sobota, 20 października 2012

Rozdział 3 (CUM)

betowała A., :* 

Jesteśmy w Kairze. Nie mam pojęcia, jak, do cholery, udało nam się przeżyć i dotrzeć cało do stolicy. Podejrzewam, że mogła się do tego przyczynić klątwa jakiegoś zbzikowanego faraona, ponieważ w drodze ucieczki nie natknęliśmy się na ani jednego najemnika. Sasuke oczywiście wykpił moją przewrotną teorię, ale ja podejrzewałem, że sam miał podobne przypuszczenia. Albo wymyślił coś jeszcze bardziej nieprawdopodobnego, tylko wstydzi się do tego przyznać. To jest w jego stylu.

Udało nam się ukraść dżipa i zadbaliśmy o to, żeby Hyuuga miał spore problemy z powrotem do cywilizacji. Nie da się w końcu daleko zajechać samochodem, któremu ktoś przeciął dopływ paliwa, prawda? Muszę przyznać, że Uchiha ma łeb na karku i to głównie dzięki niemu jesteśmy cali, zdrowi i pachnący. Skąd on, do licha, wziął pieniądze na wynajęcie luksusowego hotelu w środku Kairu? Czasami naprawdę go podziwiałem. Po cichu i w tajemnicy przed wszystkimi.
— Cudownie, jesteś genialny! Wejdziemy tak po prostu do muzeum i zabierzemy trzeciego skarabeusza. Dziwię się, że nie przyznali ci jeszcze Nagrody Nobla, dupku — mówię, leżąc na łóżku głową w dół. Kiedy obserwuję Uchihę z tej pozycji, wydaje się on być nawet przystojny.
— Już ci mówiłem, że wejdziemy tam wieczorem, górą. Na dachu mieści się jeden z alarmów. Żeby wejść, musimy go tylko rozbroić.
— Znając życie, zostawisz mnie na pastwę losu. Posłużę za przynętę, co?
Sasuke patrzy na mnie przez chwilę, po czym uśmiecha się lekko. Siedząc za drewnianym biurkiem, otoczony przez stertę papierów wygląda jak pieprzony arystokrata.
— Zawsze mogę liczyć na to, że podsuniesz mi jakiś ciekawy pomysł.
— Dupek! Tylko spróbuj, a osobiście się z tobą policzę. To że nie rozprawiłem się z tobą po tym, jak mnie o mało nie zabiłeś, nie znaczy, że…
— A jednak udało ci się przeżyć. Złośliwość losu nie zna granic.
Prycham wściekły, słysząc jego słowa. Robił się coraz bardziej wredny i daję słowo, że jeśli nie przestanie, naprawdę porachuję mu kości.
Wstaję szybko, drapiąc się po tyłku. Marszczę brwi, kiedy przyłapuję Sasuke na obserwacji mojej dupy.
— Coś nie tak? — warczę groźnie, zerkając przez ramię na Uchihę.
— Wszystko w najlepszym porządku — odpowiada mi, nawet na moment nie spuszczając ze mnie wzroku.
— Idę się wykąpać.
— Powodzenia.
Prycham ze złością, głośno trzaskając drzwiami łazienki.

— Nie lubię egipskiego żarcia.
Sasuke popija drogie wino i zwraca na to, co mówię, raczej niewielką uwagę. Ma na talerzu jakieś owoce morza, na widok których robi mi się niedobrze.
— Jest tak cholernie pikantne, że później mam problemy z żołądkiem — ciągnę dalej, niewiele przejmując się tym, że zawartość mojego talerza znajduje się również na obrusie. Jestem prawdziwym Amerykaninem i to widać. Widać też to, że jem kolację z pieprzonym arystokratą.
— Ta informacja była mi niezbędna do życia. Dziękuję, że uświadomiłeś mnie o swoich problemach trawiennych.
— Nie ma za co — mówię z szerokim uśmiechem na ustach, podnosząc kieliszek. Nigdy nie lubiłem wina, ale życie nauczyło mnie, że nie wolno odmawiać darmowego alkoholu. — Wznieśmy toast za dzisiejszy wieczór. Mam nadzieję, że uda nam się przeżyć.
Sasuke unosi swój kieliszek, stukając nim lekko o mój.
— Żebyś nie zrobił nic głupiego.
— To też.
Do muzeum będziemy się włamywać za dziesięć godzin. Na razie musimy się przespać i zebrać siły na wieczór. Ignoruję wzrok Uchihy, kiedy ponownie przywołuję kelnera, zamawiając kolejne danie. Kiedy sprawnie sprząta stół, uśmiecham się do niego przepraszająco.
— Jesz jak barbarzyńca — słyszę z ust Sasuke, gdy kelner odchodzi, żeby złożyć zamówienie w kuchni.
— A ty jak baba, Uchiha! — zauważam wesoło i mrużę oczy, obserwując jego nieporuszony wyraz twarzy. — Przynajmniej widać, że jestem prawdziwym mężczyzną. Mam jaja, w przeciwieństwie do niektórych.
Sasuke prycha cicho, a swój kpiący uśmiech kryje za kieliszkiem wina. Po chwili kelner przynosi zamówione danie. Dziękuję mu po arabsku, a on uśmiecha się zaskoczony.
— Wiesz, Uchiha, zawsze zastanawiałem się, co cię łączyło z Hyuugą. Pracowałeś u niego? — pytam, zabierając się za jedzenie.
Sasuke spina się wyraźnie, a ja obserwuję go zaciekawiony.
— Można to tak nazwać — mówi po chwili i uśmiecha się nonszalancko.
— Po co on szuka Złotych Skarabeuszy?
— Żeby otworzyć bramę do świata Ozyrysa.
— Ale dlaczego, cholera? Żaden normalny człowiek nie bawi się w takie rzeczy.
Sasuke mruży oczy, patrząc na mnie przeszywająco. Wiercę się nerwowo na krześle, zaskoczony tym spojrzeniem.
— Masz rację, Uzumaki. Normalni ludzie nie mają takich pragnień.
Pocieram włosy na karku, nie wiedząc, jak zareagować. Sasuke z nonszalanckiego, pewnego siebie faceta stał się nagle… Cholera, sam nie wiem kim.
— W porządku? — pytam z wahaniem.
Sasuke drga zaskoczony, jakby przytomniejąc.
— Jestem już zmęczony, idę do pokoju. Poradzisz sobie?
— A kto zapłaci za kolację? Ja nie mam przy sobie złamanego centa.
— Ureguluję rachunek, kiedy będziemy się stąd wymeldowywać, nie masz się czym przejmować.
Kiwam głową na zgodę i wracam do jedzenia. Kątem oka obserwuję, jak Uchiha wstaje od stołu i wychodzi z restauracji.
Cholera, powiedziałem coś nie tak? Przecież chciałem się tylko dowiedzieć, dlaczego muszę uratować świat przed zbzikowanym milionerem.
Zamówiłem jeszcze dwa desery i dokończyłem butelkę wina, którą zamówiliśmy wspólnie z Sasuke. Analizowałem naszą rozmowę, starałem się przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów ze spotkania z Hyuugą, ale nie doszedłem do żadnych konkretnych wniosków. Dlaczego francuski milioner chce otworzyć bramę do egipskich zaświatów? Nie potrafiłem odpowiedzieć na to pytanie. Żałowałem, że nie ma ze mną Shikamaru. On na pewno znalazłby rozwiązanie zagadki.
Przymknąłem oczy, opierając głowę na ręce. Mam nadzieję, że Shikamaru jest bezpieczny. Może rzeczywiście powinienem zabić Inuzukę, kiedy miałem okazję?
Nie, na pewno nie. Zaciskam mocno palce na kryształowym kieliszku, łamiąc go w pół.
— Do diabła — warczę wściekły, starając się przełknąć ślinę. Zbiera mi się na mdłości na widok własnej krwi skapującej na ubrudzony jedzeniem obrus. Nie jestem mordercą. Ino i ci wszyscy najemnicy, których zabiłem, to był wypadek. Działałem w obronie własnej. Nigdy nie chciałem zabić bezbronnej osoby.
Zaciskam w pięść zranioną dłoń, ignorując kelnera, który pojawia się przy stoliku, sprzątając odłamki kieliszka.
Nie jestem mordercą, ale Uchiha nim jest. Dlaczego to on nie zabił Kiby? Posłuchał mojej prośby, spełnił ją, chociaż wiedział, że to głupie. Niebezpiecznie jest zostawiać przy życiu kogoś, kto wie tyle na mój temat.

Do pokoju wracam późno. Po drodze wstąpiłem jeszcze do baru i poznałem kilka ładnych kobiet, które jednak nie były mną szczególnie zainteresowane.
— Śpisz? — pytam głośno, kiedy jestem już w pokoju. Ciężkie zasłony przepuszczają pomarańczowe promiennie zachodzącego słońca. Jest już późne popołudnie. Musimy czekać, aż się ściemni, zanim wyjdziemy z hotelu.
— Nie — słyszę cichą, złowieszczą odpowiedź.
— Obudziłem cię?
— Masz grację słonia, Uzumaki. Obudziłbyś nawet zmarłego.
Albo mumię, dopowiadam sobie w myślach i nie mogę powstrzymać śmiechu. Nie czuję się pijany, pomimo że wypiłem chyba więcej niż planowałem. Mam mocną głowę nie tylko do alkoholu.
— W restauracji byłeś jakiś dziwny — mówię, siadając na skraju swojego łóżka. Ściągam buty i skarpetki, wzdychając ciężko. Przydałby mi się masaż, bolą mnie wszystkie mięśnie i jestem cały spięty. Potrzebuję mocnego masażu i dobrego seksu. Wielka szkoda, że żadna z pań, które spotkałem w barze, nie była chętna na przeżycie ze mną krótkiej przygody.
— Uchiha, śpisz? — pytam ponownie, kiedy nie otrzymuję żadnej odpowiedzi.
— Zamknij się już, Uzumaki — warczy wściekły.
— Do diabła, dupku, chcę tylko pogadać! Wiecznie wszystko przede mną ukrywasz, to wkurzające. Traktujesz mnie jak dzieciaka! Ja też narażam własną dupę, żeby zdobyć te pieprzone skarabeusze.
— Twoje problemy są naprawdę fascynujące, ale zupełnie mnie nie obchodzą — słyszę poirytowany głos Uchihy i nie wytrzymuję. Biorę chwilę wcześniej zdjętego buta i rzucam nim prosto w głowę tego pieprzonego arystokraty.
— O, a jednak chcesz posłuchać, jak widzę — stwierdzam z satysfakcją, kiedy Uchiha zrywa się na równe nogi. — Słuchaj, naprawdę cię nienawidzę, stary. Jesteś wkurzającym, aroganckim dupkiem ze zmutowanym genetycznie ego, ale musimy współpracować, jeśli chcemy przeżyć. Co zrobimy, gdy już ukradniemy ostatniego skarabeusza? Zniszczymy je? Można je zniszczyć, Uchiha?
— Nie.
— Neji będzie próbował nam je odebrać, masz tego świadomość?
Sasuke wzdycha poirytowany i chyba zupełnie nieświadomie rozciera tył głowy, gdzie trafił but. Widzę jego błyszczące oczy i uśmiecham się. Gdybym nie był mu potrzebny, pewnie rozszarpałby mi gardło.
— Neji będzie próbował nas zabić, idioto. Włamanie do tego cholernego muzeum jest naszym jedynym wyjściem.
— Ale co później?
Sasuke marszy groźnie brwi i kręci głową, nie jest w humorze i to widać. Każdy, kto chociaż odrobinę go zna powinien wiedzieć, że bezpiecznie będzie nie zbliżać się do niego na odległość nie mniejszą niż pięćset metrów. Niestety ja nie należę do osób rozsądnych.
Wstaję ze swoje łóżka i siadam na materacu Uchihy, uśmiechając się do niego lekko. To dupek, a dupków trzeba podchodzić sposobem.
— Cieszę się, że tutaj ze mną jesteś — mówię ściszonym głosem, czujnie obserwując jego reakcję. W każdej chwili muszę być przygotowany na to, że Sasuke może nie wytrzymać i mnie uderzyć, ewentualnie rozszarpać.
— Nie wiem, Uzumaki, co później. Muszę się zastanowić — mruczy cicho i patrzy na mnie spod półprzymkniętych powiek. Uśmiecham się do niego niepewnie i chyba się nawet, cholera jasna, niemożliwe, rumienię. Uchiha to nawet fajny gość. Czasami.

Oddycham ciężko, rękawem ścierając pot z czoła. Wiem, że wyglądam jak skończony kretyn w czarnych skórzanych spodniach, które siłą kazał mi założyć Uchiha. Chciał mnie jeszcze wcisnąć w obcisły golf, ale walczyłem tak dzielnie, że odpuścił. Mimo wszystko czuję się jak pedał.
— Musisz cały czas dyszeć mi w kark? — słyszę jego rozdrażniony głos. Przewracam oczami.
— Jeśli nad złapią, jesteśmy skończeni. Żaden kretyn nie okrada Muzeum Narodowego w Kairze, mając plan wymyślony w dwie godziny.
— Chyba, że robi to geniusz. — Uchiha uśmiecha się arogancko.
— Nie pochlebiaj sobie. Będę się śmiał, kiedy nas w końcu złapią — burczę cicho, skradając się tuż za Uchihą. Udaje nam się wejść na teren muzeum i teraz wystarczy jedynie wdrapać się na dach. A, no tak, musimy ominąć chordę uzbrojonych ochroniarzy, kamery ustawione w niemal każdym możliwym miejscu i, haha, stado dobermanów. Kilka z nich już leci w naszą stronę. Nienawidzę psów!
Uchiha reaguje niemal natychmiast. Celnymi strzałami zabija psiska, a ja mogę odetchnąć z ulgą. Co za refleks!
— Tłumik? — pytam z zainteresowaniem zerkając na broń Sasuke, na której znajduje się nakładka wygłuszająca strzały. Zapobiegliwy dupek.
— Uchiha, podziwiam twój pomysł, ale te wstrętne psiska szczekały jak jasna cholera. Na pewno usłyszeli je strażnicy.
Sasuke rzuca mi zniecierpliwione spojrzenie i wzrusza ramionami.
— Musimy je gdzieś ukryć po prostu.
— A jak wyłączymy kamery?
Sasuke wzdycha ciężko, wyciągając coś z kieszeni. Niewielki pilot, który trzyma w ręce, nie wyróżnia się niczym szczególnym.
— To urządzenie wysyła fale elektromagnetyczne. Kamery na kilka sekund zatną się i będziemy mogli bezpiecznie przejść.
— Będziemy tak robili ze wszystkimi kamerami? — pytam z powątpiewaniem. Głupi Uchiha, skąd on coś takiego wytrzasnął?
— Czasami nie będziemy mogli przejść.
— Co wtedy?
— Będziemy mieli problem.
— Zajebiście! I pomyśleć, że przed chwilą nazwałeś się geniuszem. Gdybyś rzeczywiście nim był, mielibyśmy wszystko zaplanowane.
— Chcę po prostu zdać się na twoją kreatywność — mówi Uchiha, przybliżając się do mnie. Widzę, jak uśmiecha się złośliwie.
— Żebym cię nie zaskoczył — ostrzegam go jeszcze.

Sasuke doskonale wie, gdzie iść, zadziwiająco dobrze zna Muzeum Narodowe w Kairze, co jest trochę niepokojące. Chciałbym oskarżyć go o jakieś lewe interesy, ale przypominam sobie, że kiedyś prowadził badania na zgromadzonych tutaj eksponatach.
Zabiliśmy już osiem psów i pozbawiliśmy przytomności trzech strażników. Na szczęście skarabeusze znajdują się w tej części muzeum, na którą nie są nałożone tak silne blokady i alarmy.
Sprawnie udaje nam się wejść na dach, jakby specjalnie ktoś zostawił drabinę opartą o budynek, w którym znajdował się złoty skarabeusz.
— Ci głupi Egipcjanie, nawet nie wiedzą, że skarabeusze mogą być tak potężne. Uznali je za zwykłe figurki! — szepczę radośnie do ucha Sasuke, niemal przyklejając się do jego pleców. Czuję się dziwnie władczo, kiedy kuca na skraju dachu, a ja jestem tuż za nim. Kiedy jest w takiej pozycji, mogę zrobić z nim wiele ciekawych rzeczy. Na przykład zepchnąć go z dachu. Oczywiście przez przypadek!
— Jeszcze wczoraj rano ty też nie miałeś o nich żadnego pojęcia — wypomina mi, a ja prycham cicho.
— Nie bądź taki mądry — szepczę do jego ucha, z zaskoczeniem rejestrując dreszcz, który przebiega po jego ciele.
— Odsuń się — mówi chłodno, zaciskając mocno zęby, a ja uśmiecham się szeroko.
— Przeszkadza ci to? — pytam gardłowym, niskim głosem. — Rozpraszam cię, Sasuke? — dodaję, używając swojego łóżkowego, na pewno niesamowicie podniecającego głosu.
Śmieję się w duchu jak szalony, kiedy Uchiha spina się.
— Odwal się, idioto — warczy, ale jego złość nie robi na mnie żadnego wrażenia. Tak naprawdę tylko na nią czekam, bo uwielbiam, jak ten zarozumiały dupek się złości.
— Pracuj dzielnie, Sasuke. — Dmucham na jego odsłoniętą szyję. Kolejny dreszcz, który nim wstrząsa, jest dla mnie jak złoty medal wygrany na olimpiadzie. Nie mogę się powstrzymać i kładę dłoń na jego kolanie. Ignoruję głos w mojej głowie, który krzyczy, że jestem pedałem. Najgorsze jest to, że mi się to chyba podoba. Czuję nawet przyjemne mrowienie w okolicach podbrzusza. Staram się przesunąć dłoń w górę, ale Uchiha łapie mnie mocno za nadgarstek, odpychając w tył i odwraca się w moją stronę, schodząc ze skraju dachu. Widzę, jak jego oczy płoną pełne wściekłości i po prostu nie mogę powstrzymać uśmiechu cisnącego mi się na usta.
— Uzumaki, ty…
— Co ja? — pytam szybko, patrząc na niego uważnie. Przesuwam spojrzeniem po jego oczach, brwiach i jakimś cudem zatrzymuję się dłużej przy wargach, które odznaczają się na jasnej skórze. Nachodzi mnie dziwna myśl, że chciałbym je pozwiedzać. Różnymi rzeczami.
— Musimy ukraść skarabeusza — mówi z napięciem, a we mnie aż coś zaciska się, kiedy słyszę jego ton.
— No, musimy — mówię, oddychając szybciej. Poci mi się tyłek w tych cholernych, skórzanych spodniach. Chciałbym je ściągnąć i, do diabła, zaraz naprawdę to zrobię! Ciekaw, jak wtedy zareaguje Uchiha.
— Jesteś idiotą — oznajmia mi niespodziewanie i przyciąga do siebie brutalnie.
— A ty dupkiem… żadna nowość.
Nie wiem, kiedy to się stało. Zamknąłem na moment oczy, odetchnąłem ciężej, a on już mnie całował.



Nie potrafię powstrzymać zaskoczenia, kiedy wbija się gwałtownie w moje usta, całując mnie tak mocno i niecierpliwie, jak jeszcze nikt tego dotąd nie robił. Teraz już nie mam wątpliwości. Mój penis budzi się do życia.
Sasuke popycha mnie w tył, przez co na moment nasze usta się rozłączają. Klnę brzydko, gdy uderzam głową o betonową powierzchnię dachu i niemal jęczę z rozkoszy, kiedy Uchiha wsuwa mi język do ust. Dopiero po chwili orientuję się, że rozsunąłem nogi, ocierając się o niego prowokacyjnie.
Całujemy się niezdarnie, a ja jestem przez to cholernie podniecony. Kiedy ten dupek odsuwa się ode mnie, żeby złapać oddech, łapię go za włosy, przysysając się do jego szyi. Mięczak! Ja mogłem wytrzymać jeszcze dużo.
Szepcze do mnie coś pośpiesznie, ale nie potrafię go zrozumieć, kurde, nawet nie staram się go specjalnie słuchać. Dopiero teraz mogę odkryć, jak on niesamowicie pachnie. Już za późno, jestem twardy jak pieprzony diament.
— Musimy iść po skarabeusza, Naruto — słyszę po chwili i mam ogromną, niesamowitą ochotę mu przywalić. Obieram jednak inną taktykę. Żaden pieprzony arystokrata, któremu, cholera, udaje się doprowadzić mnie do tego stanu, nie będzie się teraz wycofywał. Jestem pedałem czy nie, niewiele mnie to w tej chwili obchodzi. Cholerny Uchiha naprawdę dobrze całuje i, do diabła, chyba go nawet lubię. A szczególnie lubię swoją dłoń, która zakrada się do jego spodni. Mruczę z podniecenia, czując, jak palą mnie policzki. Głupie skórzane spodnie, niech ten głupi Uchiha je ze mnie zdejmie, bo zaraz mój smok się w nich ugotuje!
— Nie — słyszę niewyraźny głos, kiedy po raz kolejny go całuję.
— Nie udawaj takiej cnotki, Uchiha — warczę poirytowany.
Nie mam pojęcia, jak to się stało, że zaczęliśmy się całować i tak samo nie wiem, jak Uchiha się ode mnie oderwał. Nagle jest beznadziejnie daleko mnie, a ja, jak skończony kretyn leżę na tych francowatym dachu spocony, napalony i kompletnie zdezorientowany.
— Co to miało być? — wybucham. — Odwaliło ci?!
— Zamknij się, kretynie — syczy na mnie Uchiha pełnym napięcia głosem. Ma ukrytą w cieniu twarz, ale nawet stąd widzę jego błyszczące jak w gorączce oczy.
Oddycham ciężko, starając się uspokoić. Serce wali mi w piersi jak szalone, a penis pulsował mu w spodniach i, cholera, naprawdę mam ogromną ochotę je rozpiąć.
— Musimy ukraść skarabeusza, rusz się.
— Nienawidzę cię — warczę cicho, w myślach licząc do dziesięciu, żeby się uspokoić. — Nawet nie masz pojęcia, jak cię nienawidzę, ty pieprzony draniu — mamroczę, starając się zebrać z ziemi. Mam bardzo ograniczone ruchy przez skórzane spodnie, które, obiecuję sobie w duchu, spalę, jeśli nasz włam się powiedzie.
Podnoszę się z ziemi, wzdychając ciężko. Uchiha majstruje przy skrzynce z zasilaniem. Musimy odciąć dopływ prądu, dopiero wtedy będziemy mogli wejść do środka.
Stoję kilka metrów od niego, obserwując jego napięte plecy. Wciąż jeszcze nie mogę zrozumieć, co się tak właściwie stało. Dotykam swoich ust i marszczę brwi, gdy natrafiam na małą rankę na wargach, którą musiał mi zrobić ten napalony dupek, kiedy się całowaliśmy, albo, to będzie chyba odpowiedniejsze słowo — gryźliśmy. A mi się to podobało, cholera.
Klnę w duchu, poprawiając zsuwające mi się z bioder spodnie.
— Gotowe — mówi chłodnym tonem, a ja kiwam sztywno głową. Atmosfera panująca między nami jest tak sztywna, jak jeszcze przed chwilą były nasze fiuty.
— Wchodzę pierwszy — decyduję, patrząc na niego twardo. Cholera, czy wszystko musi mi się kojarzyć tylko z jednym?! Sasuke nie patrząc na mnie, kiwa głową. — Lina.
— Co?
— Lina, Uchiha — mówię, wskazując na sznur, który trzyma w ręce. — Musisz mnie spuścić.
Zamykam na chwilę oczy, starając się uspokoić. Wszystko będzie dobrze, Uzumaki, zobaczysz. Po całym tym syfie wrócę do Ameryki i pójdę na pierwszego lepszego burdelu. Wszystko będzie tak jak dawniej.
No dobra, chyba też jesteś dupkiem.
— Obwiąż mnie nią — dodaję wyzywająco i obserwuję uważnie jego twarz. Daremny, cholera, trud, nawet mu powieka nie drga, kiedy do mnie podchodzi.
— Uważaj, w gablotach jest cichy alarm, którego stąd nie potrafię wyłączyć. Wewnątrz nałożyli dodatkowe zabezpieczenia, które działają nawet po odłączeniu zasilania, więc najlepiej, żebyś nigdzie nie łaził, tylko stał w miejscu.
Kiwam głową, chociaż niewiele z tego, co mówi, do mnie dociera. Myślę tylko o tym, że pokażę mu, na co mnie stać. Już wyobrażam sobie jego minę, kiedy przyniosę mu skarabeusza.
— Zostań tutaj na czatach.
— Nie poradzisz sobie tam sam — prycha Sasuke, zawiązując mocno supeł wokół mojego pasa. Trochę za mocno, ale nie dam mu tej satysfakcji i w życiu się do tego nie przyznam.
— Świetnie! Idź za mną, bo jestem taki głupi, że nic nie potrafię zrobić.
— Cieszę się, że to w końcu zrozumiałeś — mówi, uśmiechając się do mnie bezczelnie. Wgapiam się w niego i prowokacyjnie oblizuję usta.
— Dupek.
Zawsze, gdy go obrażam, mój humor bardzo się poprawia. Nawet nie wiem, kiedy napięcie panujące między nami opadło, tak samo jak… właśnie. Teraz już wiem, że jesteśmy gotowi.

W środku jest przyjemnie chłodno, aż mam ochotę przytulić się do kamiennych ścian.
— Tam jest skarabeusz — słyszę przy uchu cichy głos i odwracam się gwałtownie.
— Miałeś zostać na dachu! — zauważam z pretensją.
— Nigdy tak nie powiedziałem.
— Nie? Dałbym robie rękę uciąć, że na górze jednak mi to obiecywałeś.
— Rękę? Mogę się założyć, o ile obetniesz sobie coś innego. — Uśmiecha się do mnie bezczelnie, a ja z wrażenia aż się zapowietrzam.
— Zboczeniec!
Parska cicho śmiechem, wymijając mnie i trącając dłonią niby przez przypadek moje pośladki.
— Nie spinaj się tak, Uzumaki — radzi mi.
— Moje dupa jest przy tobie zagrożona. Po tym, co zrobiłeś wcześniej, niczego nie mogę być pewien, draniu.
Sasuke podchodzi do jednej z gablotek, obserwując ją uważnie.
— Podobało ci się? — pyta, nawet na mnie nie patrząc.
— Jasne, że nie!
— Uważaj, idioto, tam jest alarm! — Podnosi głoś, kiedy chcę do niego podejść. Przewracam oczami i podnoszę wyżej nogę, omijając ledwo widoczne czerwone pasmo światła, które świeci tuż nad ziemią. Myśli, że on pierwszy włamuje się do muzeum? Jestem w końcu pieprzonym łowcą skarbów, no proszę was, takie głupie alarmy jadam na śniadanie!
— No więc, wracając do twojego zrywu, kiedy zaatakowałeś moje usta — zaczynam, korzystając z okazji, że chce o tym rozmawiać. — Po co właściwie to zrobiłeś? Rozumiem, że nie mogłeś oprzeć się mojemu seksapilowi, ale…
— Chciałeś, żebym cię wziął — przerywa mi Uchiha, a jego oczy błyszczą w taki sposób, że aż coś ściska mi się w środku. Przełykam z trudem ślinę. Przecież nie dam się temu angielskiemu, arystokratycznemu dupkowi.
— Popieprzyło cię?
Sasuke uśmiechnął się, wracając do rozbrajania szklanej gablotki, w której jest skarabeusz. Chyba pieprzenie w moich słowach odebrał inaczej niż przekleństwo.
— Cholera, Uchiha — prycham z poirytowaniem. — Jak ja z tobą wytrzymam? Naprawdę jesteś porąbany.
Sasuke zupełnie mnie ignoruje. W końcu udaje mu się otworzyć gablotkę i mogę na jego ustach zobaczyć szelmowski uśmieszek.
— Udało się.
— Tylko tego nie spieprz — pouczam go, rozglądając się po wnętrzu. Niedaleko w kącie stoją przepiękne figurki z czasów wczesnodynastycznych. Są naprawdę prawdziwym dziełem sztuki. Rzucam szybkie spojrzenie w stronę Uchihy, który z najwyższą ostrożnością zabiera z gablotki złotego skarabeusza. Jest tak skupiony na swoim zadaniu, że na pewno nie zauważy, co robię.
Z szelmowskim uśmieszkiem idę, najciszej jak potrafię, w stronę mojego łupu. Kiedy Uchiha już skończy z tym pieprzonym skarabeuszem, ja zwinę zawartość trzech półek. Nie zrozumcie mnie źle, nie jestem jakimś złodziejem, ale czasami te wszystkie eksponaty po prostu marnują się w muzeach. Ja daję im nowe życie, daję im kogoś, kto będzie je kochał. Jestem bohaterem.
Z chwilą, w której to myślę, słyszę dziwny pisk. Uchiha podrywa głowę, przeszywając mnie wzrokiem.
Z przerażeniem patrzę pod nogi. Moja kostka przerywa strumień czerwonego światła umieszczonego tuż nad podłogą. Cholera, chyba coś mi nie wyszło.
— Uruchomiłeś cichy alarm! — oznajmia mi Uchiha i już nie bawiąc się w subtelności, chowa skarabeusza do kieszeni. — Spadamy! — warczy na mnie, ale ignoruję go. Kiedy przechodzi obok mnie płynnym ruchem — sam siebie podziwiam, to musi wyglądać naprawdę szpanersko — wyjmuję z jego kolby pistolet. Niewiele myśląc odbezpieczam go i strzelam do kilku najbliższych gablot.
— Zgłupiałeś?! — krzyczy na mnie Uchiha i zanim udaje mi się zrobić unik, dostaję solidny cios w potylicę. Jęczę głośno, ale nie mogę powstrzymać szerokiego uśmiechu, który wpływa mi na usta. Zanim Sasuke udaje się mnie znokautować, biegnę do gablotek i pakuję do plecaka wszystko, co wpadnie mi w ręce. Za plecami słyszę jedynie mrożący krew w żyłach głos Uchihy:
— Zabiję cię.
Wiem, Sasuke, myślę, pakując artefakty najszybciej, jak umiem.

Chce mi się śmiać, kiedy słyszę przeraźliwe wycie syren, krzyki strażników i wściekłe ujadanie psów. Uchiha biegnie przede mną szybko, sprawnie pokonując każdą przeszkodę. Dopiero teraz mogę zobaczyć, jaki wysportowany jest ten gnojek. Wcześniej w ogóle nie miałem o tym pojęcia! No dobra może miałem, ale na pewno nie zdawałem sobie sprawy, że jego tyłek jest tak niezły. A jest, cholera.
W ostatniej chwili chowamy się we wnęce drzwi prowadzących najprawdopodobniej do jakiegoś magazynu. Uśmiecham się, dysząc ciężko i opieram się na Sasuke.
— Jesteś największym kretynem, jakiego znam — prycha.
— Uchiha, ale pomyśl, ukradłem więcej rzeczy, żeby nie zwrócili uwagi na tego skarabeusza! To byłoby podejrzane, gdybyśmy zwinęli tylko jego — mówię, wciąż nie mogą uspokoić oddechu. Patrzę uważnie na Sasuke, może nawet się na niego bezczelnie gapię i chyba mam nadzieję, że przełamię tym jego pewność siebie. Nic z tego, panie Uzumaki!
— Mogłeś wcześniej powiedzieć, to bym się nimi zajął — warczy, odsuwając się ode mnie. Oddycha szybko i sprawia wrażenie, jakby zupełnie nie przejmował się chordą strażników, która siedzi nam na ogonie. Mam wrażenie, że alarm, który uruchomiłem, traktuje jak wkurzający akompaniament dla do swojej cichej ucieczki.
— Tak czy siak uruchomiłbyś alarm! Tu trzeba było działać szybko, rozumiesz? Szybko jak błyskawica! — mówię z przejęciem, po czym wychylam się ostrożnie z naszej kryjówki. Chowam się szybko, kiedy jakiś strażnik z psem przebiegają niedaleko, ale na szczęście mnie nie zauważają.
— Gdybyś mnie posłuchał i stał w miejscu, nikt by się nie zorientował! — warczy na mnie Sasuke, biorąc do ręki pistolet. Patrzę na niego z przerażeniem. No tak, w końcu obudził się w nim Ojciec Chrzestny, mogłem się tego spodziewać. Mam tylko nadzieję, że nikogo nie zabije po drodze.
— Skąd miałem wiedzieć, że ten alarm jest ustawiony niema wszędzie? Niby jak tobie udało się przejść bez problemu?
— Bo nie jestem takim kretynem jak ty — oznajmia pogardliwym tonem, wychylając się z naszej kryjówki.
— Jeśli cię zabiją, będę mógł zabrać twoją rezydencję? — pytam z nadzieją, jednak w odpowiedzi otrzymuję jedynie chłodne spojrzenie bez wyrazu. Dupek… Uchiha to skończony dupek!, podpowiada mi mój rozsądek, a ja nie mam żadnych powodów, żeby mu nie wierzyć.
— Dobra, czysto — mówi cicho Sasuke i nie czekając na mnie, wybiega z kryjówki, kierując się prosto do muru. Przełykam ślinę, klnąc szpetnie. Mamy na głowach kaptury, a Uchiha co chwila używa swojego cholernego pilota, żeby odłączyć kamery, ale nie mam pojęcia, czy mu to wychodzi.
Szybko, nie rozglądając się na boki, biegnę za tym sukinsynem. Najwyżej mnie rozstrzelają, a co tam! Modlę się w duchu, żeby mi się udało. Z ulgą patrzę, jak Uchiha łapie linę, którą wcześniej zostawiliśmy zamocowaną przy kolumnie wysokiego muru otaczającego muzeum. Cholera, udało się, aż nie mogę uwierzyć w nasze szczęście! Kiedy Uchiha zeskakuje na drugą stronę, łapię linę i wdrapuję się po niej ekspresowo. Czuję, jak te cholerne skórzane spodnie zsuwają mi się do połowy dupy, ale w tym momencie niewiele mnie to interesuje.
Kiedy w końcu zeskakuję obok Uchihy, jestem tak szczęśliwy, że rzucam się na Sasuke, ściskając go mocno. W zamian dostaję niestety mocny cios w głowę.
— Idioto, ścigają nas — burczy na mnie, a kiedy biegniemy już do hotelu, słyszę jeszcze, jak kilka razy nazywa mnie niewyżytym matołem. No naprawdę, jakbym to ja pierwszy zaczął!

*

— Nie wierzę.
Ja też nie. Chyba się rumienię i mam wrażenie, że na tyłku wciąż czuję skórzane spodnie, które nosiłem wczoraj.
Jesteśmy w restauracji i jemy śniadanie, a Sasuke czyta poranną gazetę i wiecie co? Piszą o nas, chociaż może nie tyle o nas, co o bezwzględnych włamywaczach, rabusiach dziedzictwa Egiptu, jak głosi wielki napis na czołowej stronie gazety. Ale on to jeszcze nic, uwierzcie. Pod nim znajduje się moje zdjęcie. Nie, nie sfotografowali mojej twarzy, ale dupę już tak. Piękne, choć trochę niewyraźne ujęcie mojego tyłka, kiedy wspinam się na mur. Naprawdę nie wiem, jakim cudem udało im się sfotografować to, a nas samych już nie. Naprawdę chce mi się z tego śmiać. Moja dupa jest teraz sławna na cały Egipt, ale Uchiha chyba nie podziela mojego entuzjazmu.
— Co, jesteś zazdrosny, że to nie ty znalazłeś się na stronie tytułowej? — pytam wesoło, wpychając sobie do ust ciepłą, świeżą bułeczkę z czekoladą. Mrużę rozbawiony oczy, kiedy Uchiha piorunuje mnie wzrokiem. — A może zazdrościsz mi tyłka? — pytam, kiedy udało mi się przeżuć połowę bułeczki.
— Pojedziemy teraz do Abydos — mówi spokojnie Uchiha i z gracją szlachcica sięga po filiżankę kawy. Ma na sobie białą, bawełnianą koszulę i lniane, eleganckie spodnie. Drogi, wypasiony zegarek błyszczy na jego ręce, a każda kobieta, która przechodzi obok naszego stolika, posyła mu wygłodniałe spojrzenie. Czuję się, jakbym naprawdę siedział z następcą tronu. No bo serio, on nawet pijąc kawę, pokazuje wszystkim, że są od niego gorsi. Musimy naprawdę zabawnie wyglądać, siedząc przy jednym stoliku.
Wycieram ręce o swoją spraną koszulkę z logiem jakiegoś rockowego zespołu i odkładam jeden z talerzy na bok. Przede mną stoi jeszcze góra innych śniadaniowych przysmaków. Uchiha zadowolił się tylko marnymi rogalikami maślanymi. Bez sensu, w tym hotelu jest tyle żarcia, że chcę spróbować wszystkie. Cholera, muszę to zrobić!
— Jedziemy do Abydos, okej — mówię, kiwając głową. Nie patrzę na Uchihę, jestem zbyt zajęty zastanawianiem się, co bym teraz zjadł. Miałem do wyboru biały ser sprowadzony podobno prosto z Włoch i jajecznicę wyglądającą dość podejrzanie — może z jaj węży? Wybór był oczywisty, człowiek taki jak ja musi czuć ciągły przypływ adrenaliny. Sięgam po jajecznicę i wtedy orientuję się, że nie mam bułki. Niewiele myśląc, podkradam jedną Sasuke.
— Kiedyś wierzono, że w Abydos mieści się grób Ozyrysa. Musimy go znaleźć, tam będzie wejście do świata zmarłych.
— Świetny pomysł, Uchiha. Otworzymy wrota i zaczekamy na Nejiego, niech sobie chłop wejdzie! — prycham, nieumyślnie plując na stół przeżuwaną jajecznicą. Sasuke patrzy na mnie groźnie, z niesmakiem wycierając policzek serwetką.
— Zachowujesz się jak prosię — komentuje moje zachowanie, a ja uśmiecham się do niego szeroko.
— Jak mężczyzna, królowo Elżbieto — prowokuję go, ale on ucisza mnie ruchem ręki.
— Musimy zniszczyć to wejście.
— Aha. — Patrzę na niego jak na idiotę. W sumie tak sobie myślę, że Uchiha nawet jest idiotą. Ja nawet po trzech butelkach wina nie wpadłbym na tak debilny pomysł. — Jak chcesz to zrobić?
— Wysadzę wszystko w powietrze. Tak jak ty to zwykle robisz — mówi po prostu, a ja otwieram z wrażenia usta. Sasuke rzuca we mnie zgiętą serwetką i uśmiecha się złośliwie.
— Tylko sobie nie pomyśl, że biorę z ciebie przykład.
— Jasne, Uchiha! Od zawsze wiedziałem, że skrycie mnie podziwiasz — mówię, z nonszalancją opierając się łokciem o stół. — Kiedy przebywasz w moim towarzystwie, nie możesz mi się oprzeć. Wczoraj dałeś tego doskonały dowód.
Sasuke unosi brwi do góry, patrząc na mnie z politowaniem. Dopiero po chwili orientuję się, że trzymam łokieć w miseczce z dżemem. Klnę jak szewc, zwracając na siebie uwagę jakiejś damy, która siedzi przy stoliku obok. Uśmiecham się do niej przepraszająco.
— Wyjedziemy dzisiaj po południu.
— A co jeśli w Abydos będzie Neji? — pytam sceptycznie, w duchu gratulując sobie zapobiegliwości. Sasuke wzrusza ramionami.
— Musimy zaryzykować — mówi, wstając od stołu. — Idę załatwić kilka rzeczy. Tylko nie schrzań czegoś.
W odpowiedzi prycham jedynie pogardliwie.

Gorąco, gorąco jak jasna cholera. Jedynym plusem jest to, że nie mam na sobie już tych cholernych, skórzanych spodni. Co prawda Uchiha twierdzi, że moje sprane, trochę zdarte dżinsy prezentują się jeszcze gorzej, ale przecież widzę, jak gapi się na mój tyłek, no, w tym wypadku kroczę, bo siedzimy w samochodzie.
— Uchiha, jeździsz tym dżipem jak jakaś głupia blondynka! — prycham, kiedy podskakujemy na kolejnej wydmie. Sasuke nawet na mnie nie patrzy. Dupek! Ale, cholera, ja też jestem dupkiem. Uśmiecham się podstępnie, powoli, jak gdyby nigdy nic, kładąc dłoń na udzie Uchihy. Przygryzam wargę, patrząc na pustynię, po której właśnie jedziemy. Kiedy nie otrzymuję żadnej reakcji, przesuwam rękę wyżej. Wyczuwam spoczywającego w jego kieszeni skarabeusza. Nie mogę się powstrzymać i zerkam na Sasuke. Widzę, jak przełyka ślinę, a jabłko Adama przesuwa się pod skórą. Dopiero po chwili orientuję się, że zasycha mi w gardle. Przesuwam dłoń do wewnętrznej strony uda i zaciskam na nim palce.
Jedziemy już od dobrych paru godzin. Sasuke wcześniej powiedział mi, że w Abydos nie są prowadzone w teraz żadne wykopaliska, więc mamy drogę wolną.
— Gorąco — mówię, podkręcając klimatyzację wolną ręką. Uchiha też jest gorący. Z irytacją zabieram rękę z jego nogi, kiedy nie otrzymuję żadnej reakcji z jego strony. Nie wiem, czy mi się tylko wydaje, ale chyba dostrzegam cień uśmiechu na jego ustach. Wsuwam rękę w spodnie, drapiąc się po jajach. Sasuke rzuca mi szybkie spojrzenie. Och, nasz arystokrata chyba sądził, że chcę zrobić coś innego. Czyli jednak udało mi się go sprowokować. Czuję się usatysfakcjonowany.

*

Abydos jest tak samo piękne, jak je zapamiętałem. Rozległe ruiny wyglądają jak labirynt, wtapiający się w złoty kolor Sahary. To miejsce już od dawna było centrum kultu zmarłych, coś w tym, cholera, musiało być.
— Kochanie, gdzie chcesz znaleźć grobowiec Ozyrysa? — pytam, uśmiechając się do mojego kochania złośliwie.
— Na zachodzie — mówi chłodno Sasuke. A ja myślę, że jego zimny głos jest przyjemną alternatywą dla tego pieprzonego upału panującego wokoło.
— Skąd taki pomysł?
— Wcześniej był tu czczony Chantiamentiu.
— Ten bóg, którego utożsamiano z Ozyrysem — mówię.
— Tak.
— To nie było pytanie, kretynie — burczę z irytacją, ale on nie wydaje się tym przekonany.
— Nazywany był Pierwszym z Zachodu, więc tam zaczniemy szukać.
Uliczki zachowały się nad podziw dobrze i wysokie kolumny, które wznoszą się wokół nas dają nam chociaż odrobinę cienia. Ruiny miasta są opustoszałe, jedynie archeologiczne pierdoły zostawione gdzie popadnie świadczą o tym, że jeszcze niedawno odbywały się tutaj wykopaliska archeologiczne.
Najlepiej zachowała się świątynia Setiego I i, cholera, żałujcie, że jej nie widzicie, jest naprawdę ogromna. Niesamowita.
— Mam tylko nadzieję, że szybko znajdziemy grób Ozyrysa — mówię, wierzchem dłoni ścierając pot z czoła. — Tylko pamiętaj, kretynie, jak będziemy się musieli wspinać, idziesz pierwszy.
— W razie gdyby tobie znowu spadły spodnie z dupy? — pyta mnie, uśmiechając się lekko.
— Nie, w razie gdybyś chciał mnie wtedy wylizać — mówię prowokacyjnie, patrząc na niego uważnie. Oczekuję jakiegoś przekleństwa, wrednego komentarza, ale moje słowa nie robią na Sasuke żadnego wrażenia. A kiedy zdaję sobie z tego sprawę, robi mi się gorąco. Cholerny Uchiha!

*

Sikam prosto w piasek, starając się strumieniem napisać na nim Sasuke, ale moczu starcza mi jedynie na trzy pierwsze litery. Zerkam w stronę niezainteresowanego moimi wyczynami Sasuke. Nie jest już wprawdzie tak gorąco, jak było, ale wciąż to pustynne słońce przypieka jak diabli. Ściągnąłem koszulkę i zsuwałem swoje spodnie nisko na biodra, żeby jeszcze bardziej prowokować Sasuke.
— Jak ci idzie? — pytam, podchodząc do niego i zasuwając zamek w dżinsach. Uchiha nie odpowiada. Przegląda jedynie notatki, które wziął ze sobą. — Wiesz, wszystko spoko, ale chciałbym ci powiedzieć, że za niedługo może zjawić się tu Neji.
— Dzięki za uświadomienie — warczy na mnie groźnie, jakbym to ja był wszystkiemu winny. Z głośnym westchnieniem siadam obok niego i jakby nigdy nic opieram czoło na jego ramieniu. — Trochę śmierdzisz — mówię, oddychając głęboko. — Może ściągniesz koszulkę?
— Nie.
— Dlaczego? — naciskam. Cholerny Uchiha, najpierw mnie dziko całuje, a teraz udaje niedostępnego.
Sasuke prycha, zerkając na mnie kątem oka.
— Idziemy — mówi, odpychając mnie od siebie i wstaje, patrząc na mnie z góry.
— Gdzie znowu? — burczę rozdrażniony, podnosząc się.
— Grobowiec Ozyrysa musi być pod ziemią.
— I jak chcesz tam wejść?

5 komentarzy:

  1. Przeczytałam wszystkie pięć rozdziałów na raz... Szósty dopiero teraz. Miałam skomentować wcześniej te pięć rozdziałów, ale jakoś tak wyszło, że zrobiłaś aktualizację.

    Dzięki Tobie chyba powróciła mi moja dawno zapomniana fascynacja tym paringiem. I to w jakim stylu!
    Cieszę się, że to Naruto jest narratorem. Idealnie się nadaje. Dzięki jego spojrzeniu na otaczający go świat i osobowość, czytało się szybko i przyjemnie. Aż mnie boją policzki od szczerzenia się. Humor, widoczny w niemal każdym zdaniu, jest niewymuszony, trochę prostacki, absolutnie protolinijny, ale nie żałosny. Ani razu się nie skrzywiłam. Co najwyżej schowałam twarz w dłoniach i wydałam z siebie coś pomiędzy westchnięciem a parsknięciem, gdy Naruto wyjątkowo popisał się... mało inteligentną częścią natury ;)
    Strasznie podoba mi się połączenie postaci z mangi z naszym światem, Egiptem. Aż się zdziwiłam, jak to do nich pasuje i w ogóle się nie gryzie. Postacie ładnie odnalazły się w takich rolach. Ze względu na prawie zerowy poziom wiedzy związany z faraonami, archeologią nie wiem, czy to, co piszesz, ma sens, ale zdam się na Ciebie. Generalnie ten gorący piasek i chłód kamiennych komnat aż się czuje, a gęba Naruto świetnie się ze scenerią komponuje.
    Podoba mi się też sposób prowadzenia relacji Naruto-Sasuke. Nie robisz z nich ciap i nie dopuszczasz się innych częstych zbrodni *wzdryga się*. Pierwsze zbliżenie nie wychodzi tak nagle (chociaż nie tak znów późno, ale przynajmniej nie w pierwszym czy drugim rozdziale) i zostało też opisane w takim stylu, że czułam "właściwą atmosferę" i równocześnie parskałam śmiechem. Prowokowanie Sasuke mnie zabija. (Czuję, że jak Naruto się doigra, to nie będzie swobodnie chodził przez tydzień.)

    Ps. Beta robi świetną robotę! Tekst trzyma bardzo dobry poziom.
    Ps. 2 Przepraszam za taki krótki komentarz, ale niestety tak wyglądają komentarze zbiorcze.

    Wena! Mam nadzieję, że na szósty rozdział nie trzeba będzie czekać długo.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem pod naprawdę wielkim podziwem tego, co tu stworzyłaś. Opowiadanie jest rewelacyjne; akcja trzyma ciągle w napięciu, opisujesz otoczenie w taki sposób, że wyobraźnia moja szaleje od obrazów, no i bohaterowie... Sasuke i zdrajcę Kibę polubiłam od razu. Naruto odrobinę mniej. Jakoś tak wydaje mi się strasznym fleją, i ponadto sposób jego bycia mi nie pasuje. Jest wygadany, fakt. Działa to na jego korzyść. Ale denerwuje mnie powoli to, jak ciągle nazywa Sasuke per drań. I to nie raz na jakiś czas, ale czytając tekst a raz wydawało mi się, że owe słowo jest w prawie każdym zdaniu. W ogóle twój Uzumaki jakoś do mnie nie przemawia. Co innego Uchiha. Jego uwielbiam i uwielbiać będę zawsze, bo jest tak arogancki, tak pewny siebie, że nie w sposób nie wzdychać za każdym razem, gdy coś powie/zrobi. Uwielbiam faceta, co tu gadać : )

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    bardzo się cieszę, że „bom bom” będzie kontynuowane, ale ja także mam pytanie odnośnie dwóch innych Twoich opowiadań, co z „refunge” i „kicz” obydwa mi się bardzo podobały i czy będzie jakaś kontynuacja ich lub jakieś sensowne zakończenie? A co do „CUM” bardzo mi się podoba, tak jak zwykle Sasuke musi być ideałem, ale fabuła jest bardzo ciekawa i mam nadzieję, że Nejemu nie uda się zdobyć tych skarabeuszy... Czekam na kolejny rozdzialik...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzień dobry, tu Shauu_ z ery-krytyki!
    Proszę Cię, byś niczego nie zmieniała, gdyż zabieram się za ocenę Twojego bloga, pozdrawiam! ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Rewelacja. Coz wiecej moge napisac?
    Od bardzo dawna zaden fan fic nie przykul mojej uwagi na tyle, zeby az tak sie wciagnac. Zwykle jestem strasznie wybredna co do opowiadan SasuNaru\NaruSasu, i zwykle wszystkie traktuja o podobnej tematyce - dlatego od jakiegos czasu przerzucilam sie na angielskie publikacje. Niemniej jednak musze w tym wypadku zrobic wyjatek. Klaniam sie nisko, raz, poniewaz uwielbiam Twoj styl pisania, dwa, czarny humor, ktorym zwyklas tutaj operowac przeplatajacy sie z ironia mnie po prostu wbijaja w fotel, i trzy, EGIPT. Kobieto, za to Cie wielbie. Przez cztery lata walkowalam historie sztuki w szkole sredniej, i ze wszystkich okresow i epok, ktore przyszlo mi przerobic, ta - Starozytnego Egiptu uwiodla mnie szczegolnie. Marze o tym, zeby wybrac sie do Egiptu. To ironia losu, ze czlowiek studiuje caly czas historie, kulture pewnego kraju i nie moze tam pojechac, zeby zobaczyc to wszystko na wlasne oczy. Zazdroszcze, jesli tam bylas ;)
    Zycze naplywu weny i mase pomyslow przy pisaniu kolejnych rozdzialow. Czekam niecierpliwie na dalszy ciag wojny trwajacej miedzi pechowym archeologiem Naruto a wszystkowiedzacym Sasuke :D
    I z gory my apologies za brak polskich znakow.
    Niestety, moj sprzet ich nie ogarnia za granica.

    OdpowiedzUsuń

Proszę pisać komentarz pod najnowszą notką.