niedziela, 14 października 2012

Rozdział 2 (CUM)

za betację dziękuję A., :*

*
— Muszę jechać do Kairu.
— Do Kairu? Po co?
— Tam znajduje się drugi skarabeusz — mówi Sasuke, kiedy wychodzę z łazienki. Jest tak gorąco, że mam ochotę zamieszkać na najbliższe godziny pod prysznicem. Uchiha stoi przy oknie, badając skarabeusza. Nawet nie zwraca uwagi na to, że jestem cały mokry, a ręcznik pasający moje biodra zaraz spadnie.
— Jadę z tobą.
— Nie.
— Oczywiście, że tak! — krzyczę poirytowany. — Nie wiem, czy pamiętasz, ale ten skarabeusz należy do mnie. To ja go znalazłem. — Uderzam palcem w klatkę. — Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo!


Podchodzę do łóżka, na którym lezą moje brudne ubrania.
— Cholera, wszystkie rzeczy zostały w dżipie, musisz mi pożyczyć parę czystych gaci.
— A co, narobiłeś w majtki? — pyta, uśmiechając się do mnie kpiąco. Nienawidzę go. Czasami mniej, czasami więcej, ale wciąż nienawidzę go z całych sił.
— Na twój widok.
— Jesteś obrzydliwy, Uzumaki. Nie wiem, jaki podstępny, mityczny bóg mi cię zesłał. To klątwa jakiegoś faraona?
Śmieję się głośno, ponieważ wydaje mi się, że Sasuke może mieć dużo racji w tej kwestii.
— Zaraz, czyli mogę jechać z tobą? — pytam zaskoczony i przez przypadek upuszczam ręcznik, który trzymałem na biodrach. Sasuke przewraca teatralnie oczami.
— A mam jakieś wyjście? Może mi się na coś przydasz? Użyję cię jako tarczy, gdy będą do mnie strzelać.
Uśmiecham się nonszalancko i rzucam w Sasuke ręcznik, który miałem przed chwilą na sobie.
— Zasłoń lepiej swoje korzonki, bo Słońce je wysuszy i skurczą się jeszcze bardziej — radzi mi i umyka szybko na balkon.

*

Do Kairu jedziemy koleją. Czeka nas dziesięciogodzinna podróż przez pustynię. Uchiha zadbał o to, żebyśmy otrzymali prywatny przedział w pierwszej klasie. Pociąg, którym jedziemy, wydaje się być trochę przestarzały, jakby pochodził z początku zeszłego stulecia. Czuję się w nim jak jeden z bohaterów legendarnego Orient Expressu. Podobnie jak pieprzony Casetti przeczuwam, że jesteśmy po uszy w bagnie.
Mój nowy kompan siedzi naprzeciwko mnie i przegląda jakieś stare papirusy. Potrafię rozszyfrować tylko część umieszczonych na nich hieroglifów i nie wątpię, że cholerny Sasuke Uchiha zna znaczenie każdego ze starożytnych, egipskich znaków. Niemniej w tym momencie zupełnie mnie to nie obchodzi.
— O czym myślisz? — pyta mnie po chwili, odrywając się od lektury. Jestem pewien, że bolą go oczy, a jedyną alternatywą zamiast lektury, jest rozmowa ze mną. Czuję się niemal zaszczycony.
— O niczym.
— Byłbym w stanie w to uwierzyć w każdym żałosnym momencie twojego życia, ale nie dzisiaj.
Patrzę na Sasuke z zadumą.
— Zabiłem Ino.
— Wiem, widziałem.
— Zabiłem człowieka. Wielu ludzi. Dzisiaj.
— Gdybyś tego nie zrobił, oni zabiliby ciebie. To nie są ludzie, którzy biorą zakładników— mówi i przeciera oczy. — Muszę się przespać.
— Jasne, nie krępuj się. Ja dzisiaj i tak nie zasnę. A jeśli jednak mi się to uda, szybko obudzę cię swoim krzykiem.
— W porządku. Kiedy to zrobisz, ten pistolet wyląduje w twoim gardle — ostrzega mnie Uchiha, pokazując niewielką Berettę, po czym chowa ją pod poduszką. Na końcu języka mam już bardzo dwuznaczną, prowokującą ripostę, ale dzisiaj nie mam siły się już z nim kłócić.
Zbliża się wieczór. Uśmiecham się do siebie, obserwując ciemniejące powoli niebo. Gwiazdy na pustyni są doskonale widoczne. Może, do diabła, zabrzmi to trochę sentymentalnie, ale lubię na nie patrzeć.
— Kiedy Kiba chciał mnie zabić, powiedział, żebym pozdrowił Shikamaru. Myślisz, że go zabili?
— A już zapomniałem o twojej obecności. Dziękuję, że nie pozwalasz mi zasnąć, Uzumaki.
— Zawsze będę dbał o twój komfort, Uchiha. A teraz odpowiedz na cholerne pytanie.
— Twój kolega żyje. Kiba chciał cię tylko wkurzyć.
— Powiedziałeś, że nie biorą zakładników — protestuję, poirytowany jego słowami. Jeśli Sasuke chce mnie spławić, żeby się wyspać, nie ręczę za siebie. A lufę pistoletu, którym mi wcześniej groził, wsadzę mu w dupę. Nie żartuję. Dzisiaj nie mam już ochoty na żarty. — Próbowałem do niego dzwonić, ale sygnał się urywa.
— Po co mieliby go zabijać? Wiedział coś o skarabeuszach? O Thinis?
— Nie.
— Jestem pewien, że twój kolega wciąż nie wie o tym, że Kiba pracuje dla… — urwał, marszcząc brwi. — Jestem zmęczony, pogadamy rano.
— Dla kogo?
— Dla nieprzyjaciół.
Prycham głośno i zerkam przez okno.
— Powiedz mi prawdę, Uchiha.
Sasuke posyła mi długie, niewiele mówiące spojrzenie, po czym odwraca się do mnie bezczelnie plecami i burczy nieuprzejme „dobranoc”. Wściekły wstaję z fotela i pochylam się nad kozetką Uchihy. Łapię go za ramię, odwracając w moją stronę. Dopiero teraz zauważam, że ma niewielką, białą bliznę tuż przy wargach. Mrużę oczy.
— Nie prowokuj mnie — ostrzegam go. — Chcę poznać prawdę.
Sasuke warczy rozdrażniony.
— Znasz Neji’ego Hyuugę?
— Nie — odpowiadam szczerze, przez co złość Uchihy rośnie.
— Nigdy nie słyszałeś o klanie Hyuuga? Prowadzą interesy z chińskimi politykami.
— A co polityka Dalekiego Wschodu ma wspólnego ze Starożytnym Egiptem?
— Neji chce zdobyć trzy legendarne skarabeusze.
— Dlaczego?
— Bo kolekcjonuje artefakty?
Śmieję się otwarcie, odsuwając się od niego. Siadam na swoim fotelu.
— Kłamiesz, Uchiha. Niech cię szlag, wiem, że kłamiesz. I nie rozumiem, dlaczego nie chcesz powiedzieć mi prawdy.
Sasuke patrzy na mnie dziwnie, po czym mówi, że jutro pogadamy i ponownie odwraca się do mnie plecami.
— W co ja się, do diabła, wpakowałem? — pytam sam siebie. — Cholerny Egipt. Jeśli wyjdę z tego żywy, zacznę kolekcjonować znaczki.

*

Budzi mnie potężny huk, po którym pociąg gwałtownie hamuje, a ja spadam z kozetki. Nieprzyjemny pisk dźwięczy mi w głowie i dopiero po chwili uświadamiam sobie, że coś eksplodowało. Właśnie wtedy spada na mnie ciężki bagaż. To mój plecak ze skarbem. Jezus Maria, nigdy nie sądziłem, że złoto kiedykolwiek sprawi mi tyle bólu.
— Wstawaj, znaleźli nas!
— Kimkolwiek oni są, mają cholernie mocna wejścia! — stękam z trudem, starając się zepchnąć z siebie bagaż.
— Rusz dupę, Uzumaki — grozi mi Uchiha, łapiąc swój plecak. Wyciąga spod poduszki pistolet.
— Jasne, spadaj. Zostaw mnie samego, niech mnie zabiją — warczę na tego przeklętego arystokratę, który dopiero teraz decyduje się mi pomóc.
— Do cholery, co ty tu nosisz?
— Nie interesuj się. — Szczerzę się do niego. To naprawdę zabawne, że ktoś taki jak Uchiha nie zorientował się jeszcze, czym jest wyładowany mój plecak. Miał tysiąc okazji, żeby przeszukać moje bagaże, ale, cholera, nie zrobił tego. Nigdy nie sądziłem, że Uchiha może okazać się uczciwym facetem.
— Poczekaj na mnie, do licha! — krzyczę, kiedy mój towarzysz wybiega z przedziału. — Niech to szlag, zgubiłem go! Przepraszam, uwaga, idę, no mówię przepraszam!
Rozpycham się wokół spanikowanych pasażerów, którzy wyszli z przedziału, żeby pewnie sprawdzić, co się stało.
— Do licha, myślicie, że to takie proste przepychać się miedzy wami z ciężkim plecakiem? Nie wiem jak wy, ale moja pobudka była wyjątkowo brutalna — mruczę pod nosem. Nie liczę, że ktokolwiek jest w stanie mnie usłyszeć. Hałas i jazgot wywołany niespodziewanym zatrzymaniem pociągu skutecznie zagłusza mój monolog.
— Hej, Uchiha! — krzyczę, ponieważ w tłumie podróżujących udaje mi się zobaczyć rozczochraną czuprynę czarnych włosów.
Niespodziewane strzały dobiegające z sąsiedniego wagonu zwracają moją uwagę.
— Kłopoty. Jestem w pieprzonych tarapatach — stwierdzam, chociaż nie wydaje mi się, żeby kogokolwiek to dziwiło. Łapię pierwszego lepszego Araba za fraki i pytam go po egipsku, czy wie, co się stało. On w odpowiedzi krzyczy jedynie „Mubarak! Mubarak!”, co jest absurdalne, bo egipski dyktator już dawno stracił władzę.
— Do licha! — klnę, kiedy na początku wagonu widzę tych samych najemników, którzy o mało nie odstrzelili mi tyłka na pustyni. — No świetnie! — dodaję, kiedy zauważam w ich rękach broń. — Jebane karabiny szturmowe!
Łapię się za głowę i chowam za plecami jakiegoś rosłego Egipcjanina, kiedy najemnikom udaje się mnie dostrzec. Słyszę krzyki ludzi, kiedy żołnierze przeciskają się w moją stronę. Wychylam się zza mojej żywej kryjówki, żeby zobaczyć, że lada chwila i te dranie mnie dopadną!
— Gdzieś ty się podział, pieprzony angielski arystokrato? — pytam sam siebie, rozglądając się z paniką po wagonie. Nigdzie nie potrafię dostrzec znajomej, rozczochranej czupryny.
Wcześniej myślałem, że jedziemy Orient Ekspresem?
— Pieprzona bzdura, to cholerny Titanic pustyni!
Wiem to doskonale, kiedy wstrząsa nami druga eksplozja, a w wagonie rozlegają się strzały. Zadarliśmy z Al-Kaidą? Zginam się w pół, na siłę przedzierając się między spanikowanymi ludźmi. Ktoś popycha mnie brutalnie do przodu, a ja o mało nie przewracam się na kilkuletnią dziewczynkę, której w porę udaje się uciec.
— Sorry, mała, to wszystko wina Uchihy — zapewniam ją, strasząc swoim tragicznym egipskim akcentem. Zaraz potem czuję mocne szarpnięcie do tyłu. — Niech to szlag! — mruczę, kiedy widzę dwóch najemników mierzących do mnie z broni. Przez chwile napada mnie absurdalna myśl, że mój plecak wypchany złotem, może posłużyć za tarczę, kiedy będę uciekał.
— Nie ruszaj się, Uzumaki! — krzyczy do mnie jeden z najemników.
— Bo co mi zrobicie?! —wrzeszczę do nich, kątem oka obserwując, jak korytarz wagonu zaczyna się przerzedzać. Większość ludzi pochowała się we własnych przedziałach.
— Zamknij się! — Jeden z mężczyzn przykłada mi karabin do głowy. Marszczę groźnie brwi. Nie pozowlę się złapać!
— Gdzie jest Uchiha?
Milczę, więc najemnik uderza mnie w twarz. Uśmiecham się do niego złośliwie.
— Uciekł gdzieś przede mną, pieprzony arystokrata. Myśli, że jest lepszy od innych, bo ma tytuł szlachecki — mówię, patrząc z satysfakcją na ich zdziwione spojrzenia. Tego się nie spodziewali. — Ciekawe, który jest w kolejce do tronu? — pytam, żeby całkowicie ich zdezorientować. Już szykują się do ataku, kiedy jeden z mężczyzn krzyczy głośno i upada na podłogę. Nie czekając na nic, odsuwam od głowy broń drugiego najemnika i podcinam mu nogi, sam się przewracając.
— Osiemdziesiąty czwarty — słyszę niespodziewaną odpowiedź i odwracam się, w kierunku, z którego dobiegał głos. Na początku wagonu stoi Uchiha, trzymając w ręce pistolet w tłumikiem. — To zabawne, że zawsze, kiedy cię spotykam, jesteś na czworakach. Wstawaj i chodź, następnym razem po ciebie nie wrócę.
— Mam w kieszeni złotego skarabeusza, więc niestety obawiam się, że jesteś zmuszony ratować moją dupę — mamroczę, podnosząc się z ziemi. Cały czas mam na celowniku najemnika, który we mnie mierzył. — Co z nim zrobimy? — pytam, a odpowiedź nadchodzi szybciej niż mógłbym się spodziewać. Sasuke strzela mu w głowę, a ja wciągam gwałtownie powietrze, widząc ostatnie, pełne przerażenia spojrzenie konającego. Spanikowany patrzę na Uchihę.
— Zabiłeś go!
— Punkt za spostrzegawczość, a teraz zamknij się i chodź.
W wagonie jest już pusto, co dopiero teraz udaje mi się zauważyć. Mdli mnie od metalicznego, ostrego zapachu krwi. Zaciskam mocno oczy, starając się odpędzić widok zamordowanych najemników. Jasna cholera, w co ja się wpakowałem? I myślałem, że Uchiha jest uczciwym facetem! Już wolałbym, żeby przeszukiwał moje bagaże za każdym razem, niż bez mrugnięcia okiem zabijał niewinnych ludzi!
— Uzumaki, rusz dupę, bo ci ją ostrzelą — radzi mi pomocnie Sasuke, popychając mnie w kierunku tyłu wagonu. — Wejdziemy do składu towarowego, tam znajdują się dżipy, którymi możemy uciec.
— Jesteśmy na środku pieprzonej pustyni! — wrzeszczę na niego, wstrząśnięty i zły. Ręce drżą mi i pocę się jak jasna cholera. Nie dość, że ściga nas banda szaleńców, to jeszcze idę pod pachę z seryjnym mordercą! Samopoczucia nie poprawia mi nawet słodki, dźwigany na plecach ciężar.
— Nie mamy innego wyjścia!
Kiedy dochodzimy do końca wagonu, Uchiha wyjmuje pęk kluczy.
— Pośpiesz się, do cholery, zaraz nas dogonią! — mówię z ponagleniem, kiedy ten dupek nie może trafić odpowiednim kluczem do kłódki. Za metalowymi drzwiami znajdują się wagony towarowe, które, muszę przyznać Sasuke rację, są naszą jedyną drogą ucieczki. — Dawaj to! — warczę i wyrywam mu klucze z ręki. — He he he, Uzumaki zawsze umie trafić do dziurki! — zanoszę się cichym, chrapowatym śmiechem, kiedy udaje mi się otworzyć zamek już po drugiej próbie. — Tak w ogóle to skąd masz te klucze?
— A jak myślisz? — prycha, zerkając na mnie pogardliwie. Uśmiecham się lekko.
— Jesteś naprawdę złym facetem, Uchiha — mówię, uśmiechając się blado. Wspominałem już, że zawsze trafiam na złych ludzi?
— Ja jestem zły, a ty głupi, Uzumaki.
Parskam głośno z oburzenia i opluwam się przy tym przy okazji.
— Dupek! Nienawidzę cię! — warczę cicho, kiedy idziemy wagonem bagażowym, wypełnionymi przeróżnymi torbami, kuframi, a nawet meblami. — Gdzie są te cholerne dżipy?
— W następnym wagonie — odpowiada spokojnie, rozglądając się po pomieszczeniu. Po środku wagonu znajduje się otwór w suficie, przez które wpada blade światło księżyca. Uchiha wchodzi w jasną poświatę, patrząc w rozgwieżdżone niebo.
— Lubisz patrzyć w niebo, co Uchiha? Pieprzony z ciebie romantyk — mówię, śmiejąc się głośno. Uchiha mierzy mnie kpiącym, pełnym pogardy spojrzeniem, ale jego rysy stają się łagodniejsze, z jego twarzy znika zawsze obecne napięcie.
— Ha ha! O mało się nie nabrałem, Uchiha! — rechoczę, drapiąc się z uciechy po karku. — Bez tego grymasu na twarzy wyglądałeś prawie jak normalny człowiek, he he!
Uchiha, nie komentując mojego żartu, patrzy na mnie przez dłuższą chwilę. A ja czuję się niewygodnie pod jego spojrzeniem, więc wykonuję jakieś chaotyczne, nerwowe gesty, rozglądając się po wagonie.
— Ozyrys.
— Co? — pytam zaskoczony słowami Sasuke.
— Wiesz, kto to był?
— Jasne, że wiem! — prycham głośno. — To ten gość, który pilnuje Zaświatów! Ale co skarabeusze mają do Ozyrysa? — zastanawiam się głośno. Uchiha patrzy na mnie pobłażliwie, a ja uśmiecham się krzywo. — O cholera, no oczywiście! Skarabeusz ciągnie trumnę Ozyrysa. Jest o tym mowa w Księdze Amduat! — wykrzykuję triumfalnie.
— Piąta godzina nocy — dopowiada Sasuke, a ja kiwam twierdząco głową. — A jednak coś wiesz. Zaskakujesz mnie, Uzumaki. Czyli nie kradniesz jedynie egipskich breloków z pchlich targów?
— Złotego skarabeusza, pieprzonego klucza do Zaświatów, nazywasz brelokiem? — mówię, nie mogąc przestać się uśmiechać. — Jasna cholera, o to w tym wszystkim chodzi!
— Nie ekscytuj się tak. Musimy znaleźć jeszcze trzy takie skarabeusze przed Nejim.
— Uchiha, czy ty wiesz, co odkryłem?!
— Odkryłeś? — Sasuke uśmiecha się nonszalancko. Mam ochotę mu przywalić. — Zaczynasz mówić jak archeolog. Tylko się nie wygłupiaj, Uzumaki, bo jeszcze ktoś może pomyśleć, że naprawdę nim jesteś.
Czy przed chwilą myślałem, że Uchiha naprawdę może być choć odrobinę ludzki? To wszystko wina guza, którego nabił mi na głowie plecak pełen złota. Zaraz, egipskie złoto!
— Naprawdę sądzisz, że jestem taki beznadziejny? Zajrzyj do mojego plecaka, mam w nim dwa miliony dolarów!
— To się bardzo dobrze składa. Ręce do góry i żadnych gwałtownych ruchów. Uzumaki, pokaż się, bo zabiję twojego przyjaciela — słyszymy znajomy głos i rozglądam się spanikowany po wagonie, nie mogąc namierzyć celu.
— Odłóż to, bo jeszcze stanie ci się krzywda — słyszę ciętą ripostę Sasuke, który patrzy na otwór w dachu.
— Zamknij się, bo to tobie stanie się krzywda! — krzyczy ktoś i dopiero po chwili orientuję się, że to nikt inny niż Kiba.
— Inuzuka, ty zdradliwy psie! — wrzeszczę wściekły i przybliżam się do otworu w dachu pociągu. Staję w półmroku, kiedy Uchiha piorunuje mnie wzrokiem. Znajduję się w cieniu, więc Inuzuka nie może mnie widzieć. Zaciskam mocno pięści. — Kiedy cię, do diabła, kupili?!
— Niecały tydzień temu. To się dobrze składa, bo akurat natrafiłeś na ślad Thinis, prawda? Neji ma naprawdę doskonałe wyczucie czasu.
— Mam gdzieś Nejiego! Skopię ci tyłek, skurwysynu! — krzyczę i mam ogromną ochotę się ruszyć.
— Dziękuję, ale nie skorzystam z twojej kuszącej oferty, kochanie. A teraz jazda! Wyłaź i dawaj mi plecak razem ze skarabeuszem!
— Jak ja w ogóle mogłem ci zaufać? Jesteś najgorszym dupkiem na wszystkich czterech kontynentach.
— Pięciu...
— Nie wtrącaj się, Uchiha! Nie będziesz mnie pouczał, kiedy stoi tu ten zdrajca. Miałeś nie żyć, Kiba! Ukąsiła cię pieprzona kobra!
— Na szczęście jej jad wsiąknął w skórę moich włoskich butów. I podali mi szybko sur…
Nie dokańcza. Wpada do wagonu prosto przez otwór w dachu.
— Uchiha! — krzyczę zaskoczony, zauważając w rękach Sasuke pistolet. — Zabiłeś go?
— To naboje usypiające dla wielbłądów.
— Dla wielbłądów?
— Jednemu z pasażerów raczej nie były zbyt potrzebne.
— Jak widać my zrobiliśmy z nich większy pożytek — mówię wesoło, podchodząc do nieprzytomnego Kiby i szturcham go czubkiem buta. Schylam się, żeby zabrać mu broń i go przeszukać. Nie mogę ukryć, że czuję się nieco niekomfortowo, kiedy obserwuje mnie Uchiha, gdy macam innego faceta. Oblewam się gorącym rumieńcem i przygryzam z zażenowaniem wargi.
— Wiedziałem, że coś wymyślisz — mówię z niewyraźnym uśmiechem na ustach. To okropne prawić Sasuke komplementy, obmacując jednocześnie tyłek Kiby.
— Wiem, Uzumaki. Zawsze ratuję twoją dupę.
— Nie zawsze — zaprzeczam gwałtownie, odsuwając się od Inuzuki. — Pośpiesz się, do licha, bo zaraz tu będą! — zmieniam szybko temat, ale Sasuke nie łapie haczyka.
— Na Tajwanie, w Indiach i Argentynie. O czymś zapomniałem?
O Kolumbii, ale prędzej wyliżę buty facetowi, który przetyka mi kibel, niż mu o tym powiem.
— Nie — mruczę obrażony. Marszczę brwi, kiedy zauważam przeszywające spojrzenie Uchihy. Świetnie, na pewno doskonale pamięta o Kolumbii. Wtedy uciekałem półnago przed hordą handlarzy narkotyków. Skąd miałem wiedzieć, że moja kochanka była żoną jednego z szefów tamtejszej mafii narkotykowej? Gdyby nie Uchiha naprawdę moja dupa byłaby przedziurawiona kulami wszelakiej broni palnej.
— Pośpiesz się, bo zaraz nas dogonią!
Sasuke podchodzi do mnie, wyciągając z moich rąk broń. Patrzę na niego zdezorientowany i czuję przypływ paniki, kiedy wymierza pistoletem w Kibę.
— Ej, co robisz, kretynie! Nie zabijaj go, do cholery!
— Musimy go zabić.
— Nafaszerowałeś go środkami usypiającymi dla wielbłądów, nie obudzi się przez miesiąc!
Sasuke patrzy na mnie przez dłuższą chwilę, więc marszczę brwi i unoszę głowę, starając się wytrzymać jego spojrzenie.
— Przez ciebie mnie zabiją, Uzumaki — mruczy w końcu Uchiha, chowając pistolet. — Rusz tyłek, bo nas złapią! — mówi, zerkając na mnie przez ramię. Ma profil jak pieprzony, grecki bóg.
— Z uśmiechem na twarzy jesteś coraz bardziej podobny do człowieka, wiesz, Uchiha?
— To paraliż twarz spowodowany zbyt długim patrzeniem na ciebie.
— Czyli często na mnie patrzysz? Nie sądziłem, że wielki Sasuke Uchiha może okazać się małym podglądaczem. — Uśmiecham się szeroko. — Jakieś inne fetysze, o których powinienem wiedzieć, zanim wyruszymy?
Sasuke patrzy na mnie wściekły.
— Mam sadystyczne zapędy i lubię gnębić małych Amerykanów.
— Hej! Nie jestem mały!
— Nie? — Na ustach tego drania pojawia się pełen satysfakcji uśmiech. Nie znam osoby, która potrafiłaby tak doskonale wykorzystać wszystkie moje słabości przeciw mnie.
— Dupek — burczę. — Arogancki, samolubny, egocentryczny dupek.
— Z nas dwóch to ty masz najwyraźniej kompleks wielkości.
Rzucam w niego jakimś znalezionym w spodniach Kiby drobiazgiem. Słyszymy stłumione krzyki i dźwięk strzałów.
— Cholera, szybko, już tu są! — oznajmiam i czekam, aż Uchiha otworzy drzwi. Przesuwam ciało Kiby pod ścianę.
— Chodź — słyszę po chwili.
W ostatnim wagonie pociągu znajdują się cztery dżipy. Są przywiązane do drewnianej platformy metalowymi linami.
— Otwórz klapę — żąda Uchiha.
— Będziesz prowadził? — pytam, kiedy patrzę, jak sprawnie odpina metalowe łańcuchy z kół.
— Jasne, że tak.
— Ja też bym mógł.
— Nie sądzę.
Odchodzę do tyłu wagonu i szukam jakiejś wajchy, przycisku — czegokolwiek, co otworzyłoby klapę wagonu. Uchiha zaraz rzuci jakiś złośliwy komentarz pod moim adresem, więc wiem, że muszę się pośpieszyć.
— Jest! — krzyczę i pociągam za dźwignię, która nie ustępuje. Dopiero po chwili orientuję się, że muszę odbezpieczyć zamek kluczykiem. Wołam do Sasuke, żeby rzucił mi klucze i wkładam je szybko do zamka, przekręcając. Klapa opada z głośnym piskiem, a ja krzywię się.
— Cholera, mam nadzieję, że nas nie usłyszeli! — krzyczę do Uchihy, które jest zajęty majstrowaniem przy dżipie. Nie mam pojęcia, jak chce go uruchomić bez kluczyków, ale trzymam za niego kciuki. Jeśli mu się nie uda, złapią nas.
Wychylam się zza wagonu. Chcę zobaczyć, co stało się z początkiem pociągu.
— Witaj.
Odwracam się spanikowany i zezuję na lufę długiego, starego rewolweru, która wycelowana jest prosto między moje oczy.
— Cześć — burczę, myśląc gorączkowo, co powinienem teraz zrobić. Czy jeśli cofnę się gwałtownie, nieznajomy zdąży strzelić? Jak szybki potrafię być? Mój przyszły oprawca przybliża się do mnie, robiąc krok w stronę wejścia do wagonu.
— Oddaj skarabeusza — mówi spokojnym, opanowanym głosem. Gdyby nie ten cholerny pistolet wymierzony we mnie, pomyślałbym, że facet zaprasza mnie na popołudniową herbatkę.
Zaciskam pięści, myśląc gorączkowo, co powinienem zrobić, ale mój przeciwnik nie daje mi czas na stworzenie jakiegokolwiek planu ucieczki. Popycha mnie do wnętrza wagonu, samemu wdrapując się po klapie do środka.
— Uzumaki? — słyszę ostrzegawczy głos Uchihy.
— Niespodzianka — mówię chrapliwym głosem i śmieję się głupio.
— Witaj, Sasuke. Spokojnie, bo odstrzelę temu kretynowi łeb.
Słyszę głuchy trzask metalu uderzającego o podłogę wagonu, więc nie mogę powstrzymać ciekawości i zerkam przez ramię. Widzę pistolet Uchihy leżący pod kołami dżipa, z którego wychodzi ten arystokratyczny dupek.
— Który z was ma skarabeusza?
— Nie mam pojęcia, o czym mówisz — oznajmiam z kpiącym uśmiechem. W zamian facet uderza mnie w twarz. Cios jest tak mocny, że zataczam się do tyłu. Dopiero po chwili, kiedy czuję, że coś ciepłego spływa mi po brodzie, orientuję się, że ten dupek rozciął mi wargę. Ścieram krew wierzchem dłoni.
— Nie kpij ze mnie, Uzumaki — mówi nieznajomy, a ja podrywam głowę i patrzę na niego zaskoczony.
—Skąd wiesz, jak się nazywam?
Mężczyzna śmieje się kpiąco, na moment spuszczając ze mnie wzrok i zerkając w stronę Uchihy.
— Nie przedstawisz mnie swojemu nowemu chłopakowi?
— Nie jestem jego…
— To Neji Hyuuga — przerywa mi Sasuke, a ja odwracam się do niego wściekły. Najpierw wszyscy biorą nas za przyjaciół, teraz za kochanków. Wspaniale, za niedługo okaże się, że mamy razem dzieci!
— Co ty, do cholery, odwalasz? — pytam przez zaciśnięte zęby. Czuję zimną lufę pistoletu przy skroni, ale niewiele mnie to teraz obchodzi. — Nie zaprzeczysz?
— Zawsze lubiłeś pyskatych — prycha Neji Hyuuga i dopiero wtedy uświadamiam sobie, że to ten francuski milioner, który aktualnie jest naszym największym wrogiem.
Wydaję z siebie głośne sapnięcie, odwracając głowę w jego stronę. Słyszę krzyki i hałas dobiegający z wcześniejszego wagonu i już wiem, że jesteśmy w beznadziejnej sytuacji. Złapali nas.
— Jeśli dam ci skarabeusza, puścisz nas wolno? — pytam powoli, obserwując uważnie Hyuugę. Mężczyzna nie odpowiada. Uśmiecha się jedynie kpiąco i wyciąga rękę po skarabeusza.
— Uzumaki, ty idioto, nie dawaj mu go! — krzyczy Uchiha, a Hyuuga odsuwa ode mnie rewolwer, celując nim w Sasuke.
— Nie ruszaj się — ostrzega Hyuuga.
Wyciągam z kieszeni skarabeusza i kładę go na wyciągniętej dłoni mojego wroga. A zaraz potem widzę lufę pistoletu zbliżającego się do mojej twarzy. Czuję tylko uderzenie przy karku i tracę przytomność.


*

Budzi mnie piekielny ból głowy. Czuję tępe pulsowanie w okolicy skroni, a kiedy próbuję otworzyć oczy, zbiera mi się na mdłości. Pewnie jakaś kolejna szalona baba związała mnie i chce się ze mną zabawić. Zawsze trafiam na ostre sztuki, a dzisiaj pewnie nie ma dla mnie wyjątku.
— Jasne cholera — klnę siarczyście, z trudem przełykając ślinę. Dopiero po kilku minutach udaje mi się odzyskać ostrość widzenia. Śmierdzi. Czy to moja sprawka?
Jestem związany i tkwię w jakiejś piwnicy. Wokół mnie piętrzą się drewniane pudła; nie mam pojęcia, co może być w nich ukryte. Co się stało? Znowu wpakowałem się w kłopoty?
Ach, tak. Złoty archeolog, zbzikowany milioner i arystokratyczny archeolog. Jak mogło mi to wypaść z głowy?
Śmieję się głośno i chrapliwie. Egipt, piasek i cholerne słońce. Przy okazji strzelanka na pustyni i martwi ludzie, których zabiłem. Jasna cholera, już wolę jakąś niewyżytą seksualnie babę.
— Wody… — Mam nadzieję, że ktoś mnie usłyszy i da mi chociaż kilka kropel czegoś do picia. To chyba moje marne prawo zasranego więźnia, prawda?! Gdybym miał chociaż więcej sił, gdyby moje gardło mi na to pozwalało, darłbym się tak, żeby mnie cały Egipt usłyszał. I dał trochę pieprzonej wody.
Nie ma nikogo. Nikt nie odpowiada na moje ciche prośby. Jakby tego było mało, nie widzę nigdzie mojego plecaka ze starożytnym egipskim złotem, nie czuję również ciężaru złotego skarabeusza, który wcześniej był ukryty w mojej kieszeni. No jasne, oddałem go przecież Nejiemu Hyuudzie.
Podnoszę się z trudem, podciągając się na ścianie. Ręce mam związane grubą, starą liną, która już obtarła mi nadgarstki.
Wykonuję niepewny krok, dzielnie znosząc szalone zawirowania piwnicy. Oddycham głęboko, starając się uspokoić. Świat kręci się jak szalony, a mnie chce się rzygać. Drugi i trzeci krok przychodzi mi znacznie łatwiej i zaczynam się zastanawiać, gdzie podział się ten arystokratyczny, angielski dupek. Ja oddałem skarabeusza, żeby chronić jego dupę, a jego nie ma w śmierdzącej stęchlizną piwnicy. Uchiha powinien być związany, poobijany i zdezorientowany tak jak ja.
— O cholera, a może go kropli? — pytam sam siebie, kierując się wzdłuż rzędu drewnianych pudeł. Z zaskoczeniem stwierdzam, że piwnica jest większa, niż wcześniej mi się wydawało. Za ścianą skrzyń znajduje się spora przestrzeń, tuż obok wejścia stoi rosły mężczyzna ubrany na czarno.
— Do diabła — klnę cicho w momencie, w którym najemnik mnie zauważa i wyjmuje broń. — Niech to szlag trafi!
Chowam się za skrzyniami, czekając, aż facet przybiegnie do mnie i zrobi ze mną porządek. Co robić? Uśmiecham się głupio, kiedy zauważam kamienną figurkę kota w jednej ze skrzyń. Wyjmuję ją szybko i łapię mocno w dwie związane ręce.
— Raz… dwa… trzy! — Biorę mocny zamach i uderzam wielkiego faceta w momencie, w którym wybiega zza rogu skrzyń. — Bingo! — krzyczę uradowany, kiedy mój wróg pada jak długi na ziemię. Wciągam go szybko za ścianę pudeł i z głośnym stęknięciem staram się przewrócić go na plecy. W kamizelce znajduję broń, bukłak z wodą i nóż, którym szybko przecinam sznur na moich nadgarstkach. W końcu mogę odetchnąć z ulgą. Mruczę z rozkoszą, pijąc łapczywie zimną, świeżą wodę.
— No to teraz mogę iść na poszukiwania tego dupka. I mojego skarabeusza — mówię, podnosząc się z kamiennej podłogi. Rozcieram obolałe nadgarstki i kopię ciało faceta, by przesunąć je w kąt. Po takim ciosie nie obudzi się zbyt szybko, więc nie widzę potrzeby go związywać. Kiedy odzyska przytomność i tak już wszyscy będą wiedzieli, że Naruto Uzumaki jest już na wolności i próbuje uratować dupę Uchihy.
— Cholera, będę tego żałował — mówię do siebie, biegnąc w stronę wyjścia z piwnicy.

— Uzumaki, co ty tu, do cholery, robisz? — syczy na mnie cicho Sasuke; jest przywiązany do jakiegoś słupa i znajduje się w jeszcze gorszym stanie niż ja. Jest cały poobijany, a na jego brodzie widzę zaschniętą krew. — Uciekaj, bo cię złapią, kretynie!
Jak się okazało, piwnica, do której mnie wrzucili, była starym grobowcem. Teraz znajdujemy się w głównej sali jakiejś świątyni.
— Co się stało? — pytam, rozglądając się ostrożnie. Zasłaniają mnie kawałki kamiennych ścian leżące na podłodze, więc mam czas, żeby uwolnić Sasuke.
— Oddałeś im skarabeusza i nas złapali — mówi cicho, nieznacznie zwracając głowę w moją stronę. Opiera się plecami o kamienny filar, a ręce ma związane za plecami.
— Musimy stąd wiać.
— Nie idę bez skarabeusza.
— Cholera jasna, Uchiha, złapią nas, jeśli się do nich zbliżymy!
Zerkam w stronę grupki najemników, siedzącą kilka metrów dalej na przewalonym posągu jakiegoś boga, którego twarz jest zbyt zniekształcona, żebym mógł ją rozpoznać. Zamiast pilnować Sasuke, grają w karty.
— Gdzie Neji?
— Szuka trzeciego skarabeusza.
Wyjmuję z kieszeni nóż i rozcinam stary sznur na nadgarstkach Sasuke, które są obdarte niemal do krwi. Krzywię się brzydko, wstrząśnięty i zły na Hyuugę oraz jego ludzi. Na samego siebie też.
Jesteś głupi, Uzumaki, jesteś cholernie głupi, mówię sobie w myślach. Przez moją głupotę trafiliśmy w ręce wroga i właśnie przez nią Uchiha znajduje się w takim stanie.
— Masz broń?
— Taaa… ale bardzo się mylisz, jeśli myślisz, że pozwolę ci się do nich zbliżyć.
— Jeszcze pomyślę, kretynie, że się o mnie martwisz.
— Nie wyobrażaj sobie za dużo — mówię, przysuwając twarz do filaru. — Neji ma już drugiego skarabeusza?
— On nie wie, gdzie go szukać.
Wzdycham z ulgą.
— Więc co robimy?

— Uchiha, wiem, że masz dziwne fantazje, ale moglibyśmy schować się gdzieś w cieniu. Jeszcze trochę i moja dupa się ugotuje!
— Zamknij się i obserwuj — mruczy Sasuke, niezrażony upałem, gorącym piaskiem i duchotą panującą wokół.
— Nie rozumiem, po co Neji przyjechał do Amarty? To miasto zbzikowanego faraona, który chciał wszystkich nawrócić na monoteizm. Co ma z tym wspólnego Ozyrys?
—Jesteś prawdziwym idiotą, Uzumaki.
Wzdycham ciężko, ścierając wierzchem dłoni spływający z czoła pot. Przebraliśmy się w mundury najemników, żeby w razie ujawnienia, ludzie Nejiego nie rozpoznali nas tak szybko. Mamy na sobie również kamizelki kuloodporne, które uwierzcie, nie są zrobione z przewiewnej bawełny.
— Pocę się jak prawdziwa dzika świnia.
— Bo nią jesteś — prycha Sasuke i ze zdziwieniem dostrzegam cień uśmiechu na jego twarzy. Mruży oczy, patrząc na mnie wyzywająco. — Ramzes II jest przodkiem Amenhotepa IV, który przeprowadził schizmę religijną. Chciał zastąpić politeizm wiarą w Boga Dysku. Przodkowie Ramzesa II żyli w czasach, gdy Egipt popadł w kryzys nie tylko moralny, ale też militarny. Rewolucja kulturowa Amenhotepa nie przyjęła się. Ojciec zaszczepił w Ramzesie II nienawiść do Boga Atonu i monoteizmu.
— Jasne, jasne, po co mi to wszystko mówisz, przecież to wiem!
— Ramzes wzniósł Abydos, miasto Ozyrysa. Kojarzysz jego pierwszą żonę, Nefertari, której grobowiec znajduje się w Dolinie Królów?
— Nawet siedmioletnie dziecko wie, o kogo chodzi! — prycham pogardliwie, przesuwając się bliżej Uchihy. — Nie pogrywaj ze mną, dupku. Nie jestem taki głupi, za jakiego mnie uważasz!
— Serio? — Sasuke uśmiecha się prowokująco, a ja zaciskam pięść na rozgrzanym piasku. — A wiesz, gdzie może znajdować się grobowiec drugiej żony Ramzesa?
— Nigdy go nie odnaleziono — mówię poważnie.
— A wiesz dlaczego?
Nie mam bladego pojęcia, ale prędzej zdradzę mu, że na balu maturalnym całowałem się dziko ze swoim przyjacielem, niż przyznam się, że nie wiem czegoś, co Uchiha już wie.
Prycham więc pogardliwie, mrucząc ciche: no jasne, że wiem, na tyle niewyraźnie, żeby Sasuke nie mógł do końca usłyszeć, o co mi tak naprawdę chodzi.
— Wiele źródeł donosi, że Ramzes chciał zostawić w kolebce Boga Atona ślad Ozyrysa, dlatego najprawdopodobniej tutaj znajduje się trzeci skarabeusz. W grobowcu Izis Nofret.
— Żartujesz?! — Przysuwam się jeszcze bliżej Uchihy, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszę.
— Zamknij się, bo nas usłyszą — warczy Sasuke, patrząc na mnie w jakiś dziwny sposób.
— Wiesz, co oznacza to odkrycie? Cholera, możemy być nieziemsko bogaci, Sasuke! Tylko pamiętaj, że jestem twoim partnerem. Skoczyłbym za tobą nawet w ogień, wiesz? Jesteś super gość! — mówię bez sensu, chcąc przypodobać się temu arystokratycznemu dupkowi. — Cholera, jeśli to naprawdę prawda zostaniemy bohaterami…
Sasuke patrzy na mnie w jakiś podejrzany sposób i mam wrażenie, że w ogóle nie zwraca uwagi na to, co mówię.
— Wiesz, że czasem z profilu bardzo przypominasz Kleopatrę, Uchiha? — pytam prowokująco, ale Sasuke, co mnie zbytnio nie dziwi, nawet nie mruga. Tylko jego spojrzenie staje się naprawdę niepokojące. Wiercę się na piasku pod tym wzrokiem i nie wiedzieć czemu, czuję gorąco na policzkach. Jeszcze tego mi brakuje, żebym rumienił się jak nastolatka przy tym idiocie.
— Przestań się tak na mnie gapić, bo ci przywalę — mówię w końcu, przybliżając się do niego, żeby spojrzeć groźnie w jego oczy. — Dupek! — prycham, kiedy Sasuke bezczelnie oblizuje usta. Chcę jeszcze coś powiedzieć, ale Uchiha szarpie mnie za koszulkę, ruchem głowy wskazując na grupkę żołnierzy wychodzących z jednego grobowca. Wśród nich znajduje się Neji.
— Mają skarabeusza? — pytam cicho, niemal leżąc na Sasuke, żeby lepiej widzieć, co się dzieje.
— Nie.
— Cholera, co zrobimy? Tu jest ponad dwadzieścia grobowców.
Sasuke nie odpowiada, starając się zrzucić mnie ze swoich pleców. Trzymam się jednak dzielnie i złośliwie nie ustępuję, nie ustępuję. Lepsze leżenie na tym arystokracie, niż tarzanie się w rozgrzanym piachu. Cholera, wyobrażacie sobie miny całej archeologicznej szajki, kiedy wrócę do Ameryki i opowiem im, że leżałem na pieprzonym Sasuke Uchiha?
— Jesteś ciężki, idioto — warczy, odwracając głowę w moją stronę.
— Wiem, jestem w końcu facetem.
Śmieję się cicho prosto do ucha tego kretyna, a on krzywi się wściekły.
— Nie byłbym tego taki pewien.
— Chyba widziałeś moje klejnoty, masz jeszcze jakieś wątpliwości?
— Mówisz o tych suszonych kasztanach? Wiesz w ogóle, do czego służą?
Dupek, skończony, cholerny dupek. Nienawidzę go całym sobą.
— Jeszcze byś się zdziwił, dupku.
— Serio? — Sasuke uśmiecha się kpiąco, a ja mam ochotę wytrzeć jego twarz o piasek.
— Oczywiście, masz moje słowo. Tylko wiesz, jak to mówią — wzdycham ciężko i mrużę oczy. — Nie dla psa kiełbasa…
— Myśli, że taki pies jak ja, chciałby taką kiełbasę?
— Wiem, że o tym marzysz — mówię z miażdżącą pewnością siebie, która chyba skutecznie działa na Sasuke, bo przymyka oczy, patrząc na mnie przeszywająco. Dupek.
— Musimy coś szybko wykombinować, zanim nas znajdą. Schowajmy się w jednym z grobowców. Znając moje szczęście, to na pewno będzie ten właściwy.
— W porządku — odpowiada niespodziewanie Uchiha, a ja patrzę na niego zaskoczony.
— Możesz jeszcze raz powtórzyć, co powiedziałeś? Czy ja się przesłyszałem, czy właśnie przyznałeś mi rację i zgodziłeś się na mój plan?
Uśmiech nie schodzi mi z ust nawet, kiedy Uchiha spycha mnie z siebie.
— Jeszcze trochę i zaczniesz śmiać się z moich żartów, Sasuke.

Grobowiec, który wybraliśmy, okazał się niewielki i bardzo zniszczony. Największym plusem jest jednak to, że masywne, kamienne ściany dają nam upragniony chłód.
Hieroglify znajdujące się w środku są tak zniekształcone, że nawet Sasuke nie może ich odczytać.
— Sądząc po wielkości i wystroju pomieszczenia, musiał tu leżeć jakiś kapłan.
Kiwam potakująco głową.
— To samo pomyślałem! — mówię z przekonaniem, chociaż tak naprawdę nie przyszło mi coś podobnego na myśl. — Może będzie tu jakieś przejście? Cholera, może trzeba klucza w postaci skarabeusza, żeby otworzyć drugą komorę. Myślisz, że znajdziemy tu gdzieś grobowiec Izis Nofret?
— Liczę, że twoja głupota przyniesie nam szczęście — stwierdza spokojnie Sasuke, rozglądając się po pomieszczeniu. — Wszystko splądrowane.
— Idiota — mruczę cicho, podchodząc do jednej ze ścian. Jeśli naprawdę ma się za lepszego ode mnie, ciekawe co powie, kiedy to ja znajdę tajne przejście.
Przez pył unoszący się w powietrzu chce mi się kichać, ale wiem, że nie dość, że byłaby to kompromitacja w oczach Uchihy, ludzie Hyuugi mogliby nas usłyszeć. Cholera, musimy naprawdę się pośpieszyć, jeśli nie chcemy wylądować na kolanach przed tym zbzikowanym milionerem.
— Ten symbol… — usłyszałem ciche mamrotanie Sasuke, więc odwróciłem się w jego stronę.
— Jaki?
— Łódź ze sterem. Te hieroglify znajdują się również na ceramice z Abydos. Zobacz, czy po twojej stronie nie znajduje się podobny znak.
Prycham zły, że Uchiha ośmiela się mi rozkazywać i już mam skomentować jakoś ten fakt, ale dostrzegam niespodziewanie hieroglif przedstawiający niewielką łódkę z żaglem i wiosłami. Patrzę na nią zaskoczony.
— Te hieroglify oznaczają podróż Nilem — stwierdzam z niemałym zdziwieniem. — Mój przedstawia południe. Podróż z wiatrem w górę rzeki.
— A mój północ. Płynięcie w dół, z prądem Nilu. To klucz.
Zaciskam mocno zęby, czując frustrację. Nie mam zielonego pojęcia, co powinniśmy teraz zrobić. To tylko symbole wymalowane na ścianie. Czy Sasuke wie coś, czego ja nie wiem?
— Cóż, ale to raczej norma — mamroczę pod nosem. W obecności tego arystokratycznego dupka czuję się jak autentyczny matoł. To nie wpływa dobrze na moją pewność siebie.
— Cholera, muszę mu udowodnić swoją wartość!
— Mnie? — słyszę tuż za sobą i podskakuję jak wystraszona tchórzofretka. Dobrze, że nie mam gazów, bo to byłoby już całkowitą kompromitacją.
— Miałem na myśli Hyuugę — mówię grobowym głosem, nie odwracając się do niego. Czuję jednak, że ten dupek stoi naprawdę, naprawdę blisko mnie. Przełykam ciężko ślinę, kiedy zdaję sobie sprawę z tego, że moja przestrzeń osobista jest zagrożona.
— Mhm — mruczy Uchiha prosto do mojego ucha, a ja zaciskam pięści, starając się zignorować niepokojący dreszcz, który przechodzi mi po plecach.
— Jak mamy otworzyć te drzwi?
— To banalnie proste, Uzumaki.
Jestem skłonny w to uwierzyć, chociaż nigdy nie przyznałbym się do tego głośno. Odwracam się, unosząc wysoko głowę i patrzę pełnym wyższości wzrokiem na Sasuke. Schlebiam sobie, że teraz wyglądam jak szlachcic plasujący się na dziesiątym miejscu w kolejce do tronu. Czasami, jeśli tylko chcę, potrafię być naprawdę arogancki.
— Musimy poczekać na noc, kiedy na niebie ukarze się Syriusz.
— Zabiją nas do tego czasu — stwierdzam trzeźwo.
— Wiem. Dlatego teraz jedziemy do Kairu.
— Świetny plan, Uchiha. Sam go wymyśliłeś?
— Zainspirował mnie taki jeden idiota. Może go znasz?
Przewracam oczami, uśmiechając się lekko. Głupi Uchiha.
— Więc chcesz oddać im skarabeusza bez walki? Co jeśli w Kairze nam się nie uda i Hyuuga zdobędzie wszystkie trzy?
— O ile się nie mylę, jeszcze przed chwilą to ty chciałeś stąd wiać.
— Ale zmieniłem zdanie!
Opieram się ostentacyjnie o ścianę, a dla lepszego efektu zakładam ręce na pierś.
— Jak chcesz teraz stąd uciec? Jesteśmy na pustyni, do diabła! — mówię ze złością, uderzając pięścią w ten pieprzony hieroglif. Coś spada na moją głowę, a ja klnę siarczyście, strzepując pył z włosów. Sasuke mruży oczy, patrząc na mnie uważnie. — Jeśli już tu jesteśmy, nie możemy zrezygnować, do cholery!
Z frustracji uderzam w ścianę drugi raz, ponieważ uświadamiam sobie, w jak fatalnym położeniu się znaleźliśmy. Śmieję się głośno, cały czas rozcierając guza na głowie. Chcę podejść do Uchihy, ale kiedy tylko wykonuję krok, nadeptuję na jakiś kamień, tracąc równowagę. W ostatniej chwili udaje mi się podeprzeć ściany, żeby się nie przewrócić.
— Co jest do… skarabeusz?
Sasuke podchodzi do mnie szybko, zabierając z ziemi kamienną figurkę skarabeusza. Patrzy na nią uważnie, żeby po chwili spojrzeć na mnie ze złością.
— Udało ci się, idioto.
— Co? — pytam zaskoczony, odwracając się i obserwując hieroglif, który nie zmienił się nawet odrobinę.
— Przy suficie — podpowiada mi Sasuke, wstając i idąc do drugiej ściany. Patrzę na niego zaskoczony, kiedy uderza pięścią w znak, a z góry spada kolejny kamienny skarabeusz. Mrużę oczy i dopiero po chwili udaje mi się zauważyć niewielką półkę mieszczącą się tuż pod sufitem. To właśnie tam umieszczono kamienne figurki.
—Jestem genialny — mówię z niewielkim jedynie zaskoczeniem.
Sasuke nie zaprzecza, ale też nie potwierdza mojej opinii. Nie zwraca żadnej uwagi na moje słowa, skupiając się na wąskim grobowcu umieszczonym na środku pomieszczenia. W nim musi leżeć jakiś znany kapłan.
— Widzisz, Uchiha, trochę rozumu, trochę siły i można zdziałać cuda. Powinieneś się ode mnie uczyć. Jeśli chcesz, mogę udzielić ci prywatnych korepetycji. Rozumiesz, w ramach pomocy koleżeńskiej. Może wkrótce staniesz się tak dobry jak ja? — mówię z uśmiechem.
— Chcesz mi udzielać prywatnych korepetycji? — pyta, nawet na mnie nie patrząc.
— Jasne! — mówię entuzjastycznie, kucając obok niego. Marszczę brwi, kiedy zauważam, jak uśmiecha się kpiąco.
— To dla mnie zaszczyt — kpi ze mnie, arogancki dupek. Już mam powiedzieć coś złośliwego, co na pewno zachwiałoby jego pewnością siebie, ale Sasuke nagle umieszcza skarabeusze w niewielkich wgłębieniach na przedniej części grobowca. Z głuchym trzaskiem ściana naprzeciwko nas odsuwa się, ujawniając sekretne przejście.
— O cholera!
— Chciałbym powiedzieć, że nauczył mnie tego wszystkiego Naruto Uzumaki, ale jak się łatwo domyślić, niestety nie mogę — mówi, prostując się. — Idziesz?
Z niechęcią, ale przyjmuję dłoń Uchihy.
— Dupek! Zero wdzięczności. Gdyby nie ja, nigdy nie znaleźlibyśmy tych skarabeuszy.
— Jesteś moim bohaterem.
Ignoruję tę ociekającą sarkazmem uwagę i ostrożnie zaglądam przez sekretne przejście. Jestem gotowy na masę pułapek, którą prawdopodobnie zastawili na nas starożytni Egipcjanie i o mało nie dostaję zawału, kiedy Sasuke jak gdyby nigdy nic wchodzi do wąskiego korytarza.

Uchiha niestety przeżył. Nie spadł na niego żaden kamień, nie przeciął go na pół ani jeden ogromny tasak, nie wpadł też do jakiejś wielkiej dziury. Grobowiec Izis Nofret nie posiada pułapek, nie można się nawet potknąć o kamień, co mnie naprawdę zasmuca. Taki żądny łowca przygód jak ja umiera z nudów, gdy jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.
— Świetnie, znaleźliśmy skarabeusza, teraz możemy stąd wiać.
— Zamknij się, Uzumaki, do cholery — warczy na mnie Sasuke i wiem, że jego cierpliwość jest już na wyczerpaniu. Narzekam od dobrych dziesięciu minut, nudząc się niemiłosiernie w pięknym, niesamowicie dobrze zachowanym grobowcu Izis Nofret. Gdzieś na dnie mojej świadomości znajduje się myśl, że właśnie odkryliśmy coś niezwykłego, ale teraz trudno mi się tym cieszyć. Sasuke kazał mi stać na środku sali i niczego nie dotykać.
— Lepiej, żebyś nawet nie oddychał — powiedział mi kilka minut temu, kiedy zaczynał badać pomieszczenie. — Jeśli coś tkniesz, zatłukę cię tym skarabeuszem. — Wskazał na ciężki, lśniący kawałek umieszczony na podwyższeniu.
Artefakt znajduje się na podwyższeniu, tuż za sarkofagiem królowej. Komora grobowa urządzona jest bardzo skromnie. Jedynym cennym przedmiotem jest skarabeusz. Kamienne kolumny wspierające sufit mają piaskowy kolor, podobnie jak ściany i podłoga. Przez niewielki otwór w suficie wpada niewiele światła, a promienie słońca padają prosto na grób Izis Nofret.
— Czemu go po prostu nie weźmiesz i po sprawie? Może gdy go zabierzesz, otworzy nam się jakieś sekretne wyjście? W końcu Egipcjanie lubili takie bajery. I mieli dużo sekretów — mówię ze znawstwem, obserwując Uchihę w akcji. Nigdy nie sądziłem, że ten dupek może okazać się tak sprawny. Nawet nie ukrywam tego, że jawnie gapię się na niego, kiedy wdrapuje się po jakiejś kolumnie.
— Grałeś kiedyś w Tomb Raidera, Sasuke?
Nie otrzymuję żadnej odpowiedzi, więc uznaję, że jednak nie.
— Bo wiesz, przypominasz mi pewną seksowną panią archeolog — mówię, dopiero po chwili orientując się, jak musiały zabrzmieć moje słowa. Oblewam się rumieńcem, ale kiedy Sasuke mierzy mnie wściekłym spojrzeniem, odzyskuję humor. Potraktował to jako obelgę!
Nie mogę powstrzymać głośnego śmiechu, który odbija się echem od ścian grobowca.
Uzumaki, jesteś mistrzem świata!, mówię sobie w myślach i wiem, że gdybym teraz grał w filmie, usłyszałbym głośne fanfary. Wciąż nie mogę uwierzyć, że tak go załatwiłem.
— Do diabła! — krzyczę nagle, w ostatniej chwili odsuwając się przed lecącym w moją stronę wielkim nożem. — Uchiha, do cholery, co to miało być?
— Och. Wybacz.
Patrzę na niego pełnym furii spojrzeniem i dopiero po chwili dociera do mnie, dlaczego ten skończony sadystyczny dupek kazał mi stać na środku grobowca.
— Miałem być przynętą! — wrzeszczę wściekły i momentalnie podnoszę się na równe nogi. — Skopię ci dupę, ty draniu! Jeszcze pożałujesz, że zadarłeś z Uzumakim Naruto!
Mam wrażenie, że zaraz szlag mnie trafi, kiedy widzę radosny uśmieszek na jego ustach.
— Ty sukinsynie!
— Weź skarabeusza — mówi, nawet nie ruszając się ze swojego bezpiecznego miejsca na szczycie przewróconej kolumny.
— Co? — pytam zaskoczony, rozkładając bezradnie ręce.
— Weź skarabeusza i spadamy, tu jest przejście.
— To nie zmienia faktu, że jesteś dupkiem, Uchiha.
— A ty moim bohaterem.
Uchiha uśmiecha się do mnie w tak dziwny sposób, że aż boję się uwierzyć w jego słowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę pisać komentarz pod najnowszą notką.