środa, 12 grudnia 2012

Ironia sokratejska cz. II

betowała Dream :)

Cz. II

II.

— Dobrze, że jesteś, Frank — powiedział McGorday, uśmiechając się.
Gabinet komisarza kalifornijskiej policji był duży i przestronny, znakomicie urządzony. Znajdowało się w nim duże, drewniane i lśniące biurko, przy którym McGorday codziennie udawał, że pracuje. Wśród aktów o morderstwa, rozboje i gwałty, znajdowały się stare, azjatyckie świerszczyki. Kto by pomyślał, że komisarz policji miał fetysz na punkcie Azjatek sprzed II wojny światowej? Wszystkie magazyny stanowiły niemal zabytek na rynku gazet dla panów. McGorday’owi nawet nie drgnęła powieka, kiedy przyjmując w gabinecie ważne persony ze świata policji czy polityki, głaskał okładki z nagimi Chinkami. Na szczęście dla niego nikt nigdy nie przyłapał go na gorącym uczynku.

Ponadto w gabinecie znajdowały się biblioteczki wypełnione aktami, dokumentami, przepisami czy umowami — oraz dwa fotele obite bydlęcą skórą. Na jednym z nich ktoś siedział.
— Dzień dobry — przywitał się Frank z komisarzem, patrząc podejrzanie na gościa.
— Spóźniłeś się — oznajmił McGorday, jednak jego pogodny wyraz twarzy nie pozostawiał wątpliwości, że nie miał mu tego za złe.
— Przepraszam.
— Nic nie szkodzi. — Komisarz wskazał ręką wolny fotel. — Usiądź, proszę.
— Coś się stało? — zapytał Frank, podchodząc powoli do biurka. Miał złe przeczucia i nawet zaczął już podejrzewać, do czego zmierzała ta rozmowa.
— Widzisz, Franky, kiedy cię nie było, rozmawiałem sobie z panem Kipling — wskazał na swoje gościa — o systemie szkoleń policjantów, o dzisiejszej policji i o przestępczości w Los Angeles. I wiesz do jakiego wniosku doszliśmy?
— Nie — burknął Frank, czujnie patrząc na nieznajomego. Był to młody, czarnoskóry policjant.
— Że w Los Angeles jest niezły syf! — zaśmiał się głośno komisarz, aż uderzając dłonią o kant biurka. Frank uśmiechnął się krzywo, nie wiedząc, jak powinien zareagować. Mężczyzna siedzący obok niego uśmiechnął się przyjacielsko i Frank aż rzucił mu niedowierzające spojrzenie.
„Gówniarz”, pomyślał i gdyby mógł, prychnąłby z pogardą.
— A skoro w naszym mieście jest niezły syf — kontynuował swoją myśl McGorday — powinniśmy to zmienić. Właśnie dlatego pomyślałem, że przyda ci się partner!
— Co?!
— James dopiero skończył akademię, jest świeżo upierzonym policjantem i wiążę z nim duże nadzieje. — McGorday uśmiechnął się szeroko. —Pomyśl tylko, Frank, że wynik jego egzaminu końcowego był najlepszy od kilku lat! A ostatnio żaliłem się, jak dzisiejsza młodzież zeszła na psy. Ten chłopak jest najlepszym dowodem na to, że nowe pokolenie może nas jeszcze zaskoczyć.
— Świetnie — syknął Frank, oddychając głęboko i powoli, żeby się uspokoić. — Świetnie, jest tylko jeden problem. — Wstał z krzesła i pochylił się nad biurkiem. McGorday spojrzał z napięciem w jego zielone, błyszczące oczy. — Czy ja wyglądam na cholerną niańkę? Doskonale pan wie, jak ja lubię działać, a ten dzieciak będzie mi tylko przeszkadzał!
— Nie masz samochodu, Frank.
— Ale jeżdżę z innymi!
James przysłuchiwał się całej dyskusji ze spokojem, obserwując to swojego przyszłego partnera, to komisarza.
— Doskonale wiesz, Frank, że potrzebujesz partnera! — syknął poirytowany McGorday i również podniósł się ze swojego wygodnego fotela. — Mam ci przypomnieć, co o mało nie zrobiłeś, podczas ostatniej sprawy? — zapytał, uderzając pięścią w stół. Frank spiął się wyraźnie na tę uwagę. Zacisnął pięści, jakby chciał uderzyć, jednak ostatecznie zaklął siarczyście i cofnął się o krok. James obserwował go nieruchomym spojrzeniem. Słyszał różne plotki o Franku, lecz nie wiedział, której powinien wierzyć. Jedno było jednak pewne — policjanci szeptali, że White był niezrównoważony. James domyślił się już, że komisarz chciał go przydzielić do Franka, żeby ostudzić jego temperament.
— Ten dzieciak będzie mi tylko przeszkadzał.
— Pan Kipling będzie cię hamował, kiedy puszczą ci nerwy. — Komisarz postanowił ująć sprawę eufemistycznie.
— A później będę miał gówniarza na sumieniu! — sapnął Frank, aż unosząc ręce. — Thomson ci podsunął ten pomysł?
— Podjąłem już decyzję, Frank. Od dzisiaj masz partnera i musisz nauczyć się z nim współpracować.
James wstał, kiedy McGorday na niego spojrzał. Uśmiechnął się do szefa i podał mu dłoń.
— Dziękuję — powiedział mocnym, męskim głosem, a Frank spojrzał na niego wściekły. Nie żegnając się z komisarzem, wyszedł z jego gabinetu, mocno trzaskając drzwiami. Kilka zaskoczonych osób, aż się za nim obejrzało, a nieliczni, znających powód wizyty Whita w gabinecie McGordaya, uśmiechnęli się kpiąco, myśląc, że największy chojrak w Departamencie w końcu się doigrał.
Chwilę później przez wydział przeszedł młody, czarnoskóry mężczyzna, dopiero zaczynający swoją karierę w policji.

*

— Który radiowóz ci przydzielili?
James uśmiechnął się do Franka uprzejmie, nie odpowiadając. Zamiast tego skierował się do samochodu znajdującego się na końcu parkingu. Usłyszał za sobą serię siarczystych przekleństw i skrzywił się.
— To ten — powiedział w końcu, kiedy doszedł do auta.
— Świetnie! — warknął Frank, pakując się po stronie pasażera. Od razu przesunął swój fotel maksymalnie do tyłu i wyłożył nogi na maskę rozdzielczą.
— Nie możemy tak jechać — oznajmił James, siadając za kierownicą.
Frank nie odpowiedział, zaczynając przeszukiwać schowek. Znalazł w nim kilka papierków po batonach i notes do wypisywania mandatów. James odetchnął ciężko, obserwując poczynania swojego partnera.
— Jesteś bardzo nerwowy.
Frank na tę uwagę poderwał gwałtownie głowę i spojrzał na Jamesa spod przymrużonych powiek. W założonych na czoło okularach i jasnej koszuli zupełnie nie wyglądał jak policjant — w przeciwieństwie do Jamesa, który miał na sobie pełen mundur.
— Gówno cię obchodzi, jaki jestem — usłyszał James i zmarszczył brwi.
— Mógłbyś być bardziej uprzejmy — mruknął, odpalając samochód. Frank prychnął z rozbawieniem, rozsiadając się na miejscu pasażera.
— Nie jestem tu, kurwa, do wymieniania sobie z tobą uprzejmości.
James zahamował gwałtownie, przez co Frank o mało nie spadł z fotela. Wciąż byli na parkingu, więc na szczęście nie uderzył w nich żaden samochód.
— Zdurniałeś?!
— Od dzisiaj jesteśmy partnerami, więc oczekuję, że będziesz mnie szanował tak samo jak ja ciebie. Uprzejmość nic nie kosztuje, więc postaraj się być chociaż raz miłym — powiedział James na wydechu, twardym spojrzeniem obserwując Franka, który aż zastygł w jednej pozycji, z uchylonymi ustami patrząc na kierowcę.
— Co, do cholery? — Udało mu się wydusić. Był zbyt zszokowany, żeby powiedzieć coś więcej.
— Jestem twoim partnerem, nie lokajem, więc masz mnie traktować na równi, rozumiesz? — James miał zacięty wyraz twarzy, zacisnął wydatne usta i w napięciu oczekiwał od Franka odpowiedzi. Kątem oka James zauważył, jak inny radiowóz wymijał ich. Whit zwilżył wargi, nawet nie zwracając na to uwagi. — Słyszałeś, co powiedziałem? — James pochylił się bliżej, z napięciem obserwując swojego pasażera. Ten po chwili westchnął ciężko, przewrócił oczami i uniósł ręce do góry.
— Jedź — warknął i odwrócił wzrok.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę pisać komentarz pod najnowszą notką.