środa, 12 grudnia 2012

Ironia sokratejska cz. I

To moje pierwsze autorskie opowiadanie, które na pewno będzie posiadać wiele niedoskonałości. Piszę je dla treningu i sprawdzenia samej siebie, czy potrafię napisać coś innego niż fanfik. Liczę na wasze szczere opinie i zapraszam do czytania :)

betowała Dream i Ayu :)

Cz. I
— Uważaj, jak chodzisz, szczeniaku — syknął Frank do jakiegoś dzieciaka, który na niego wpadł. — Jeszcze przewrócisz się na jezdnię i samochód ci po głowie przejedzie — dodał, uśmiechając się złośliwie.
— Przepraszam — wydukał sprawca zamieszania, czerwieniąc się w mocnym słońcu kalifornijskiego wybrzeża.
Frank tylko prychnął, sięgając po papierosa. Zmrużył oczy, obserwując ruchliwą drogę. Po drugiej stronie znajdowała się cukiernia, do której zmierzał. Cierpliwie czekał, aż zmienią się światła i będzie mógł wejść na pasy. Nienawidził dzieci i nawet nie chciał myśleć, co by było, gdyby się jakiegoś dorobił. Zaciągnął się mocno papierosem, a kobieta stojąca po przeciwnej stronie jezdni, przyciągnęła jego uwagę. Miała na sobie obcisłą sukienkę i buty na wysokim obcasie. Rozmawiała przez telefon, wymachując przy tym energicznie ręką. Za nią Frank dostrzegł jakiegoś mężczyznę, który niepostrzeżenie wsuwając rękę do jej torebki. Tuż przed tym, jak zmieniły się światła, złodziej odsunął się, a w jego dłoni mignął różowy portfel, który pośpiesznie schował do kieszeni luźnych spodni.
Samochody zatrzymały się przed pasami i światło dla pieszych zmieniło się na zielone. Obrabowana kobieta szybko ruszyła przed siebie, nawet nie zauważając, że jej torebka została otwarta. Wciąż rozmawiała przez telefon, kłócąc się z kimś zawzięcie. Frank mijając ją, rzucił jej kpiące spojrzenie, jednak nieznajoma nie zwróciła na niego żadnej uwagi. Wchodząc na chodnik, wyrzucił peta na jezdnię i obejrzał się za nią jeszcze raz. Zaczął zastanawiać się, kiedy nieznajoma zorientuje się, że ją okradli? Z nadal obecnym szyderczym uśmiechem na ustach Frank, skierował się w stronę cukierni. Sprzedawali w niej jedne z najlepszych pączków, jakie w życiu jadł, więc codziennie musiał tam zajrzeć. Właściciel, gruby, wesoły emigrant z Włoch zdążył go już dobrze poznać, dlatego pilnował, żeby Frank zawsze wychodził z jego cukierni zadowolony.
— Hej, Franky! — zawołała Tina, gdy wszedł do środka. Kiwnął jej głową, nawet nie zwracając uwagi na tyłek, który wypięła niby przypadkiem w jego stronę, kiedy wycierała stolik.
— To samo, co zwykle — mruknął do kasjera. Chłopak zrobił duże oczy i nawet nie ruszył się z miejsca, patrząc na niego ze zdezorientowaniem. Frank rzucił mu zirytowane spojrzenie i już chciał coś powiedzieć, gdy obok niego pojawiła się Tina, odkładając na ladę tacę z brudnymi naczyniami.
— Dwa czekoladowe doughnutsy i jedno cappuccino —powiedziała do chłopaka, po czym spojrzała na Franka. — Wybacz, to jego pierwszy dzień w pracy.
— Więc niech się nauczy, co będę kupował.
— Jasne. — Tina uśmiechnęła się do niego słodko, łokciem opierając się o ladę. — Do pracy?
Jedyne, na co mogła liczyć ze strony Franka, to niedbałe skinięcie głową, które w gruncie rzeczy nie wiadomo, czy było potwierdzeniem, czy zaprzeczeniem jej słowom. Tina była kelnerką w cukierni i Frank podobał jej się już od dawna. Niestety, chociaż on był w jej typie, ona nie była w jego.
— Dzięki — powiedział Frank, kiedy niedoświadczony sprzedawca w końcu podał mu zamówienie. — Dzisiaj nie dostaniesz napiwku, może następnym razem, jak się spiszesz. — Zmrużył oczy, przeszywając chłopaka wzrokiem. Wyjął z kieszeni pieniądze i położył je na ladzie. Już miał odchodzić, ale Tina zatrzymała go, dotykając jego przedramienia.
— A może mi dasz napiwek? — zapytała, przybliżając się do niego o krok. — Co robisz wieczorem?
Frank z rozdrażnieniem spojrzał na niebieskie pudełko, które trzymał w ręce. Chciał już zjeść te pączki.
— Mam pracę — mruknął w końcu, otwierając kubek z cappuccino. — Zapytaj nowego chłoptasia, może on dobierze ci się do majtek? — Uniósł brwi do góry i wziął łyk ciepłego cappuccino, kątem oka zerkając na zaskoczonego kasjera. Tina zaśmiała się, żeby ukryć skrępowanie.
— Jak zwykle wzorowy dżentelmen — prychnęła, zabierając tacę z lady. Frank rzucił jej zblazowane spojrzenie, po czym piorunując kasjera wzrokiem, zabrał swoje zamówienie i ruszył do wyjścia.
— Pieprzeni policjanci — usłyszał jeszcze głos Tiny, kiedy ją mijał.
— Znajdź jakiegoś, który chciałby cię aresztować — burknął, wychodząc z cukierni i mocno trzaskając drzwiami. Tina aż się wyprostowała, patrząc za nim błyszczącymi oczami.

*

— Spóźniłeś się
— Naprawdę? — zapytał Frank, ostentacyjnym gestem ściągając z nosa okulary. Uśmiechnął się szeroko do sierżanta Thomsona i spojrzał na zegarek, unosząc brwi. — Miałem być o dwunastej.
— Jest trzynasta — prychnął tamten, mrużąc oczy. Nie lubił Franka, odkąd ten pół roku temu zaczął pracować na ich wydziale. Podobno Whit otrzymał referencje od samego Kelly’ego, szefa nowojorskiej policji, więc ich komendant był zachwycony, mogąc przyjąć w swoje szeregi policjanta z takimi referencjami. Frank wcześniej, to znaczy w Nowym Jorku, należał do ESU, elitarnej jednostki do zadań specjalnych, której odpowiednikiem na zachodnim wybrzeżu był SWAT. Nie można było jednak być pewnym, co do tego, że Frank rzeczywiście służył kiedyś w oddziałach Jednostki do Sytuacji Zagrożenia. Krążyło o nim wiele plotek — niektóre nawet sam prowokował. Frank, jak sugerował, należał kiedyś do FBI — tak uważał zazwyczaj w poniedziałki. We wtorki swoją przeszłość łączył z DEA, jednostką zajmującą się zwalczaniem produkcji, handlu i przemytów narkotykami. W środki i czwartki twierdził, że współpracował z mafią. W piątki był bezrobotnym, który posiadał dobre znajomości. W weekend nikomu jeszcze nie zdradził, co mogło się z nim wcześniej dziać.
— Musiał zepsuć mi się zegarek — mruknął Frank, uśmiechając się szeroko. Był dużo młodszy od Thomsona, którego traktował bardziej jak dobrego kolegę, niż swojego przełożonego.
„Arogancki prostak”, pomyślał z nienawiścią sierżant. On w przeciwieństwie do ich komisarza wiedział, jak ten wariat, White, pracował. Nie nadawał się do tego zawodu, co Thomson wiedział od początku. Hierarchia i szacunek, które wiązały się z byciem w policji zupełnie nie obchodziły Franka, były poza nim. Niestety komendant się tym nie przejmował, patrząc jedynie na wyniki. A do nich, jeżeli chodziło o Whita, nie można było mieć zastrzeżeń — był jednym z najskuteczniejszych policjantów na ich wydziale. Problem tylko w tym, że jego działania nie zawsze pokrywały się z legalnością.
— Uratowałem dzieci przed wpadnięciem pod rozpędzony autobus — wytłumaczył się Frank, a Thomson prychnął wzgardliwie.
— McGorday na ciebie czeka.
— Dostałem awans na sierżanta? — Frank zaśmiał się, wsuwając okulary na czoło i odgarniając tym samym kosmyki jasnych włosów do tyłu. — Coś taki sztywny, Thomsy? — Uśmiechnął się do niego prowokacyjnie. Starszy mężczyzna pozostał jednak niewzruszony i nie dał po sobie poznać, że był wściekły zachowaniem kolegi.
— Mam nadzieję, że niespodzianka ci się spodoba — powiedział tajemniczo, a Frank, słysząc to, aż przekrzywił głowę. Wiedział, że skoro Thomson tak mówił, nie mogło to być nic dobrego. Zasalutował mu teatralnie i z wojskowym wigorem odwrócił się, żeby pomaszerować na trzecie piętro, gdzie mieścił się gabinet komendanta kalifornijskiej policji.

1 komentarz:

Proszę pisać komentarz pod najnowszą notką.