. Czy wszyscy, do cholery jasnej, muszą mnie tak lekceważyć?!
— Jesteśmy bliżej odkrycia prawdy niż sądzisz — zdradza Ino, a mnie przechodzi dreszcz, na dźwięk jej niskiego, seksownego głosu. Uchiha zdaje się nie zwracać na niego najmniejszej uwagi. Łapie ją za nadgarstek, gdy kobieta próbuje dotknąć jego twarzy. W zamian jeden z najemników, na jej znak, przykłada Sasuke karabin prosto w tył głowy. I ten drań zdaje się również nie przejmować. Czy cokolwiek na niego działa? Czuję się niepocieszony, kiedy odzywa się, wywołując wyraźny dreszcz na ciele Ino.
— Igracie z ogniem. Przekaż swojemu szefowi, żeby uważał. Nie mam zamiaru po raz kolejny ratować mu życia.
— Lepiej nie wchodź nam w drogę, Uchiha — ostrzega go, wyrywając rękę z jego uścisku. Odgarnia jasne, lśniące w blasku pustynnego słońca włosy. Gdyby nie broń schowana w jej kabule, mógłbym się w niej zakochać. Widać, że jest niegrzeczną dziewczyną, a ja nie lubię takich. Doświadczenie nauczyło mnie, że z niebezpiecznymi kobietami zawsze są same problemy.
A jednak ciągle cię do nich ciągnie, słyszę głos mojego zdrowego rozsądku, który, cholera, ma rację.
— Na mnie też musicie uważać — mówię i uśmiecham się szelmowsko, kiedy lufy karabinów i piękna nieznajoma zwracają się w moją stronę. Teraz wszystko jest na właściwym miejscu. Ja w centrum uwagi i pakujący się w pieprzone kłopoty. Czy mógłbym sobie wymarzyć lepsze popołudnie?
— Na ciebie?
— Oczywiście. Myślicie, że dlaczego pojawiłem się w tej świątyni? Kochanie, słyszałaś kiedyś o Thinisie? Nigdy nieodnalezionym mieście pierwszego faraona? Natrafiłem na jego trop.
— Nie bądź śmieszny, Uzumaki. Sądzisz, że udało ci się znaleźć ślad legendarnej stolicy Egiptu? Tysiące archeologów nie mogło jej zlokalizować. Może jeszcze nam powiesz, że odnalazłeś nos Sfinksa, co?
— Poczekaj jeszcze miesiąc, a zaprowadzę cię do Atlantydy — warczę groźnie. Cholerny Uchiha, czy on zawsze musi podważać moje kompetencje?
— Naprawdę wiesz, gdzie może leżeć Thinis? — pyta mnie Ino, podchodząc bliżej. Z tej odległości jej pełne piersi wydają się naprawdę kuszące. Ciekawe, jak długo mógłbym trzymać jedną z nich, zanim by mnie rozstrzelali?
— Oczywiście, że…
— Nie — prycha pogardliwie Sasuke, schodząc z motoru. — To amator. Bawi się w poszukiwacza skarbów, bo jest idiotą, który myśli, że to przyniesie mu fortunę. Nigdy nie słyszeliście o Uzumakim? To zwykły oszust!
— Zamknij się, Uchiha.
— On nie jest w stanie wam pomóc. Sądzisz, Ino, że twój szef ucieszyłby się, gdybyś przyprowadziła mu zwykłego złodzieja?
— Nie jestem oszustem — mówię poirytowany. — Znam się na grobowcach lepiej, niż możecie sądzić!
Ino uśmiecha się słodko i pochyla się w moją stronę, jakby chciała szepnąć mi coś do ucha. Uśmiecham się z satysfakcją i zerkam w stronę Sasuke. A zaraz potem czuję, jak jej ciepłe palce wyjmują z mojej dłoni pistolet i przykładają mi go do czoła.
— Masz rację, Sasuke. — Ino nie wydaje się być przekonana moimi słowami. Warczę wściekły, ale nie wykonuję żadnego ruchu. — Nie będę wysłuchiwać jakichś pierdół. Skoro Sasuke twierdzi, że jesteś nieprzydatny, to…
Słyszę dźwięk odbezpieczanego pistoletu. Przełykam ciężko ślinę. Ty cholerny idioto, nigdy nie możesz się zamknąć, kiedy jesteś w tarapatach?, myślę z frustracją. Mówiłem, że nienawidzę niegrzecznych kobiet? Już nigdy, jeśli oczywiście jakimś cudem przeżyję, na żadną z nich nie spojrzę. Macie moje słowo. Zostanę gejem i będę się interesować tylko niebezpiecznymi chłopcami. Jasna cholera, co ja, do diabła, wygaduję? Czy takie głupoty mówi człowiek trzydzieści sekund przed śmiercią?
Zezuję z przerażeniem na spust pistoletu, na którym Ino trzyma palec.
— Czekaj! — mówi Sasuke, a jego głos, cholera, wciąż jest tak samo opanowany jak wcześniej. Jeśli zginę, obiecuję, że będę go prześladował do końca jego dni. Pieprzony palant.
— Coś nie tak? Może chcesz powiedzieć coś swojemu przyjacielowi przed śmiercią?
— Uchiha nie jest moim przyjacielem! Zabieraj mi tę lufę z twarzy, do diabła!
— Zamknij się! — krzyczy i łapie mnie za podbródek, przykładając pistolet tym razem do skroni. — Jeszcze jedno słowo i odstrzelę ci łeb.
— Zostaw go, do cholery. On jest nieszkodliwy.
— To się jeszcze okaże!
Zanim Ino reaguje, łapię ją za nadgarstek, odciągając pistolet od mojej głowy. Unieruchamiam ją trzema sprawnymi ruchami i przykładam jej lufę do gardła. Słyszę, jak klnie, usiłując mi się wyrwać.
— Nie ruszać się, albo ją zabiję — mówię poważnym głosem. Przeraża mnie myśl, że chyba naprawdę jestem w stanie to zrobić. Nigdy wcześniej nikogo nie zabiłem. — No, kochanie, teraz oddaj mi skarabeusza i będzie po wszystkim. Nie musisz mnie od razu obrażać i grozić mi śmiercią. Ostrzegałem, że ja też mogę być niebezpieczny.
Jest mi strasznie gorąco. Pocę się, cholera, jak świnia, dlatego mocniej ściskam kolbę pistoletu w dłoni.
— A wy opuścić broń, ale już! Inaczej naprawdę ją zabiję!
— Naruto, uważaj! — słyszę krzyk Kiba, a potem wszystko dzieje się przerażająco szybko. Sasuke rzuca granat w stronę jednego z dżipów, najemnicy otwierają ogień w naszą stronę, a ja wraz z Ino upadam na ziemię. Zaciskam mocniej spocone dłonie na pistolecie i nieświadomie naciskam na spust.
— Jasna cholera — szepczę przerażony. Zasłaniam jej ciało przed strzałami, chociaż i tak wiem, że kobieta jest już martwa. Czuję łzy napływające mi do oczu.
Kiedy unoszę głowę, zauważam Sasuke strzelającego z niewielkiego pistoletu w stronę najemników. Nigdzie nie mogę nigdzie nie widzę Kiby.
Cholera, Uzumaki, pozbieraj się, bo inaczej sam zginiesz!, mówię do siebie i sięgam po własny pistolet schowany w kabule na plecach. Kiedy zamykam oczy widzę zakrwawioną twarz Ino. Oddaję jeden celny strzał za drugim i tylko dzięki opatrzności losu udaje mi się samemu nie dostać. W ostatniej chwili upadam na kolana, umykając przed pociskiem jednego z najemników. Rozglądam się spanikowany za Kibą; nigdzie go nie ma. Może schował się za ruinami świątyni? To jednak byłoby dziwne, ponieważ Kiba nie jest tchórzem.
— Uzumaki! — krzyczy Uchiha, a zaraz potem słyszę znajomy głos mojego przyjaciela.
— Opuść broń.
Zamykam oczy, mocniej zaciskając w pięści skarabeusza, którego zabrałem Ino.
— Cholera, Kiba, co ty robisz? — udaje mi się powiedzieć.
— Powiedz swojemu przyjacielowi, żeby rzucił pistolet, bo inaczej cię zabiję.
— Dlaczego wszyscy uważają, że Uchiha jest moim przyjacielem? — pytam poirytowany, ale Kiba ucisza mnie uderzeniem w głowę.
— Oddaj skarabeusza i plecak.
— Pracujesz dla nich? Do diabła, Kiba, co jest grane?!
— Przykro mi, Naruto. Nie sądziłem, że aż tak mi zaufasz. Nie jestem dobrym aktorem.
Patrzę na Sasuke, który rzuca broń przed siebie i upada na kolana. Jeden z najemników mierzy w niego karabinem. Pozostało ich już niewielu. Cholera, prawie nam się udało!
— Nie sądziłem, że sprawy tak niefortunnie się potoczą. Nie chciałeś mi powiedzieć, co takiego odkryłeś, ale zdradziłeś mi masę innych, przydatnych szczegółów. Teraz, kiedy już wiem, czego mam szukać, nie pozostaje mi nic innego, jak cię zabić. Nawet nie masz pojęcia, co udało ci się odkryć.
— Teraz już, kurwa, mam! Shikamaru też jest w to zamieszany?
— Nie, oczywiście że nie. Nara o niczym nie wiedział. Ale również bardzo mi pomógł, przyjmując mnie do waszej małej ekspedycji. Możesz go pozdrowić! Sayonara, jak to mówię w Japonii.
— Czyli to już koniec, tak? — pytam, a mój głos brzmi cicho i nienaturalnie. Wiem, że już nie uda mi się wymknąć śmierci.
— Najwyraźniej!
Słyszę, jak Kiba odbezpiecza pistolet i oczami wyobraźni widzę, jak naciska na spust. Chcę powiedzieć coś mądrego, przypomnieć sobie najważniejszy moment w moim życiu, ale zamiast tego widzę tylko twarz Ino. To chyba najlepszy znak na to, że po śmierci trafię do dziewiątej bramy piekieł.
Przeraźliwy krzyk Kiby sprowadza mnie na ziemię, instynktownie odskakuję na bok, kiedy Inuzuka oddaje strzał. Dopiero po chwili zauważam kobrę egipską, naprawdę piękny okaz, która gryzie mojego niedoszłego oprawcę w łydkę. Oddycham szybko, z przerażeniem patrząc na jej rozczapierzony kaptur.
— Chyba wolałem zginąć od strzału — mówię z nadzieją w głosie.
— Uciekaj, Uzumaki!
Patrzę w stronę Uchihy, który strzela do najemników, starając się wsiąść na motor. Niewiele myśląc, podnoszę się na nogi i biegnę w jego stronę. Chowam skarabeusza go kieszeni i wskakuję efektownie, chociaż trochę boleśnie na motor. Plecak ze złotem, który dźwigam, ciąży mi jak cholera, ale za nic w świecie bym go tutaj nie zostawił.
— Bierz broń i strzelaj do nich! — krzyczy do mnie Sasuke, odpalając silnik.
— Nienawidzę poniedziałków — oznajmiam mu, ale słucham go i strzelam do najemników, od których coraz bardziej się oddalamy.
— Jesteś największym idiotą, jakiego spotkałem.
— I wzajemnie, Uchiha!

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę pisać komentarz pod najnowszą notką.