środa, 12 grudnia 2012

Ironia sokratejska cz. III

betowała Dream :)

Cz. III

— Zawieź mnie do La Puente, muszę załatwić kilka spraw.
James zacisnął palce na kierownicy, nie odpowiadając. Światła komunikacji drogowej właśnie zmieniły się na czerwone, więc zatrzymał radiowóz przed pasami. W lusterku zauważył stojący tuż za nimi zielony kabriolet.
— Nie zrozumiałeś, co powiedziałem na parkingu? — zapytał spokojnie Franka, wciąż skupiając uwagę na samochodzie znajdującym się za nimi. Zmrużył oczy, starając się zapamiętać jego numery rejestracyjne. Miał wrażenie, że wóz był kradziony.
— Musze załatwić kilka spraw służbowych! — Frank przewrócił oczami, z rozdrażnieniem obserwując tłum pieszych, przechodzących przez pasy. Przypomniała mu się kobieta, którą dzisiaj mijał, idąc do cukierni i aż uniósł kącik ust do góry, zastanawiając się, jakby na tamtą sytuację zareagował Kipling.
— Pan McGorday kazał nam jechać do Compton.

— Po co? — syknął zirytowany Frank, w myślach złorzecząc na komisarza. Tydzień temu obiecał, że odwiedzi swojego łącznika w latynoskiej dzielnicy i nie miał zamiaru ponownie wystawić go do wiatru.
— Jedź do La Puente.
James nie odpowiedział, ruszając, kiedy światła zmieniły się na zielone. Skręcił w lewo, wjeżdżając na obwodnicę. Z pełną premedytacją przejechał zjazd na autostradę Pomona Fwy, prowadzącą prosto do La Puente. Zignorował Franka, jego przekleństwa, wściekły wyraz twarzy, a nawet groźby i ze stoickim spokojem wjechał na inną drogę szybkiego ruchu — Harbor Fwy prowadzącego do Compton.
Frank zaklął siarczyście i niemal siłą ściągnął z czoła okulary, rzucając je na deskę rozdzielczą.
— Co ty sobie, kurwa, myślisz?
— Miałeś nie przeklinać — zauważył James, wzdychając ciężko. — Pojedziemy do La Puente później.
Frank już chciał coś odpowiedzieć — a najlepiej posłużyć się nawet argumentem siły — ale niespodziewanie zamilkł i uśmiechnął się szeroko. Jego partner rzucił mu szybkie, zdezorientowane spojrzenie, aż zwalniając.
— Świetnie, młody. — Frank zaśmiał się cicho i założył na nos okulary przeciwsłoneczne. — Kiedy pojedziemy do La Puenta, nauczę cię, na czym polega bycie prawdziwym gliną.
James zmarszczył brwi, myśląc, że Frank był ostatnią osobą, od której chciał się tego dowiedzieć. Z każdą minutą spędzoną z nim, zaczynał mieć coraz większe wątpliwości, co do tego, że McGorday wiedział, co robił. On i White nie nadawali się na partnerów.
— Będziecie się świetnie uzupełniać. Tego właśnie naszemu Frankowi brakuje! — oznajmił mu z entuzjazmem komisarz, kiedy rozmawiał z nim zanim jeszcze jego partner pojawił się w gabinecie komisarza. — Jesteś jednym z najrozsądniejszych policjantów, jakich widziałem, James. Zrobisz karierę, zobaczysz! Frank jest najlepszą osobą, żeby wprowadzić cię do naszego świata. Najlepszych rzucam zawsze na głęboką wodę. Takie są moje zasady i wiesz co? Moi policjanci świetnie na tym wychodzą!
James nabierał jednak przekonania, że akademia nie przygotowywała na współpracowanie z szaleńcami takimi jak Frank.
— Ile masz lat?
— Ja? — zapytał głupio James, wyrwany z własnych myśli.
— W aucie nie ma nikogo oprócz nas, baranie, a ja chyba wiem, ile mam lat — prychnął kpiąco Frank. Siedział na fotelu swobodnie, z nogami wyłożonymi na deskę rozdzielczą. Nawet nie zapiął pasów.
— Dwadzieścia.
— Młody jesteś — stwierdził z rozbawieniem, patrząc na kierowcę znad ciemnych okularów. James zdziwił się nie tyle nagłą zmianą tematu, co nastawieniem Franka. Nie podejrzewał, że mężczyzna będzie chciał się o nim cokolwiek dowiedzieć. Spojrzał na radio, nie mając pewności, czy Frank go zaraz nie włączy, żeby spędzić milej czas — na słuchaniu muzyki, niż na rozmowie z nim.
— Ty też — odpowiedział James, wzruszając ramionami.
Frank prychnął, kręcąc głową. Sięgnął do kieszeni po paczkę papierosów.
— Będzie ci to przeszkadzało? — zapytał, wyjmując jednego. Zanim James zdążył odpowiedzieć, wsadził go sobie w usta i podpalił zapalniczką.
— Co, jeśli powiem, że tak? — zapytał James, zjeżdżając z autostrady. Frank zauważył, że chłopak prowadził bardzo płynnie, bez chwili jakiegokolwiek zawahania.
— Wychowałeś się w Los Angeles. — Bardziej stwierdził, niż zapytał. Zaciągnął się mocno, obserwując Jamesa spod półprzymkniętych powiek. Kierowca zmarszczył brwi i wzruszył ramionami. Uchylił okno, z przyjemnością czując na twarzy powiew wiatru. — Jesteś dobrym kierowcą — uznał w końcu Frank i uśmiechnął się krzywo. James nie miał pewności, czy jego partner z niego szydził, czy rzeczywiście mówił szczerze.
— Czemu ty nie możesz prowadzić? — zapytał, przypominając sobie nagle, że McGorday, kłócąc się z Frankiem, powiedział, że ten nie miał samochodu.
— Rozjechałem zbyt wiele babć na pasach. — Frank uśmiechnął się do niego szeroko, ponownie wsuwając okulary na czoło. Miał białe, równe zęby i zawadiacki uśmiech. — McGorday boi się, że w końcu rozjadę matkę burmistrza.
— Myślisz, że to zabawne? — James spojrzał na niego ostro, aż gotując się w środku. Nie mógł zrozumieć, jak ktoś kpił z czegoś takiego. — Nie masz nawet szacunku dla starszych.
— A co? — zaśmiał się cicho Frank, popalając papierosa. — Twoją ktoś rozjechał? — zapytał, a James zjechał gwałtownie na pobocze. Znajdowali się na wyludnionej, mało ruchliwej drodze. James znał te skróty bardzo dobrze i często z nich korzystał, jadąc do Compton, Frank natomiast nawet nie wiedział o ich istnieniu i zawsze nadkładał drogi.
— Moja babcia mnie wychowała. Zawdzięczam jej wszystko, co osiągnąłem — powiedział twardym, ostrym tonem i Frank spojrzał jawnie zaskoczony na swojego partnera, aż przestając się uśmiechać. Ściągnął z nosa okulary, a niedopałek zgasił o deskę rozdzielczą. James nie skomentował tego, rozgniewanym, pełnym napięcia wzrokiem obserwując Whita.
— Słyszałem o kompleksie matki, ale żeby babki? — Frank pokręcił z niedowierzaniem głową i dotknął z roztargnieniem czoła. Zanim jednak James zdążył „po męsku” zareagować na tę uwagę, rozbrzmiała komórka Whita, który ponownie zaśmiał się radośnie i prowokacyjnie patrząc wciąż w ciemne oczy Jamesa, sięgnął po aparat leżący w półce pod radiem. Z odpowiedzi Franka James wywnioskował, że zostali wezwani. Nie mylił się zresztą.
— Morderstwo na Hawthorne — mruknął niechętnie Frank, a James aż zmrużył oczy, uśmiechając się lekko. Jego pierwsza sprawa.

4 komentarze:

  1. Zazwyczaj nie czytam opowiadań autorskich, jednak tym razem postanowiłam się przełamać. Podoba mi się kreacja świata jako całości. Cieszę się, że w twoim opowiadaniu nie będzie jak to ładnie ujęłaś "geji pierdzących tęczą". Wydaje mi się przynajmniej, że z początku mogę tak wnioskować.... Klimat kojarzy mi się trochę z klimatem książek Thomasa Harrisa, i Twój styl z jego stylem pisania tz.,: rzeczowym, nie owijającym w bawełnę, nie idealizującym ludzi oraz lekko wulgarnym. (Jak dla mnie super :D ) Ciekawi mnie dlaczego wybierasz na miejsce akcji akurat USA.
    Zastanawia mnie także, dlaczego z wielu kobiet robisz uczuciowe masochistki... (to akurat wniosek wysnuty z kilku twoich opowiadań). Z jednej strony masz rację, ale z drugiej to chyba tak do końca nie jest ...
    Na początku zastanawiałam się, czy nie przyczepić się do charakteru Jamesa, wydaje mi się, że jest trochę zbyt grzeczny nawet jak na osobę która jest świeżo upieczonym absolwentem Akademii i nie zna realiów Los Angeles. Po dłuższym namyśle stwierdziłam jednak, że pewnie chłopak dostanie w kość od życia, zwłaszcza będąc w towarzystwie Franka i pewne jego wyobrażenia o świecie ulegną zmianie ( czy mylę się ?)...
    Jeśli chodzi o stylistykę i tego typu rzeczy to się zwyczajnie na tym nie znam, więc nie komentuję, mam nadzieję, ze połapiesz się w bałaganie tego komentarza.

    Tyle ode mnie czekam na dalsze części i rozwój akcji, opowiadanie zapowiada się obiecująco, życzę weny :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    opowiadanie zapowiada się na bardzo interesująco, świat jest wspaniale przedstawiony,nie idealizujesz go, jest trochę wulgarny, i to mi się bardzo podoba. Postacie są wspaniale przedstawione, wulgarny Frank, no i świeżo upieczony, po akademii, grzeczny Jemes, chociaż sądzę, że po pewnym czasie przebywania z Frankiem, jego wyobrażenie o świecie ulegnie zmianie. Czekam na następne części...
    Weny, weny
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  3. Inercjo,
    "Zazwyczaj nie czytam opowiadań autorskich, jednak tym razem postanowiłam się przełamać"
    Bardzo mi miło z tego powodu, że dla mojego tekstu zrobiłaś wyjątek.

    "Klimat kojarzy mi się trochę z klimatem książek Thomasa Harrisa, i Twój styl z jego stylem pisania tz.,: rzeczowym, nie owijającym w bawełnę, nie idealizującym ludzi oraz lekko wulgarnym"
    Miło słyszeć :) Chociaż przyznam, że książek Harrisa nie czytałam. Jeszcze. Już od dawna chcę zapoznać się ze sławnym "Milczeniem owiec" na papierze, ale wciąż nie mogę się zmotywować :D

    "Ciekawi mnie dlaczego wybierasz na miejsce akcji akurat USA. "
    Mam do niego ogromną słabość i świetnie mi się pisze opowiadania obsadzone w Stanach :)

    "Zastanawia mnie także, dlaczego z wielu kobiet robisz uczuciowe masochistki... (to akurat wniosek wysnuty z kilku twoich opowiadań). Z jednej strony masz rację, ale z drugiej to chyba tak do końca nie jest ... "
    Kiedyś znajoma uznała, że jestem męską świnią. Przyznaję się, jestem i ciężko mi stworzyć jakąś fajną bohaterkę D: dużo lepiej pisze mi się o mężczyznach.

    "Na początku zastanawiałam się, czy nie przyczepić się do charakteru Jamesa, wydaje mi się, że jest trochę zbyt grzeczny nawet jak na osobę która jest świeżo upieczonym absolwentem Akademii i nie zna realiów Los Angeles"
    Teraz charakter Jamesa może wydawać się dziwny, sztuczny, zły, ale powoli będę wszystko wyjaśniać :D

    Dziękuję bardzo za oba komentarze i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj Koko. Nie zostawiłaś u mnie żądnego bloga ani strony, na której mogłabym poinformować, że Twoje zamówienie jest gotowe :) Z tego powodu zrobię to tutaj, zgoda? Cloud Strife gotowy. Przepraszam tylko, że tyle to trwało. Dodaje Twojego bloga na moje blogi :)
    Pozdrawiam :*
    Nee-chan

    OdpowiedzUsuń

Proszę pisać komentarz pod najnowszą notką.