czwartek, 8 listopada 2012

Freedom

Rozdział 2
betowała A. :)

„Nic się nie zmieniłeś”, przemknęło Naruto przez myśl, kiedy patrzył na dorosłą już twarz swojego dawnego przyjaciela. Zdziwiło go, że pomimo kilkugodzinnego lotu mężczyzna wcale nie wydawał się być zmęczony tak jak reszta pasażerów. Szedł szybkim krokiem, sprawnie wymijając innych podróżnych, jakby mógł przewidzieć każdy ich ruch.
Naruto uśmiechnął się szeroko, odsłaniając białe zęby. Jego niepewność i niepokój zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

„Sasuke trenuje parkur”, szepnęła jakaś zbłąkana myśl w jego głowie, dzięki której Uzumaki pozbył się wszystkich wątpliwości, jakie miał, zanim zobaczył Uchihe. „Musi go trenować”, pomyślał z determinacją, obserwując płynne, zdecydowane ruchy swojego dawnego przyjaciela, oceniając jego sylwetkę — Uchiha miał ciało kogoś, kto w pełni nad nim panuje, to nie pozostawiało najmniejszych wątpliwości. Ćwiczył, ćwiczył bardzo dużo, co było widać już na pierwszy rzut oka.
„A co, jeśli jest lepszy ode mnie”, zapytał sam siebie, nie mogąc oderwać wzroku do mężczyzny. „Kiedyś był.”
Na ustach Sasuke błąkał się cień uśmiechu, który Naruto doskonale znał, ponieważ był on przeznaczony tylko dla niego.
Poczuł, jak Ino szarpie go za ramię i zaraz potem usłyszał jej podniecony szept:
— Och, to on? — Tak jak Naruto, patrzyła prosto na idącego ku nim bruneta. Uzumaki skinął nieznacznie głową, nie mogąc pozbyć się z wyrazu szaleńczej radości, jaki malował się na jego twarzy.
Zignorował panujący w terminalu chaos i to, co mówiła do niego Yamanaka. Całą swoją uwagę skupił na mężczyźnie, który był coraz bliżej. Poczuł, jak robi mu się gorąco, kiedy Sasuke stanął tuż przed nim.
„Mógłbym go dotknąć, gdybym tylko chciał”, pomyślał, oddychając ciężko. Czuł, jak jego serce bije w szalonym rytmie, a krew pulsuje w żyłach, jakby zaraz miała eksplodować.
Sasuke był tu, naprzeciwko, i patrzył na niego spokojnym, pewnym wzrokiem. Na jego twarzy nie było żadnych emocji, oprócz maski chłodnej obojętności.
„Nic się nie zmieniłeś”, pomyślał kolejny raz Naruto, uśmiechając się jeszcze szerzej, jeśli to w ogóle możliwe. Czuł, jak jego serce uderza boleśnie w klatkę piersiową, jakby miał zaraz dostać zawału. Nie chciał się zastanawiać, jak wysokie musi mieć teraz ciśnienie. Tak, zdecydowanie tylko Uchiha potrafił doprowadzić je do takiego stanu.
— Naruto — powiedział w końcu cichym, głębokim głosem, o który Uzumaki nigdy by go nie podejrzewał. Chyba przeszedł go dreszcz, nie pamiętał. Wiedział jedynie, że przełknął ciężko ślinę, czując nieprzyjemne gorąco na twarzy. Dlaczego nagle w tej przeklętej hali G zrobiło się tak ciepło? Nie mógł oderwać wzroku od poruszających się warg Uchihy. „Idealne”, pomyślał, nie zdając sobie nawet sprawy z własnych spostrzeżeń ani też tego, co Sasuke do niego mówił. Słyszał jedynie ten głęboki i męski glos, nie docierał do niego sens wypowiadanych przez Uchihę słów.
„Sasuke jest już mężczyzną”, przemknęło mu przez myśl w niespodziewanym momencie olśnienia. „Tak, jest już dorosłym mężczyzną, moim dorosłym przyjacielem.”
— Sasuke cholerny Uchiha — uśmiechnął się, bo nie wiedzieć czemu wcześniejszy obezwładniający uśmiech, zgubił się gdzieś pomiędzy „Mógłbym go dotknąć”, a „Dlaczego Sasuke ma tak cholernie seksowne usta?”.
— Zmieniłeś się — powiedział Uchiha, przybliżając się jeszcze bardziej do niego. Naruto spojrzał na zaciśnięte mocno w pięści dłonie Sasuke.
— A ty nie — odpowiedział po prostu, starając się brzmieć najbardziej nonszalancko, jak się tylko dało. Nie wiedział, czy mu się udało. Wyraz twarzy Sasuke wciąż pozostawał niezmienny. — Wcale, a wcale — dodał w końcu, śmiejąc się lekko.
Uchiha prychnął cicho, ale jego usta również wygięły się w lekkim półuśmiechu, na widok którego Naruto mimowolnie oblizał własne wargi.
Nagle oczy Sasuke zamigotały i wykonał nieokreślony gest ręką, po czym szybko schował ją do kieszeni.
„Czyżby chciał mnie przytulić?”, pomyślał Naruto, otwierając szerzej oczy.„Powinienem go wykpić, tak zrobiłby dawny Naruto, prawdziwy Uzumaki.”
Ale nie zrobił tego. Nie powiedział nic, patrząc na swojego przyjaciela jak sparaliżowany. Nie widział go osiem okropnie długich lat, a teraz stoi on przed nim jako dorosły, dojrzały człowiek.
I nagle naszła Naruto inna myśl. Zmarszczył groźnie brwi, zaciskając usta w przypływie niespodziewanego gniewu.
Ten dupek nie odzywał się przez osiem lat. Osiem lat...! A Naruto nie mógł się z nim skontaktować, bo nie wiedział jak, nie miał takiej możliwości. Sasuke miał. I z niej nie skorzystał.
— Ty gnoju! — wykrzyknął nagle na tyle głośno, że kilka głów obróciło się w jego kierunku. Naruto jednak zupełnie się tym nie przejął, łapiąc zaskoczonego tym nagłym wybuchem Uchihe za poły bluzy i przyciągając go do siebie.
Teraz mógł czuć zapach jego ciała. Zupełnie inny niż ten, który zapamiętał. Wtedy pachniał jak dziecko, teraz jak mężczyzna. Czuł również świeży, miętowy oddech Uchihy na swoich ustach.
Kiedy już miał wykrzyczeć mu w twarz to, co o nim myślał, ktoś im niespodziewanie przerwał.
— Puść go! — rozległ się pewny, kobiecy głos. Naruto obejrzał się za siebie, żeby zobaczyć Sakurę Haruno, modelkę, o której wcześniej wspominała Ino.
— Nie — warknął, mrużąc groźnie oczy.
— Powiedziałam: puść go! — warknęła głośniej i dopiero wtedy Naruto zauważył, że kobieta miała nieco niewyraźną dykcję. Uśmiechnął się złośliwie.
— Proszę powiedzieć jeszcze raz, bo nie zrozumiałem, co pani tam mówi — powiedział, czując dziką satysfakcję rozlewającą się po jego ciele. Gniew powoli go opuszczał, kiedy patrzył na czerwieniącą się modelkę. Nie wiedzieć czemu, poniżenie tej kobiety sprawiło mu przyjemność, dzięki czemu zapomniał o wściekłości na Sasuke. Odwrócił głowę w kierunku swojego dawnego przyjaciela. Oczy błyszczały mu nienaturalnie, a Naruto nie umiał rozpoznać czających się w nich emocji. To nie było jednak ważne, ponieważ jego uwagę kompletnie pochłonął uśmiech, w którym wygięły się usta Uchihy.
— To moja dziewczyna.
— Co? — Naruto zamrugał lekko zdezorientowany, kiedy Sasuke położył dłonie na jego ramionach, ściskając je.
— Puść mnie.
— Nie — odpowiedział, ponownie marszcząc groźnie brwi. Puścił go osiem lat temu, teraz nie miał zamiaru znów popełnić tego błędu. Czuł, że jeśli to zrobi, Sasuke po prostu odejdzie. Bo co, jeśli chciał się tylko przywitać z Naruto? Zobaczyć jakąś znajomą twarz? Cokolwiek, ten palant mógł myśleć cokolwiek!
— Naruto. — Poczuł rękę Ino na ramieniu i dopiero wtedy poluźnił nieco uchwyt. Kiedy dziewczyna pogładziła jego plecy, puścił Sasuke, starając się zachować pełen wyższości wyraz twarzy.
Oddychał ciężko, a jego serce znów biło w niezdrowym rytmie.
— Naruto. — Tym razem to Sasuke się odezwał. Jego głos był spokojny i jakby… łagodny? Nie, ktoś taki jak Uchiha nie może być po prostu łagodny, to nie wchodziło w grę. Tak samo jak to, że Sasuke tak naprawdę może się okazać kimś innym niż przyjacielem sprzed lat. Ta myśl przerażała Naruto najbardziej.
— Odwal się! — syknął, nie czekając na to, co powie Uchiha. Czuł, jak jego oczy robiły się wilgotne, dlatego odwrócił się na pięcie. Nie chciał, żeby Sasuke patrzył na niego w chwili słabości. Nie wiedział, czy może ufać Sasuke tak jak kiedyś.
Nie czekając na nic, wyszedł z terminala, kierując się prosto w stronę parkingu, gdzie Ino zaparkowała swojego rozlatującego się Mustanga. Nie obchodziło go, czy dziewczyna szła za nim. W tamtym momencie zalała go przesłaniająca wszystko wokół, paląca wściekłość.

*

— Jeżeli to są twoi przyjaciele, nie chcę poznać reszty.
Sasuke uśmiechnął szyderczo, słysząc te słowa. Tak naprawdę Naruto był jego jedynym przyjacielem, dlatego nie miał już kogo przestawiać. Wyjeżdżając z San Francisco, zostawił w nim jedynie Naruto. Teraz wrócił, można chyba zaryzykować nawet stwierdzenie, że specjalnie dla niego.
— Najgorsze masz już za sobą — powiedział chłodnym tonem, spokojnie obserwując plecy oddalającego się Uzumakiego. Koleżanka Naruto pożegnała się speszona, przepraszając jednocześnie za jego zachowanie, ale to nie miało żadnego znaczenia. Sasuke podejrzewał, że Naruto zachowa się właśnie w taki sposób, dając imponujący pokaz swojego wybuchowego charakteru. Urządził scenę na lotnisku, pożegnał się obrażony, wulgaryzmami manifestując swój gniew i po prostu wyszedł. Takie zachowanie było wybitnie w stylu Naruto.
— Sasuke? — głos Haruno wyrwał go z zamyślenia i kiedy spojrzał na kobietę, na jej ustach błąkał się dość jednoznaczny uśmiech. — Jedźmy do domu, stęskniłam się za tobą.
Dopiero teraz zauważył stojącego koło niej wysokiego bruneta. Nieznajomy mężczyzna przyglądał się mu z tajemniczym uśmiechem, pod wpływem którego Sasuke poczuł się dziwnie. Skrzywił się lekko, kiedy dostrzegł obcisłą, zdecydowanie za krótką bluzkę odsłaniającą brzuch nieznajomego.
— To jest Sai — przedstawiła go Sakura, jednak Sasuke zignorował wyciągniętą ku niemu rękę mężczyzny. Obdarzył go wyniosłym spojrzeniem, na jego ustach błąkał się cyniczny uśmiech.
„Gej”, pomyślał z pogardą i obrzydzeniem, demonstracyjnie wsuwając ręce do kieszeni. Na końcu języka błąkała mu się jakaś złośliwa uwaga, ale niestosownym byłoby obrażać go w towarzystwie Sakury. Podejrzewał, że Sai musi być kolegą z branży, co znaczyło, że jakiekolwiek ubliżające refleksje, nie mają dla niego żadnego znaczenia.
— Jedźmy już do domu — mruknął cicho. Zmarszczył lekko brwi, kiedy przyjaciel Haruno z dziwnym, niepokojącym uśmiechem schował swoją dłoń do kieszeni, wciąż patrząc na niego nieobecnym wzrokiem.
Sasuke nie rozumiał świata, w którym żyła jego dziewczyna. Dla niego stanowił on jedynie targowisko próżności i arogancji, a ludzie, jakich można było w nim spotkać, byli jak puste w środku, porcelanowe lalki. Uchiha lubił te lalki — modelki myślące, że są cokolwiek warte. Oddawały mu się równie łatwo jak tanie prostytutki. Brudny, brutalny seks z nimi był naprawdę zabawny. Wtedy wiedział, że całkowicie panuje nad sytuacją, że może z ich delikatnymi ciałami zrobić wszystko. Wówczas posiadał taką kontrolę, jakiej nigdy wcześniej nie mógł mieć.
Sasuke znał świat podobny do tego, w którym aktualnie obracała się Sakura. Hermetyczne, bezwzględne środowisko rządzące się swoimi prawami, w którym nie liczyło się to, kim jesteś, ale jaki jesteś. Wychował się w takiej rzeczywistości.
Zamknął oczy, czując falę mdłości, która ogarnęła go na samo wspomnienie przeszłości.
Uchylił szybę w samochodzie, oddychając głęboko, żeby pozbyć się nieprzyjemnego uczucia. Jechali właśnie autostradą, której nazwy już nie pamiętał. Sai siedział w tyle, przeglądając jakieś kolorowe rysunki, najprawdopodobniej będące szkicami jakiejś wiosennej kolekcji. Sasuke nie obchodziło, czy przyjaciel jego dziewczyny był początkującym projektantem, czy zwykłym asystentem kogoś, kto mógł stworzyć te wymyślne stroje.
— Coś nie tak? — zapytała niespodziewanie Sakura, która w roli kierowcy radziła sobie niespodziewanie dobrze. Nawet nie oderwała wzroku od jezdni.
— Nie, w porządku.
Sasuke obserwował spokojną toń zatoki San Francisco. Woda stawała się coraz ciemniejsza ze względu na zbliżający się wieczór. Ostatnie promienie zachodzącego słońca mieniły się w niej różowymi smugami. „Wczesnym rankiem wszystko będzie pokryte gęstą, białą mgłą”, pomyślał. Rozrzedzi się ona dopiero około godziny siódmej — właśnie wtedy, gdy w San Francisco na dobre rozpoczyna się kolejny dzień.
— Już dojeżdżamy. Mieszkam na Lowery Nob Hill — poinformowała go Sakura, rzucając szybkie spojrzenie w jego kierunku. Jej usta wygięły się w ciepłym, pogodnym uśmiechu.
Nie było widać jeszcze miasta, ale Sasuke wiedział, że wjechali już do San Francisco. Pamiętał, że za pasem zieleni ciągnącej się od jego lewej strony znajdują się budynki. Z autostrady nie można było ich zobaczyć ze względu na bujną, gęsto roślinność rosnącą na poboczu całej drogi ekspresowej.
Do ekskluzywnej dzielnicy, w której mieszkała jego dziewczyna, dojadą za kwadrans. Uśmiechnął się na samą myśl o tym, jak na informację, że będzie teraz mieszkał w dzielnicy bogaczy, zareagowałby Naruto. Sasuke nie miał pojęcia, gdzie chłopak teraz mieszka. Jednego mógł być jednak pewien — Uzumaki już dawno wyprowadził się z Valencia Street. Jego przyjaciel był typem człowieka, którego priorytet stanowiło usamodzielnienie się. W dorosłość wszedł już dawno temu, dlatego kwestią czasu było odcięcie się od dochodów swojej rodziny.
Sasuke uśmiechnął się do siebie. Przeszłość nie była taka zła, jakby się mogło wydawać. Głównie dzięki Naruto.
„Zawdzięczam mu więcej, niż jestem w stanie sobie wyobrazić”, pomyślał niespodziewanie, czując dziwny niepokój. Nigdy nie chciał być od kogokolwiek zależny ani mieć jakichkolwiek długów, ponieważ to wszystko, wszelkie zobowiązania względem kogoś, ograniczały go.
Nigdy nie przyznałby się nawet przed samym sobą do tego, że przyjechał tutaj, żeby wyrównać wszystkie rachunki. Nie wiedział jeszcze, jak miał zamiar podziękować Naruto za długoletnią przyjaźń. Najgorsze w tym wszystkim było to, że wiedział doskonale, jak Uzumaki zareaguje na to, że Sasuke wkrótce zerwie z nim kontakt. To nie było takie proste, jak mogło się wydawać.
Westchnął poirytowany. Wielogodzinny lot i zmęczenie po podróży robiły swoje. Jego myśli zawędrowały w niebezpieczne rejony, w których dochodził do punktu: „Dlaczego jestem takim skurwysynem i dlaczego tak lubię nim być?”. Nie umiał sobie odpowiedzieć na to pytanie. A może inaczej, nie chciał odpowiadać na to pytanie, ponieważ gdzieś w głębi duszy znał na nie odpowiedź. I prawdę powiedziawszy, trochę go to wszystko przerażało, bo nie umiał sobie poradzić z samym sobą.
— Gdzie cię wysadzić, Sai? — zapytała nagle Sakura, zjeżdżając z autostrady.
— Możesz na Powell Street. Ten seksowny sprzedawca od Loro Piano kończy właśnie pracę. Najwyższy czas zrezygnować z mojego celibatu, nie uważasz? — wymruczał, uśmiechając się przy tym bardzo jednoznacznie. Sasuke skrzywił się, kolejny raz gryząc się w język, żeby nie powiedzieć czegoś niegrzecznego. Miał wrażenie, że przyjaciel Sakury zakaża powietrze wokół niego swoją obrzydliwą dewiacją. Warknął poirytowany, zwracając tym samym uwagę swoich towarzyszy.
— No chyba, Sasuke, że ty chcesz mi w tym pomóc. Dla ciebie jestem w stanie zdradzić nawet tamtego sprzedawcę — wymruczał Sai, pochylając się jednocześnie w kierunku bruneta. Uchiha spojrzał na niego pogardliwie.
— Obawiam się, że złapałbym od ciebie jakieś świństwo, więc raczej nie skorzystam z twojej propozycji.
— Sasuke! — krzyknęła oburzone Haruno, patrząc na swojego chłopaka z gniewem.
— Nie dowiesz się, dopóki nie spróbujesz — odparował Sai, uśmiechając się niebezpiecznie.
Sasuke prychnął jedynie cicho.
— Nie wiem, czy wytrzymałbyś moje tempo — powiedział, a najlepszym potwierdzeniem jego słów, było nagłe speszenie Haruno i ognisty rumieniec, jaki wstąpił na jej policzki.
Sai zaśmiał się na reakcję swojej przyjaciółki i — czy Sasuke tylko się zdawało? — tak samo jak ona, zarumienił się.
— Mimo wszystko chciałbym spróbować.
— Raczej nie będzie ci to dane — opowiedziała nagłe kobieta, oburzona zawziętością Saia.
Sakura Haruno był dziewczyną Sasuke od trzech miesięcy. Na początku ich znajomość opierała się jedynie na czystym, niezobowiązującym seksie, dopiero potem ewoluowała w coś, co można nazwać związkiem. Sakura naiwnie wierzyła, że Uchiha jest jej wierny i poważnie traktuje relację między nimi, podczas gdy Sasuke był po prostu zimnym draniem i z tej funkcji wywiązywał się doskonale. Trzeba przyznać, że jak na parę z poważnymi rokowaniami na przyszłość, widywali się dość rzadko. Haruno ze względu na swoją pracę często wyjeżdżała, a Sasuke nie miał zamiaru jeździć razem z nią. Ten układ dawał mu olbrzymią wolność, która teraz, po przyjeździe do San Francisco, siłą rzeczy musiała się skończyć, na co Uchiha nie mógł pozwolić.
— Załatwiłam ci już papiery, wystarczy twój podpis i zostaniesz przemeldowany na Powell Street.
Sasuke kiwnął głową, nawet nie zwracając uwagi na to, co dziewczyna właśnie powiedziała. Z niepokojem obserwował mijane budynki. Wydały mu się one dziwnie znajome. Ciepłe, jasne światło wydobywało się z wnętrza luksusowych sklepów, które mijali i oświetlało licznych przechodniów. Kolorowe szyldy mrugające ze wszystkich stron, budziły w Sasuke uśpione przerażenie. Pamiętał to miejsce, pamiętał je bardzo dobrze…
Wstrzymał oddech, widząc niewielki plac zieleni — Union Squreare Park. Kilka egzotycznych palm znajdujących się blisko drogi, nadawało tej dzielnicyprzyjemny, tropikolny klimat. Wszystkie budynki znajdujące się wokoło miniaturowego placu zieleni otaczały go ciepłym, żółtym blaskiem. Lowelly Nob Hill.
„Nie chcę tu jechać”, pomyślał z przerażeniem Sasuke. Spanikowany, złapał oddech, odkrywając, że nie jest w stanie się ruszyć, ani też czegokolwiek powiedzieć. Mógł jedynie patrzeć na jedną z najbardziej luksusowych ulic w San Francisco i poddawać się kolejnym falom bolesnych wspomnień, które uderzały w niego z zapierającą dech w piersiach siłą.
Serce biło mocno, tak mocno, jakby chciało uciec, zostawiając go sam na sam z przeszłością.
„To tutaj, właśnie tutaj, kochanie”, szepnęła jego podświadomość, która dziwnym zbiegiem okoliczności miała taki sam głos jak jego matka. Na pewno mu się tylko zdawało… Tutaj nie ma krwi, prawda? Czuł jej metaliczny, duszący zapach wszędzie wokoło. Spojrzał ze strachem na ręce. Miał wrażenie, że zamiast swoich silnych, męskich dłoni miał dziecięce — drobne i całkowicie bezsilne. Nie było na nich jednak żadnych śladów krwi.
„Nie bój się kochanie, gdy tylko zamkniesz oczy, wszystko będzie dobrze”, po raz kolejny usłyszał spokojny, pełen ciepła głos w jego głowie. Poznałby go wszędzie — był to głos jego matki.
— To tutaj, kochanie.
Drgnął, wciągając ze świstem powietrze do płuc. Hotel Świętego Franciszka. Spojrzał z przerażeniem na Sakurę, która, nieco zaskoczona, uśmiechnęła się do niego łagodnie.
— Wszystko w porządku? Jesteś zmęczony, chodź odpocząć — powiedziała, zaniepokojona zachowaniem mężczyzny.
Sasuke drżał lekko, blady na twarzy wpatrując się w starą architekturę luksusowego hotelu. Z anemiczną powolnością zaczął liczyć pietra wysokiego budynku, ledwo łapiąc oddech z wrażenia. Udało mu się w końcu dotrzeć do dziewiątego, więc odliczył trzy okna od lewej. Czwarte było puste. Kiedy był w Japonii, dowiedział się, że cyfra cztery jest symbolem śmierci. Dopiero teraz uświadomił sobie, jak prawdziwy był ten przesąd.
Nie miał pojęcia, w jaki sposób dotarł do pokoju, w którym mieszkała Sakura. Pamiętał tylko swój świszczący, ciężki oddech i przerażony wzrok, kiedy wspomnienia sprzed dziewięciu lat rozdrapywały stare rany. Wszystko, co wydarzyło się w tym hotelu, każda minuta jaką tutaj spędził, każde miejsce — począwszy od holu, po windę i korytarz przypominało mu o t y m. Najgorsze było, że ponownie stał się przerażonym, zagubionym i zupełnie bezsilnym chłopcem.
— Ja… — zachłysnął się powietrzem, czując gorąco na twarzy i jednocześnie diabelnie zimny dreszcz, jaki przebiegł po jego plecach. Zakręciło mu się w głowie i w ostatniej chwili podtrzymał się ściany, żeby nie upaść na podłogę. Jego nieprzyjemnie zaciśnięty żołądek wbijał mu się w kręgosłup. Było mu niedobrze.
— Co ci jest, Sasuke? — Sakura pochyliła się nad nim, dotykając dłonią jego czoła. — Chyba masz gorączkę!
— Ja… — Nie mógł wyksztusić z siebie słowa, chociaż naprawdę bardzo chciał to zrobić. Jego gardło było tak zaciśnięte, że ledwo przełykał ślinę. Musiał łapać oddech przez otwarte usta, ponieważ całe ciało odmawiało mu w tym momencie posłuszeństwa.
Pokój, w którym mieszkała Sakura był niemal identyczny jak ten, w jakim znalazł się kilkanaście lat temu wraz ze swoją matką. A w miejscu, w którym stała Haruno kiedyś było… morze krwi.
— Muszę iść — wykrztusił, gratulując sobie siły woli, dzięki której zmusił się do wypowiedzenia tych słów.
Nie zwrócił uwagi na krzyki Sakury, kiedy wyszedł na korytarz, kierując się w stronę windy. Znajdował się na szóstym piętrze. Trzy piętra nad nim był pokój, w którym…
Zakręciło mu się w głowie, gdy uświadomił sobie, że znajduje się tak blisko t e g o miejsca. Nie miał pojęcia, jak mógł się tutaj znaleźć. To wszystko zaskoczyło go na tyle, że nie zdążył zareagować, był na to chyba zbyt przerażony.
Wchodząc do windy, zobaczył biegnącą w jego kierunku Haruno. Nie udało się jej jednak dotrzeć na czas. Drzwi zasunęły się w momencie, gdy od zablokowania ich ręką dzieliło ją kilka kroków.
Sasuke oparł się o ścianę windy, jadąc w dół. Przymknął ze zmęczenia oczy, zastanawiając się, co miał teraz zrobić. Pomimo tego, że dorastał w tym mieście, teraz San Francisco wydawało mu się wielką, czarną dziurą. Gdzie pójdzie? Przecież nie było tutaj nikogo, kto…
„Naruto!”, pomyślał i niespodziewanie do okoliczności uśmiechając się. Mogło to zabrzmieć trochę żałośnie, ale nie miał innego wyboru; musiał jechać do Uzumakiego.
Z hotelu po prostu wyleciał. Zimne, wieczorne powietrze trochę go otrzeźwiło. Pod hotelem znajdował się rząd taksówek, których kierowcy czekali na klientów. Podszedł do żółtego, charakterystycznego samochodu stojącego najbliżej wejścia i bezpardonowo wszedł do środka.
— Valencia Street — powiedział cichym, zdławionym głosem. Wciąż czuł wielką gulę w gardle, przez którą ciężko było mu mówić. Modlił się, żeby taksówkarz nie zauważył, w jakim jest stanie. Czuł zimne dreszcze przebiegające po kręgosłupie za każdym razem, kiedy jego myśli powracały do Hotelu Świętego Franciszka. Usilnie próbował odpędzić od siebie związane z tym miejscem straszne wspomnienia, lecz nie potrafił tego zrobić. Obraz przeszłości sam nasuwał mu się przed oczy, przez co miał paradoksalne wrażenie, jakby jego umysł odtwarzał wszystko w spowolnieniu. Wielka kałuża krwi, w której siedział skulony i przerażony tak bardzo, że ledwo mógł oddychać. Czyjeś ciepłe ramiona owinęły się wokół niego opiekuńczo, ale w tym momencie nie obchodziło go nic, prócz tego, co miał przed sobą.
„Sasuke, zamknij oczy. Proszę, zamknij oczy.”
Przymknął powieki, rozcierając dłońmi twarz. Wtedy, kilkanaście lat temu, nie posłuchał swojej matki. Patrzył na wszystko hardo, nieskrępowany tym, co widzi. Surrealistyczne wydawało mu się to, że ani na moment nie odwrócił wzroku. Najgorszy był fakt, że nie wiedział dlaczego. Może przez dziecięcą niewiedzę, naiwną odwagę, których teraz z pewnością żałował. Przez swoją głupotę zapamiętał wszystko z tamtej nocy, każdy szczegół, który później męczył go w niezliczonej ilości koszmarów.
„Dlaczego nie zamknąłem wtedy oczu?”, pomyślał zmęczony, obserwując mijany krajobraz miasta. Teraz nie obchodziło go już, jak bardzo zmieniło się San Francisco od jego wyjazdu. Liczył się jeden cel.
Na Valencia Street mieszkała rodzina Naruto. Dowie się, gdzie aktualnie przeprowadził się Uzumaki i do niego pojedzie. Zaśmiał się na tyle głośno, że taksówkarz spojrzał na niego dziwnie. Nagle uświadomił sobie, że posiada numer telefonu Naruto. Mógł do niego zadzwonić i po prostu go o to spytać.
„Nie zrobię tego, nie uprzedzę go o swojej wizycie”, pomyślał, zastanawiając się, czy gdyby jednak teraz do niego zadzwonił, Naruto nie pozwoliłby mu przyjechać, przeklął w kilku językach (pod warunkiem, że Uzumaki znał jakiś poza łamaną angielszczyzną), czy może najzwyczajniej w świecie zapytał, co się stało.
Sasuke wiedział, że to pytanie byłoby najgorszą ze wszystkich możliwych opcji. Nie zastanawiał się nad tym, że kiedy w końcu przyjdzie do Uzumakiego, ono w końcu padnie. Po prostu teraz… Nie potrafił tego wyjaśnić, ale potwornie bał się słów: „Wracam z Hotelu Świętego Franciszka”. Czy to nie zabawne? Sasuke Uchiha bał się zwykłego zdania.
— Jesteśmy — odezwał się nagle taksówkach, zatrzymując samochód pod beżową, odnowioną kamienicą, której Sasuke niemal nie poznał.
„To jego dom, tutaj mieszkał przez sześć lat”, pomyślał, po chwili kpiąc z samego ciebie, gdy uświadomił sobie własną ckliwość.
— Proszę tutaj poczekać, zaraz wracam — mruknął, wychodząc pośpiesznie z samochodu.
Był zły na siebie za tak głupie i bezsensowne myśli, a najbardziej za okazaną w Hotelu Świętego Franciszka słabości. Miał wrażenie, że wszystko to, co budował tak starannie od kilkunastu lat, runęło, gdy tylko zetknął się ponownie z przeszłością.
Drzwi mieszkania numer pięćdziesiąt trzy otworzyła Tsunade, opiekunka Uzumakiego. To do niej zadzwonił przed przylotem do USA, żeby poprosić o numer telefonu Naruto. Po wylewnym powitaniu Uchihy, miażdżących uściskach i mokrych całusach w policzki, wyjawiła w końcu, że Naruto mieszka obecnie na rogu Gough Street i Grove Street. Gdy zdobył potrzebne informacje, pożegnał się szybko, ignorując zaskoczenie kobiety, która najwyraźniej sądziła, że Sasuke wejdzie do środka i z nią porozmawia. Była sama, Jiraiya wyszedł akurat do jakiegoś baru. Wydawać się mogło, że nawet ona w to nie wierzyła, o czym świadczyła jej mina.
Sasuke nie pamiętał trasy do mieszkania Uzumakiego. Wiedział, że kiedy w końcu dotarł na miejsce, wręczył taksówkarzowi wszystkie pieniądze, które posiadał, nie kłopocząc się odebraniem reszty.
Tsunade powiedziała, że Naruto mieszkał w czerwonym budynku z dużymi oknami zaraz obok skrzyżowania. Na rogu dwóch ulic znajdowała się kremowa kamienica, obok której zauważył mieszkanie Naruto. Miał wejść pod 383 Grove Street, kierując się schodami na drugie piętro.
Na początku mogłoby się wydawać, że za wejściem do budynku znajdował się sklep, ale kiedy Sasuke wszedł do środka, okazało się, że na parterze była jedynie masa niepotrzebnych rupieci. Wszystko otoczone było słabym światłem jarzeniówki, która pozwalała dostrzec zabrudzone, zniszczone ściany — tynk odchodził z nich grubymi płatami. W powietrzu unosiły się drobinki kurzu. Patrząc z zewnątrz nie można było się spodziewać rozlatującego się parteru i znajdującej się z jeszcze gorszym stanie klatki schodowej.
Paradoksalnie, chociaż parter wyglądał, jakby był wyjęty z jakiegoś nieprzyjemnego thrillera, Sasuke czuł się tutaj dużo lepiej niż w luksusowym hotelu Świętego Franciszka. Dużo bezpieczniej.
„W końcu na górze jest Naruto”, przemknęło mu przez myśl, kiedy wspinał się po drewnianych schodach wyłożonych zabrudzonym, dziurawym dywanem.
Na drugim piętrze znajdowała się para drzwi; pierwsze, te bliżej schodów, oklejone były czarną taśmą, co zapewne znaczyło, że nikt tam nie mieszkał. „Albo wydarzyło się jakieś morderstwo”, pomyślał ponuro Sasuke, przechodząc obok nich. „Gdyby rzeczywiście tak było, taśma byłaby żółta. Jestem cholernym paranoikiem”, uśmiechnął się do swoich myśli. Naprawdę czuł się jak człowiek, który właśnie postradał wszystkie zmysły.
„Może rzeczywiście zwariowałem?”, zaczął się zastanawiać, stając przed drzwiami mieszkania Naruto. Numerek zawieszony na nich wskazywał poziomą dziewiątkę, która, gdyby odwrócić ją w drugą stronę, mogłaby równie dobrze być szóstką.
Kiedy jego pięść zawisła w powietrzu, tuż przed drewnianą powierzchnią drzwi, Sasuke zaczął się zastanawiać, co on, do cholery, tu robił? Naruto miałby mu w czymkolwiek pomóc? Żałosne.
„Kiedyś ci pomógł”, szepnęła jakaś zdradziecka myśl w jego głowie, którą Sasuke momentalnie znienawidził.
Był słaby. Dzisiejszego dnia był słaby — należy sprostować. Ten jeden raz, tylko ten jeden, ostatni raz poprosi o pomoc, a później nie zrobi tego już nigdy więcej.
Zapukał mocno do drzwi, a echo stukania poniosło się po korytarzu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę pisać komentarz pod najnowszą notką.