czwartek, 8 listopada 2012

Freedom

Rozdział 1

betowała A., :*

Młody mężczyzna uśmiechnął się do siebie, podciągając się na krawędzi wysokiego budynku z taką łatwością, jakby ciężar jego ciała nie stanowił dla niego żadnego problemu. Jedynie za pomocą siły ramion uniósł się, stając na rękach. Odwrócił nieco głowę tak, żeby móc patrzeć na swoich znajomych, stojących na szczycie sąsiedniego budynku, i powoli uniósł jedną rękę ku górze, utrzymując na drugiej cały ciężar ciała. Zamachał niebezpiecznie nogami, z satysfakcją słysząc krzyki przerażenia, które był najlepszym dowodem aplauzu, jaki można było mu zapewnić. Uśmiechnął się, z trudem łapiąc oddech, kiedy z najwyższą ostrożnością przechylił nogi ku przepaści, balansując na krawędzi budynku.

— Naruto, idioto, złaź stamtąd! — usłyszał kobiecy głos, w którym wyraźnie słychać było nutę rosyjskiego akcentu.
— Ino! — odkrzyknął jej stłumionym głosem, czując, jak jego gardło było nieprzyjemnie ściśnięte. Pozycja, w jakiej się znajdował, nie ułatwiała konwersacji. — Patrz na to! — wykrzyknął niewyraźnie, po czym ponownie położył dłoń na skraju dachu, pewnie stając na obu rękach i odchylił nogi jeszcze bardziej ku przepaści. Jego tułów wygiął się w ostry łuk, a czubki butów dotknęły głowy.
— Szaleniec! — skomentowała Rosjanka oburzonym tonem, jednak zagłuszył ją szczery śmiech pewnego Latynosa.
— Stary, jesteś najlepszy! — pochwalił go mężczyzna, bijąc brawo. — Laski będą miały z ciebie pożytek!
Naruto uśmiechnął się, zadowolony z takiego przyjęcia jego ekstremalnych wyczynów. Wyprostował nogi, chcąc już stanąć stabilnie na dachu angielskiego pubu, jednak niespodziewanie jego ręka ześlizgnęła się.
— Naruto! — krzyknął ktoś z irlandzkim akcentem.
Uzumaki w ostatniej chwili złapał się krawędzi, stękając głośno, kiedy ponownie dźwignął się na nadgarstkach. Niefortunnie przy upadku uderzył się boleśnie w łokieć, ale trzeba przyznać, że było to warte min, jakie zrobili jego znajomi, kiedy w końcu stanął na szczycie „Elephant & Castle” cały i zdrowy. Odwrócił się do nich, śmiejąc się głośno.
— Żartowałem! — zawołał w charakterystycznym tylko dla siebie geście triumfu, drapiąc się po karku.
Na dachu sąsiedniego budynku stała pięcioosobowa grupa jego przyjaciół. To właśnie z nimi dzielił swoją pasję, jaką był parkour. Od kilku dobrych lat stanowili idealną ekipę, razem studiując, chodząc do klubów, a przede wszystkim pokonując ścieżki San Francisco niedostępne dla przeciętnych obywateli. Razem stanowili wybuchową mieszankę, również pod względem etnicznym.
Gaara, jego najlepszy przyjaciel, pochodził z Irlandii. Do Stanów przyjechał dwanaście lat temu wraz z ojcem i dwójką starszego rodzeństwa, szukając tutaj lepszego życia. Ciężko odpowiedzieć na pytanie, czy je znalazł. Ojciec Gaary był człowiekiem surowym i zimnym, wciąż żyjącym tragedią, jaka ich spotkała, a przed którą uciekli z europejskich wysp. Tak naprawdę Gaara uciekał przed nią nawet tutaj, w USA. Dzień narodzin Gaary był jednocześnie dniem śmierci jego matki. Zmarła podczas porodu przez okołoporodowy krwotok. Gaara nieustannie musi mierzyć się z oziębłością swojego ojca, choć ten nigdy nie powiedział mu w twarz, że obwinia go za śmierć żony. Chłopak doskonale to jednak wyczuwał w gestach, spojrzeniach i sposobie, w jakim był traktowany. Naruto podczas licznych wizyt w rodzinnym domu Gaary również to zauważył. Podejrzewał, że to zapewne przez ojca jego przyjaciel stał się zamkniętym w sobie, obojętnym człowiekiem, tworzącym wokół siebie nieprzepuszczalny mur. Z tego względu Gaara nie pasował do ich ekipy, ale mimo to, był jej nieodłączną częścią.
Ino przyjechała do USA z odległej, zimnej Rosji z małym bagażem skromnych ubrań i ogromnym marzeniem zostania modelką. W wieku zaledwie piętnastu lat udało jej się wystąpić w kilku rozbieranych sesjach, jednak po romansie z jakimś marnym fotografem gazety dla panów, zaszła w ciążę, tracąc przez to szansę na podbicie świata mody. Kiedy wydawało się już, że wszystko stracone, a ona zostanie na ulicy bez żadnych środków do życia i jakiejkolwiek przyszłości, zupełnie przez przypadek znalazła bogatą parę, która nie mogąc mieć własnego dziecka, zawarła z nią układ. Ino przez dziewięć miesięcy miała zapewniony dach nad głową, ubrania, jedzenie i edukację, a kiedy w końcu urodziła syna, wymieniła go na czek o wartości dwunastu tysięcy dolarów. Dzięki tej kwocie mogła rozpocząć nowe życie w Ameryce. Wynajęła małe, zapyziałe mieszkanie na Grove Street, (Naruto aktualnie jest jej współlokatorem) i znalazła pracę na zmywaku w mieszczącej się naprzeciwko jej domu restauracji „Blue Muse”. Uzumaki zawsze zastanawiał się, jak dziewczyna poradziła sobie w tak ciężkich warunkach, będąc jeszcze niepełnoletnia. Dopiero później dowiedział się, że sfałszowała swoje papiery, a legalny pobyt w USA załatwiła, wychodząc za jakiegoś czterdziestoletniego nieudacznika mieszkającego w japońskiej dzielnicy, który niefortunnie dwa miesiące po ślubie został potrącony przez autobus. Ino zachowała nazwisko po mężu, udało się jej dostać jego oszczędności i samochód — rozlatującego się, wiekowego Mustanga. Przez pięć lat pracowała ciężko w restauracji, w weekendy zaś dorabiała jako hostessa w supermarkecie i chodziła do szkoły wieczorowej. Nie udało się jej dostać na Uniwersytet w San Francisco, gdzie studiowali chłopcy. Pracowała tam jednak jakiś czas jako sekretarka, dzięki czemu poznała Shikamaru, a później resztę ekipy. Aktualnie awansowała do roli sprzedawczyni ekskluzywnych wycieczek w Castro Travel na Clay Street, ulicy, na której właśnie się znajdowali.
Kiba, szalony kumpel Naruto, urodził się w USA, ale wychowany w Mission District, dzielnicy meksykańskich emigrantów z głęboko zakorzenioną kulturą Meksyku, był prawdziwym Latynosem z krwi i kości. Jego prababka przyjechała tutaj, gdy zatrudniono ją przy budowanie Kanału Panamskiego, w wyniku czego osiedliła się w San Francisco na stałe, zakładając rodzinę.
Rock Lee, kolejny przyjaciel Naruto pochodził z Włoch, a dokładniej z Sycylii i chociaż nie posiadał klasycznych gabarytów włoskiego mafiozo, po swoich przodkach odziedziczył gęsty zarost. Naruto uważał również, że Rock posiadał pewien zmysł Vito Corleone — małą, głęboko ukrytą iskierkę mafijnego bosa, niedostrzegalną na pierwszy rzut oka. Nie obawiał się jednak, że Lee niespodziewanie zawładnie San Francisco, jak kiedyś jego sławny poprzednik, Al Capone, który miał w garści całe Chicago. Rock był zbyt zajęty parkourem, żeby myśleć o jakiejkolwiek przestępczości zorganizowanej.
Shikamaru był natomiast rodowitym Amerykaninem. Pochodził z bogato postawionej rodziny profesorów matematyki, sam zaś na przekór wszystkim studiował fizykę kwantową. Ulubionym zajęciem Nary nie był parkour, lecz leżenie do góry brzuchem i podziwianie chmur na jakiś wieżowcu na Nob Hill, jeden z najbogatszych dzielnic San Francisco. Paradoksalnie Shikamaru uchodził za dobrego i wytrwałego zawodnika. Udało mu się wymyślić kilka zadziwiających tricków, które nie burzyły jednocześnie jego publicznej opinii skończonego lenia. Prawda, że wydaje się to niemożliwe? Zabawnie patrzyło się na siedzącego na betonowym murku Narę, który podpierając łokcie na kolanach, niespodziewanie podskakuje, odbija się i wykonuje salto w przód, lądując na wcześniejszym miejscu jak gdyby nigdy nic. Ciężko uwierzyć w to, że Nara pomimo tego, jak mało ćwiczył, był w tak dobrej formie. Naruto irytował fakt, że kiedy on wyciskał z siebie siódme poty na hali treningowej, Shikamaru po prostu przychodził na plac, robił kilka imponujących ruchów, a później po prostu siadał i patrzył w niebo, odcinając się od otoczenia.
— Ja wiem, czemu dzisiaj tak świrujesz! — zawołała Ino, wymachując groźnie pięścią w powietrzu. Naruto zmarszczył brwi, patrząc na dziewczynę z zaskoczeniem. Pod czaszką bezczelnie kołatała mu się odpowiedź na jej zarzut, ale postanowił zignorować… co? Prawdę, głos rozsądku? Oblizał usta, czując na wilgotnych wargach powiew chłodnego powietrza. Przyzwyczaił się już do wciąż obecnego wiatru na półwyspie, więc niespodziewany dreszcz zimna, który przebiegł po kręgosłupie, nieco go zdziwił.
— Dlaczego? — zapytał jak zwykle niczego nieświadomy Lee, marszcząc swoje wielkie brwi w geście zamyślenia.
— Ponieważ dzisiaj po południu przyjeżdża Sasuke — odpowiedział Shikamaru znudzonym głosem, ziewając przy tym rozdzierająco, jakby mówił o najnudniejszej rzeczy na świecie.
Naruto drgnął poirytowany, zaciskając mocniej pięści. Zauważył, że Gaara odezwał się niespodziewanie, niestety zbyt cicho, żeby Uzumaki mógł go usłyszeć, stojąc na dachu pubu. Ino uśmiechnęła się w odpowiedzi na słowa mężczyzny i sięgnęła do kieszeni dresowych spodni, by zerknąć na wyświetlacz komórki.
— Radziłabym ci się pośpieszyć, kochanie, jeśli chcesz zdążyć na lotnisko! — zawołała wesoło w kierunku Naruto i ponownie wróciła do cichej rozmowy z Gaarą.
„O cholera, to już za chwilę?”, pomyślał w panice, wyciągając swój telefon. Dziesięć po czwartej. Uchiha przylatywał o szóstej, więc co prawda mają jeszcze dwie godziny, lecz lotnisko jest oddalone od centrum San Francisco o dwadzieścia kilometrów. Miasto aktualnie znajduje się w godzinach szczytu, oblegane przez ludzi wracających z pracy, dlatego dotarcie do lotniska może zająć im dłuższy czas niż zazwyczaj. Wziąwszy również pod uwagę fakt, że będą jechać rozlatującym się gruchotem Ino, droga może być ośmiokrotnie dłuższa. No i jeszcze śmierdzą od treningu. Naruto musi doprowadzić się do ładu.
— Jasne! — odkrzyknął jej. Czy mu się tylko wydawało, czy naprawdę miał nieco niepewny, może nawet przerażony głos? Spojrzał uważnie na swoją ekipę, jednak nikt niczego nie zauważył, wszyscy byli zbyt zaabsorbowani tym, co mówiła właśnie Ino.
Niech to szlag, przemknęło Naruto przez myśl, kiedy wziął rozbieg, ponownie lądując na dachu Cast Travel. Teraz lądowanie wyszło mu odrobinę gorzej niż przy poprzednim skoku i o mało co rzeczywiście nie spadł z krawędzi.
— Nie widzieli się prawie osiem lat! — usłyszał, jak dziewczyna mówi radosnym głosem do swoich towarzyszy. — Biedny Naruto prawie całą noc nie spał, grając w te swoje głupie gry na konsoli, tak się denerwował. Rano wypił chyba z pięć kaw!
— Wcale się nie denerwowałem! — warknął wściekły, że dziewczyna komentuje jego nocny maraton. Przecież często je sobie urządzał! Niektóre gry były tak dobre, że nie mógł się od nich oderwać. Wszyscy wiedzieli, że Uzumaki jest maniakiem Play Station, prawda?
„Prawda!”, krzyknął głośno w myślach, zaciskając z jeszcze większą determinacją pięści i marszcząc groźnie brwi, żeby wyglądać jeszcze bardziej przekonywująco.
— Jasne, a kto niby cały poranek spędził na wybieraniu dzisiejszego ubrania? — Ino uśmiechnęła się prowokująco, a jego kumple spojrzeli na niego z głupimi wyrazami twarzy. Naruto przewrócił oczyma, już naprawdę mocno wkurzony.
— Banda idiotów! — obraził swoich przyjaciół, odwracając się do nich ostentacyjnie plecami. — Pośpieszcie się, bo muszę się jeszcze wykąpać.
— I pomalować — mruknął złośliwie Kiba, który za co dostał kuksańca od Ino.
— Malować to ja się będę, chcę zrobić dobre wrażenie na Sasuke.
— Myślisz, że będzie cię chciał? — Inuzuka spojrzał na nią tak, jakby dziewczyna właśnie oznajmiła, że będzie głosowała na Rocka Lee w najbliższych wyborach parlamentarnych.
— Spadaj! Tacy jak on na pewno znają się na prawdziwym pięknie. Prawda, Naruto?
Uzumaki siłą woli powstrzymał się przed głośnym prychnięciem. Nie chciał jednak denerwować dziewczyny, ponieważ to ona zadeklarowała, że zawiezie go na lotnisko. Jak na razie nie dysponował żadnym innym transportem, więc był zmuszony być dla niej miły.
— Oczywiście — mruknął tak cicho, że nie miał pewności, czy dziewczyna go usłyszała.
— No dobrze, pośpieszmy się, bo naprawdę nie zdążymy!
— Zwłaszcza, że Ino potrzebuje trzech godzin, żeby doprowadzić się do względnego względnie normalnego wyglądu — skomentował Kiba, który w nagrodę otrzymał mocny cios w głowę, by w efekcie zamilknąć w zupełności.

Naruto z głową opartą o szybę samochodu obserwował monotonny krajobraz niskich, gęstych krzaków, które mijali po drodze, jadąc autostradą James Lick Freeway. Po drugiej stronie drogi widać było szarobłękitną taflę zatoki San Francisco. Niewielkie, mlecznobiałe chmury przesuwały się szybko po niebie, a fale uderzały o piaszczysty brzeg. Naruto z rozdrażnieniem patrzył na wszystkie mijające ich samochody. „W takim tempie nie dotrzemy tam nawet za tydzień”, pomyślał, z irytacją przecierając skronie. W radiu leciał jakiś smętny, jazzowy utwór, który powoli zaczął doprowadzać go do szału. Poruszył się niespokojnie na fotelu, patrząc na zegarek. Powinni być na lotnisku za pięć minut, a tymczasem mają do pokonania jeszcze osiem mil! Warknął poirytowany, z jeszcze większym rozdrażnieniem zauważając, że zaczynają pocić mu się ręce.
— Nie panikuj. — Poczuł dłoń Ino na ramieniu. — Zobaczysz, wszystko będzie ok — zapewniła go, uśmiechając się pogodnie.
— Jeśli się spóźnimy, będzie to twoja wina! — burknął, patrząc na kobietę gniewnie. Yamanaka zaśmiała się serdecznie, dodając jednak gazu. Naruto uśmiechnął się, kiedy udało im się wyprzedzić jakiś samochód. Odprężył się nieco, znów opierając głowę na szybie, i zaczął obserwować mijany krajobraz.
— Tęskniłeś za nim? — Niespodziewanie pytanie wyrwało go z kontemplacji kalifornijskiej natury.
— Za Sasuke? Jasne, że tak — powiedział, nieco zaskoczony nagłą ciekawością blondynki. Kiedy Uchiha zadzwonił do niego trzy dni temu z krótką informacją, że wraca do San Francisco, Naruto na początku się wściekł. Dopiero wczoraj uspokoił się na tyle, żeby opowiedzieć Ino o swoim dawnym przyjacielu, który wyjechał osiem lat temu, do teraz nie dając żadnych znaków życia.
— To z nim zacząłeś trenować parkour, prawda?
Naruto kiwnął głową, uśmiechając się lekko. Ich pasję zapoczątkowała seria jakichś głupich kłótni, przez które zaczęli gonić się po miejskiej zabudowie. Dopiero później dowiedzieli się, że ich "zabawa w berka" to tak naprawdę rozwijająca się dopiero dyscyplina sportowa, która narodziła się na paryskich przedmieściach Lisses na początku lat dziewięćdzięsiątych, a więc zaledwie kilka lat po tym, gdy zaczęli się nią interesować. Od tamtego czasu parkour stał się najważniejszą rzeczą w ich życiu, a oni oddali się mu całym sercem.
Naruto zmarszczył brwi, ignorując pytanie. W głowie zaczęła kołatać mu się tylko jedna myśl: czy Sasuke nadal trenuje parkour? Co jeśli przestał? Naruto od dawna się nad tym zastanawiał, jednak po telefonie Uchihy wszystko potoczyło się tak szybko, że nie zdążył zdać sobie nawet sprawy z tego, że ten dwudziestodwuletni już mężczyzna mógł zmienić priorytety, pasję… wszystko…
— Teraz Sasuke jest pewnie zupełnie innym człowiekiem — stwierdził nagle, przerażony tą myślą. Spojrzał szeroko otwartymi oczyma na Ino, która wydała się nie mniej zaskoczona.
— To oczywiste — powiedziała, uśmiechając się niepewnie.
— Nie. To nie jest oczywiste! — Naruto zmarszczył groźnie brwi, oddychając ciężko. — Uchiha nie jest już moim przyjacielem, jest teraz zupełnie obcą osobą, on… Kurwa! Nawet nie wiem, czy nadal trenuje parkour! — wykrzyknął.
— Uzumaki! — poczuł mocny cios w okolicach żeber. Jęknął zaskoczony tym niespodziewanym atakiem, patrząc pełnym wyrzutów wzrokiem na kierowcę.
— Co robisz? — udało mu się wyksztusić.
— Jesteś naiwnym idiotą, Uzumaki! Naprawdę myślisz, że Sasuke nie jest już twoim przyjacielem?
— O przyjaciół trzeba dbać, a ten pacan nie odezwał się do mnie przez osiem lat! — burknął obrażony. — Mam powody, żeby czuć się dotknięty, nie uważasz?
— A jednak teraz jedziesz, żeby go przywitać ponownie, cały zdenerwowany i spocony jak świnia.
— Wcale nie pocę się jak świnia!
— No dobrze, może trochę przesadziłam — dziewczyna uśmiechnęła się lekko, nie mogąc odmówić sobie tej małej złośliwości. — Ale denerwujesz się tym spotkaniem. Wciąż zależy ci na Sasuke, prawda?
Naruto nie odpowiedział.
— Gdyby Uchiha nie chciał odnowić waszej znajomości, nie kłopotałby się z dzwonieniem do ciebie. Pomyśl o tym. — Uśmiechnęła się lekko. — Na jego miejscu nie pakowałabym się po raz kolejny w takie bagno, ale…
— Spadaj! — warknął, mimowolnie wyginając usta w lekkim uśmiechu. — Nie znasz się.
Ino roześmiała się w odpowiedzi.
— Głupia — skomentował, ale po chwili odpuścił, również śmiejąc się w głos.
Kiedy dojechali do South San Francisco, niebo pokryły gęste, białoszare chmury.
— Patrz, to tam! — zawołał nagle Naruto, kiedy zobaczyli potężny wiadukt, ciągnący za sobą serpentynę dróg.
— Gdzie teraz mam jechać? — zapytała lekko zdezorientowana dziewczyna, zwalniając.
— Nie wiem — Naruto zmarszczył brwi, rozglądając się. — W prawo — zarządził w końcu, gdy przejeżdżali po drogami wiaduktu, podtrzymywanymi przez grube, betonowe słupy.
— Widać terminale — oznajmiła po dłuższej chwili Ino. — Międzynarodowy, prawda?
Naruto kiwnął głową. Uchiha miał przylecieć do Hali G liniami lotniczymi pochodzącymi z Japonii.
Osiem lat temu był już na tym lotnisku, przez co jak przez mgłę docierały do niego urywki wspomień. Pamiętał niektóre z tych miejsc, jednak od czasu jego ostatniej wizyty tutaj lotnisko niezwykle się rozbudowało. Terminal Międzynarodowy, w którym się właśnie znajdowali, był wielki jak hala sportowa. Tłum różnobarwnych ludzi mijał ich w pośpiechu. Naruto patrzył to na Anglików, ubranych tak dziwnie, że wyglądali jakby właśnie wrócili z balu przebierańców, to na Azjatów, reprezentujących największa grupę podróżnych. Widział podekscytowaną grupę Chińczyków, którzy z pewnością przylecieli odwiedzić swoich krewnych. Niektórzy z nich ubrani byli tak skromnie, że Naruto zaczął się zastanawiał się, czy ci ludzie nie wydali wszystkich pieniędzy, żeby tutaj przylecieć. Od czasu do czasu przewinął się jakiś japoński biznesman w szykownym garniturze, ciągnący niewielką walizkę podróżną. W Hali G było również dużo Hindusów. Udało mu się nawet zobaczyć kobiety w tradycyjnych, kolorowych strojach. Czoła niektórych z nich zdobiły czerwone kropki, jednak nie miał pojęcia, co mogły one oznaczać.
Naruto stał jednocześnie zdezorientowany i przytłoczony taką ilością tak dziwnie wyglądającym tłumem obcych. W San Francisco było wielu emigrantów, jednak ci ludzie tak bardzo różnili się od tych, których do tej pory spotkał.
— Japan Airlines? — zapytała Ino, patrząc na tablicę przylotów. — Samolot Sasuke jest już na miejscu.
Naruto rozejrzał się po hali, poszukując informacji, w którym sektorze mają czekać na Uchihe.
— Jest — mruknął do siebie po chwili i szybko skierował się do wyjścia numer pięć.
Kiedy szedł w stronę bramki, słyszał szaleńcze bicie własnego serca. Hałas mijanego tłumu nie robił na nim żadnego wrażenia. Wiedział, że jego ręka drży lekko, dlatego zacisnął mocno pięść, nie chcąc dać po sobie poznać, że naprawdę jest aż tak bardzo zdenerwowany.
Już za chwilę go zobaczę, myślał, czując ogromne podekscytowanie, które mieszało się z jakimś innym, nieprzyjemnym uczuciem niepokoju. Czy pozna swojego dawnego przyjaciela? A co jeśli dawny przyjaciel nie rozpozna jego?
Z roztargnieniem spojrzał na fantazyjnie skonstruowany, szklany sufit, który pomimo brzydkiej pogody na zewnątrz, dawał zadziwiająco dużo światła. Odbijało się ono na marmurowej, lśniącej posadzce. Ścianę wejściową zdobił rząd drzew.
„Jest tutaj zupełnie inaczej niż osiem lat temu”, pomyślał jeszcze Naruto, kiedy Ino szturchnęła go niespodziewanie.
— Co? — zapytał, patrząc w kierunku wyjścia, gdzie mieli pojawić się pasażerowie japońskiego lotu. Jak na razie nikogo tam nie było.
— Patrz — dziewczyna dyskretnie wskazała na jakąś kobietę, która stała w niewielkiej odległości od nich. Naruto uniósł brwi ze zdziwieniem na widok delikatnie różowych włosów.
— Ładna — ocenił w końcu.
Rzeczywiście, kobieta, którą pokazała mu Ino odznaczała się wyjątkową urodą na tle pozostałych czekających. Jej duże, zielone oczy zdobił ciemny makijaż. Naruto widział, jak światło odbija się od jej wyraźnie zarysowanych kości policzkowych. Pełne, brzoskwiniowe usta wygięły się w lekkim uśmiechu, gdy rozmawiała z kimś stojącym obok niej. Dzięki gładko zaczesanych, wysoko spięty, włosom, jej szyja wydawała się jeszcze dłuższa.
— To Sakura Haruno, modelka Victoria’s Secret — poinformowała go Yamanaka cicho. — Reklamuje bieliznę i stroje kąpielowe — dodała znacząco, kiedy zorientowała się, że nazwa tej luksusowej marki nic mu nie mówi.
Naruto zmarszczył brwi, dokładniej przyglądając się kobiecie. Wygląda na modelkę, przemknęło mu przez myśl, kiedy patrzył na obcisłe dżinsy podkreślające jej długie i szczupłe nogi. Przez granatową marynarkę na jej ramionach, Naruto pomyślał, że kobieta jest tu w sprawach służbowych.
— O mój boże! To buty od Ralpha Laurena! — wykrzyknęła Ino, miażdżąc jego ramię w morderczym uścisku. Naruto syknął poirytowany, wyrywając rękę. Mimowolnie spojrzał na wiązane buty wykonane z karmelowej skóry na niebotycznie wysokim obcasie. „Kobiety”… Westchnął cierpiętniczo, przewracając oczami.
I właśnie w tej chwili zobaczył pasażerów niedawnego lotu z Japonii, którzy podążali wyjściem numer pięć prosto w ich stronę.
— Sasuke — szepnął cicho, piorunując wzrokiem tłum zmęczonych twarzy.
Jego źrenice rozszerzyły się, kiedy zobaczył czarne, lśniące oczy patrzące prosto na niego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę pisać komentarz pod najnowszą notką.